Opowiadać o ludzkim cierpieniu

Społeczeństwo powinno dojrzeć do przyjęcia światopoglądu tragicznego, skonfrontowania się z prawdą o bólu, tragiczności, absurdzie i paradoksalności naszego życia, o tym, że żyjąc, tracimy życie.

06.02.2007

Czyta się kilka minut

Maria Janion /fot. W. Olkuśnik - Agencja Gazeta /
Maria Janion /fot. W. Olkuśnik - Agencja Gazeta /

Andrzej Franaszek: - Czy rzeczywiście, jak pisze Pani w "Niesamowitej Słowiańszczyźnie", żyjemy w kraju postkolonialnym, do dziś zmagającym się z konsekwencjami utraty niepodległości?

MARIA JANION: - Tak uważam, i mam na to wiele dowodów. Tzw. krytyka postkolonialna - mówiąc skrótowo - zwraca uwagę na rozmaitego rodzaju spustoszenia pozostawione przez lata obcej dominacji. Wśród nich wymienia się najczęściej poczucie upokorzenia i niższości wobec cywilizacji "Zachodu" (który w naszym przypadku "nie przyszedł z pomocą"), stowarzyszone jednocześnie z mesjanicznymi wyobrażeniami o swej wyższości; wynikającą stąd wielką podatność na nacjonalizm oraz trudności "połączenia tożsamości narodowej i religijnej z demokracją i równouprawnieniem płci". Ta krytyka wskazuje na ubóstwo i nędzę, również kulturową, krajów przywróconych po wielu latach niepodległemu bytowi. To nie znaczy, że narody te są całkowicie pozbawione tożsamości. Owszem, mają ją, ale musi być ona odrodzona. Nieraz należy w związku z tym sięgnąć do wątków ukrytych, zapomnianych czy traktowanych dotąd jako peryferyjne. Takim układem odniesienia w myśleniu o naszej tożsamości stała się dla mnie Słowiańszczyzna, która została usunięta z "wielkiej narracji historii" zachodniej. Spróbowałam spojrzeć z perspektywy mniejszości, jaką kulturowo stanowi Słowiańszczyzna w Europie, i z tego punktu widzenia poprowadzić nową narrację. Chciałam ukazać, że istnieją wątki polskiej tożsamości, które zostały doszczętnie zapomniane. W gruncie rzeczy taka właśnie jest nasza słowiańska przeszłość.

Polska opowiedziana na nowo

- Gdzie objawiałaby się ta postkolonialna mentalność? Mówi Pani o języku polityków, ale też o kulturowym ubóstwie...

- Myślę, że najważniejszym ze śladów kolonialnej zależności jest słabość polskiej kultury - mało intelektualnej, a przede wszystkim szalenie spłaszczonej. Dziś jest to nieledwie narodowo-katolicki monolit, bardzo nieciekawy - zarówno ze względu na to, że polski katolicyzm jest ubogi intelektualnie, jak i dlatego, że nie ma dlań żadnej poważnej konkurencji. Chciałam więc stworzyć rodzaj opowieści alternatywnej, zakładając przy tym - co zresztą budzi duże emocje - że naród nowożytny nie jest wspólnotą plemienną, wspólnotą krwi, ale wspólnotą wyobrażoną, opowiedzianą. Bardzo celny był tytuł omówienia mojej książki w "Tygodniku Powszechnym", gdzie Lektor napisał: "Polska opowiedziana na nowo"...

Zgadzam się więc z amerykańskim politologiem Benedictem Andersonem, który uważa, że naród jest wspólnotą wyimaginowaną. W każdym razie naród nowożytny, dla którego decydującym okresem formowania się jest czas rewolucji francuskiej, fizycznego i mentalnego upadku monarchii, rozpowszechnienia gazet jako sposobu komunikacji, ale też pewnego, powstającego dzięki literaturze, porządku symbolicznego. Właśnie literatura, również sztuka, odgrywa zasadniczą rolę w dyskursywnym konstruowaniu narodu, w tworzeniu, jak to się mówi, "narodu opowiedzianego". Tak też się działo w Polsce, przede wszystkim po utracie niepodległości, która była wstrząsem emocjonalnym i intelektualnym. Około roku 1800 powstaje nowa narracja, opowieść o narodzie.

- Jeśli jednak obserwujemy współczesną Polskę, nie sposób nie pomyśleć, że w głównym nurcie działań państwa dominuje tendencja wzmacniająca rozumienie narodu jako wspólnoty ziemi i krwi, dążąca do kulturowej, historiozoficznej unifikacji.

- Rzeczywiście, na naszych oczach odżywa koncepcja narodu wywodzona z romantyzmu, wspierana przez porządek symboliczny i instytucjonalny. Charakterystyczne jest tu Muzeum Powstania Warszawskiego i jako symbol, i jako instytucja wskazująca kierunek myślenia o narodzie, albo te próby tworzenia "patriotyzmu jutra", które odwołują się do romantycznych genealogii. Takie działania są oczywiście możliwe, nie zamierzam z góry ich przekreślać - jak wiadomo romantyczna koncepcja narodu odegrała wielką rolę w dziejach Polski, ja sama zresztą się nią wielokrotnie zajmowałam. Ale w toku dziejów najnowszych odsłonił się duży jej mankament - popularny mesjanizm, rozumiany jako rodzaj wyższości. Wyższości cierpienia, bo przecież nasze cierpienia są najważniejsze, największe, nikt tak nie cierpiał jak niewinni Polacy, którzy w związku z tym mają prawo do szczególnego traktowania. Mesjanistyczna frazeologia przejawia się też w poczuciu wyższości - nad Europą Zachodnią, a przede wszystkim nad Rosją. W przekonaniu, że mamy do odegrania jakąś wielką misję, czy to na Wschodzie, dokąd mielibyśmy nieść wartości cywilizacji zachodnioeuropejskiej, czy na Zachodzie, który mielibyśmy na nowo chrystianizować. To wszystko może mieć co prawda pewną propagandową wartość, ale jestem przekonana, że najwyższy czas zacząć tworzyć alternatywne opowieści o narodzie. Moja książka jest właśnie próbą takiej opowieści. Mam nadzieję, że powstaną kolejne narracje, które za punkt wyjścia wezmą jeszcze inne wątki z historii Polski.

Wybili, Panie, wybili

- Nietrudno pomyśleć, że źródłem tego nieszczęsnego splotu, polskiego poczucia gorszości kompensowanego przypisywaniem sobie jakiejś szczególnej misji, były zabory. Czy jednak jest możliwe - jak czyni to Pani w książce - odnalezienie praprzyczyny w wydarzeniach sprzed ponad tysiąclecia, w takim a nie innym sposobie ochrzczenia Polski, brutalnie odrywającym Słowian od pogańskich korzeni i na siłę ich latynizującym?

- Można dostrzec te wątki w romantycznym widzeniu Słowiańszczyzny, w którym pojawiają się przynajmniej dwie sprawy zasadnicze. Po pierwsze - wątek brutalnego potraktowania pogaństwa przez niemieckich misjonarzy, bezwzględnej destrukcji tego, co było jednak pewnym całościowym światopoglądem. Piszą o tym Łowmiański, Gieysztor i Szyjewski w "Religii Słowian", niedawno ukazała się też potężna książka Artura Kowalika, pierwszy tom badań nad kosmologią dawnych Słowian. Po drugie - wątek alternatywnego wobec Rzymu chrześcijańskiego obrządku słowiańskiego, wywodzącego się od Cyryla i Metodego, który miał być w Polsce obecny jeszcze przed rokiem 966. Rozmaici poważni badacze zastanawiali się nad tym i nie mają racji Julia i Janusz Tazbirowie, którzy polemizując ze mną w "Tygodniku Powszechnym" napisali, że to jest wymysł, który został całkowicie zanegowany przez nowszych historyków. Te idee podjął Henryk Paszkiewicz, ale mamy też ich opracowanie i u księdza Józefa Umińskiego, i u Jerzego Klingera, i u Karoliny Lanckorońskiej, i u Romana Jacobsona. Również wymienić należy Adolfa Stender-Petersena, specjalistę od tradycji cyrylo-metodiańskiej. Jest wielu badaczy, którzy sądzili, że na naszych terenach istniał obrządek słowiański, zwłaszcza w Małopolsce, choć może i na Mazowszu, które było miejscem długiego trwania pogaństwa. Stawiana przeze mnie teza, że buntujący się przeciwko Kazimierzowi Odnowicielowi książę mazowiecki Masław był obrońcą owego obrządku, rzadko pojawia się w powieściach i opracowaniach romantycznych, raczej traktuje się go jako przedstawiciela reakcji pogańskiej.

Omawiając moją książkę w "Polityce", pyta pan: skoro nad Polakami miał zaciążyć chrzest "zły", czyli zaprowadzony przemocą i w porządku latyńskim, jak możliwe było tak bogate życie duchowe w Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, dlaczego wtedy nie odczuwano żadnej dziejowej traumy? Przed 1795 rokiem mieliśmy do czynienia z niepodległym i bogatym kulturowo "narodem szlacheckim", który uformował się wokół różnych wyobrażeń, po części związanych także ze Słowiańszczyzną. Natomiast około roku 1800, przede wszystkim po powstaniu kościuszkowskim i upadku niepodległości, w Polsce zaczyna się kształtować koncepcja narodu-ludu. Elementy swoistej świeckiej religii patriotycznej, rozmaite rytuały charakterystyczne dla Europy nowożytnej, pojawiają się w Polsce właśnie podczas powstania kościuszkowskiego.

Można powiedzieć, że romantycy, którzy nie mieli już ani własnego państwa, ani szlacheckiego samozachwytu, uświadomili sobie, że nie mają też mitycznej przeszłości, do której mogliby się odwołać. Stąd podejmowane przez niektórych z nich - w odruchu buntu przeciw szlachcie, która zgubiła ojczyznę - próby sięgnięcia aż do czasów pogańskich. Pogaństwo trwało dużo dłużej, niż się na ogół przyjmuje, w kulturze ludowej było stale obecne, "dzika" religijność ludowa wiązała się z rozmaitymi rytuałami natury. Charakterystyczne, że właśnie romantycy uznają kulturę ludową za źródło warte tyle samo co antyk, który był inspiracją dla klasycyzmu, dostrzegając w niej jednocześnie pierwiastki niezgodne z ortodoksją czy z oficjalnym Kościołem. Ubolewali, że kultura ludowa nie została dostatecznie uchwycona, zapisana. Na przykład Zorian Dołęga Chodakowski przedsięwziął swe etnograficzne działania, żeby w ludzie odkryć jeszcze to, co pradawne, pogańsko-słowiańskie.

- Pisze Pani, że współcześnie cierpimy z powodu braku słowiańskiej mitologii, bo nie rozpoznajemy naszej przeszłości. Czy jednak w ogóle zależy nam na rozpoznawaniu przeszłości?

- Taką potrzebę odczytałam z internetowego forum, zacytowanego przez "Gazetę Wyborczą", na którym pojawiło się pytanie, dlaczego nasze dzieci nie uczą się w szkole mitologii słowiańskiej. Myślę, że jest w społeczeństwie zmartwienie z powodu braku własnej mitologii, a w każdym razie z powodu jej kompletnej marginalizacji. Pamiętam też, że kiedy swego czasu wygłosiłam odczyt na temat Słowiańszczyzny i Europy, twierdząc, że Słowiańszczyzna co prawda nie ma żadnej szczególnej misji wobec reszty kontynentu, ale zarazem jest czymś samoistnym i samodzielnym, wyposażonym we własną kulturę, to moi słuchacze byli dosyć zadowoleni, mówiąc: "mogę się czuć Słowianinem i nie muszę się z tego powodu wstydzić".

- Długą drogę mamy przed sobą, nim deklaracja "jestem Słowianinem" będzie równie modna jak "jestem Celtem"...

- Obawiam się, że tak... Niedawno zobaczyłam w telewizyjnych wiadomościach reportaż na temat wstąpienia do Unii Europejskiej Bułgarii i Rumunii. Zapytano dwie stare Francuzki, co też o tym sądzą. Oświadczyły, że sądzą bardzo źle, bo istnieje tu wielka różnica mentalności: "Ils sont les Slaves", "oni są Słowianami"... To ostatnie zdanie nie zostało zresztą w telewizji przetłumaczone. Polak od bardzo dawna znajduje się w sytuacji nieszczęsnej, mając poczucie, że musi nakładać maskę, udawać "prawdziwego Europejczyka"; spychając głęboko swoją odrębność, jakoś się wobec "prawdziwych Europejczyków" uwiarygodnić. Mrożek w "Monizie Clavier" świetnie przedstawił to, że w towarzystwie europejskim nie wystarczy pokazywanie otwartej jamy ustnej z okrzykiem:

"O tu, wybili, Panie, za wolność wybili!". Bohater zostaje podany i sam podaje się za "Rosjanina", który ma na Zachodzie twardą, wyrazistą tożsamość człowieka stepów i barbarzyńcy. "Zostanie Rosjaninem dawało mi formę, której mi tak brakowało", oto ponuro ironiczne wyznanie Mrożkowego Polaka.

Nasi zmarli

- Zastanawiała się Pani, jak wyglądałyby losy Polski, gdyby nasi przodkowie przyjęli chrzest w obrządku słowiańskim?

- Nie sposób oczywiście stworzyć przekonującej całościowej wizji. Mam jednak dwa punkty oparcia. Pierwszy to Witkacy, który uznał za błędne przyjęcie chrześcijaństwa i w ogóle kultury z Zachodu, a nie od strony Bizancjum. Jak pokazała Anna Micińska - korzystał z przemyśleń historyka Stanisława Smolki uważającego, że cywilizacja bizantyjska, subtelna i skomplikowana, mogła dać o wiele więcej, niż przyniosła cywilizacja rzymska. Przy tym na gruncie liturgii słowiańskiej wschodniego Kościoła "wcześnie mogło się rozwinąć narodowe piśmiennictwo". Drugi to Wacław Aleksander Maciejowski, romantyczny badacz, który mówił o wyższości kultury greckiej, "wyrażającej się w zdolności adaptowania osiągnięć innych cywilizacji oraz w duchowej i terytorialnej ekspansywności, realizowanej za pomocą środków pokojowych. Pierwiastek grecki w świecie chrześcijańskim przyjęli Słowianie, pierwiastek rzymski ze znamionującą go zaborczością i indywidualizmem - Germanie oraz pozostałe ludy Europy zachodniej. W sferze instytucji przeciwieństwo obu zasad znalazło odbicie w opozycji prawosławia, chrześcijaństwa obrządku greckiego wobec katolicyzmu. Symbolizują je Bizancjum - źródło »nowego życia« i Rzym - źródło skazanej na zagładę zaborczości". Historia tej wizji oczywiście nie potwierdzała, ale jest to idea historiozoficzna, która ożywiała moje myślenie: z jednej strony pokojowe przyswajanie rozmaitych kultur, z drugiej strony "niemiecka" zaborczość. Słowianie od początku mieli poczucie zagrożenia przez Niemców, którzy przynieśli chrześcijaństwo - tak to ukazywał np. Kraszewski. Oczywiście nie uważam - co sugerują mi Julia i Janusz Tazbirowie - by dało się uznać lepszość prawosławia od katolicyzmu. Natomiast chciałabym zniwelować pogardę dla prawosławia, którą często obserwuję w mało wykształconych środowiskach katolickich*.

Przede wszystkim jednak chodzi mi o ludzi młodych. Mam nadzieję, że jeśli będziemy opowiadali historię naszego narodu w odmienny niż dotychczas sposób, jeśli będziemy umacniali tożsamość narodową opartą na czymś innym niż "plemienność", to młodym ludziom łatwiej się będzie z Polską pogodzić. Jeśli Polak zaakceptuje siebie, uzyska poczucie, że nie musi udawać kogoś innego, to wyjeżdżając z ojczyzny nie będzie chciał jak najszybciej o swej polskości zapomnieć.

Tymczasem jednak nieustannie podtrzymujemy stare mity. Swoistym znakiem zaburzenia polskiej tożsamości jest to, że największe ambicje emocjonalne i intelektualne umieszczamy na Kresach - chcemy np. stworzyć Muzeum Kresów Polskich. To w pewnym sensie podobny gest, jak w przypadku powstania warszawskiego - odwołujemy się do klęski. Przecież nie mamy Kresów, nigdy już nie będziemy ich mieli, więc dlaczego mamy się do nich odwoływać na początku XXI wieku, w dodatku wytwarzając napięcia w stosunkach z Ukrainą? Cały ten mit kresowej arkadii jest zresztą niebezpieczną fikcją, którą niedawno obnażył Daniel Beauvois w książce ,,Trójkąt ukraiński". Miast szukać tożsamości na terenach dzisiejszej Ukrainy, należy przemyśleć straty ważniejsze, bliższe. Jedna z nich to utrata słowiańskiej tożsamości, druga - to utrata Żydów. Powinniśmy je intelektualnie przepracować w ten sposób, by powstawały nowe idee, wartości, które będą oddziaływać na naszą kulturę.

Musimy się wyrwać z tego polskiego monolitu. Chodzi o pracę wyobraźni. Wyobraźnia tego narodu została bardzo zubożona, sprowadzona do kilku motywów, zwłaszcza o mesjanistycznej proweniencji. Marzy mi się ruch intelektualny, który twórczo odwoływałby się do słowiańskiego dziedzictwa, nie popadając przy tym w nacjonalistyczne stereotypy. Taka sama praca powinna zostać wykonana wobec Holokaustu, utraty polskich Żydów.

- Pisała Pani: "Auschwitz leży u nas i w Europie. Uczyńmy z tego faktu rdzeń empatycznej tragedii nowożytnej, która nie może jednak jak starożytna dokonać definitywnego oczyszczenia. Nie ma katharsis, jest nadmiar bólu i poczucie utraty, która nigdy i niczym nie będzie". W jaki sposób mielibyśmy tworzyć nowożytną tragedię?

- Jeden z krytyków ironizował: to co, mamy siedzieć i ciągle płakać nad Holokaustem? Tak, między innymi tak. Przepracowywać te utraty, mając świadomość, że nigdy nie będziemy oczyszczeni. Empatia jest tutaj dla mnie pojęciem podstawowym. Książka o Słowiańszczyźnie i książka o Żydach, którą przygotowuję, to dzieła namawiające do empatii. Także do pamięci o zmarłych. Chociaż to też bardzo krytykowano, pytano, co to znaczy, że mamy do Europy iść z umarłymi. Niektórzy pytali, czy mamy iść z umarłymi Żydami. Oczywiście, że tak. Mamy swoich umarłych. Żydzi też są naszymi umarłymi.

Piłsudski, Wałęsa

- Przywołując de Gaulle'a, mówiącego, że należy prowadzić wojny według książek, które się czyta, wskazywała Pani, że tę maksymę można też zastosować do czasów pokoju. Piłsudski - jak wiadomo - czytał mistycznego Słowackiego. Wałęsa - rozwiązywał krzyżówki w gazetach. Nie sposób nie pomyśleć o symbolicznym upadku. Czy wierzy Pani, że jest coś takiego jak przeznaczenie Polski?

- Tu mnie Pan przytrzasnął. Rzeczywiście myślałam o przeznaczeniu Polski - w roku 1980 i po 1989. Teraz już nie myślę. Myślałam o przeznaczeniu Polski, o jej wielkości. Może byłam jednak pod wpływem mesjanizmu? Moją ulubioną lekturą była "Wolność tragiczna" Kazimierza Wierzyńskiego - podobało mi się, gdy Piłsudski mówił "skazuję was na wielkość". Tragiczne położenie Polski... - chciałam napisać książkę na ten temat, nie napisałam. Natomiast napisałam książkę o Słowiańszczyźnie. To jest bardzo charakterystyczna zmiana kierunku.

- Cytuje Pani też mojego redakcyjnego kolegę, Michała Olszewskiego, jego artykuł o rozczarowaniu Polską, dostrzeżeniu jej brzydoty. Czy - choć z innej perspektywy - także i Pani doświadczyła deziluzji po roku 1989? Czy Polacy stracili historyczną, kulturową szansę?

- Owszem, takie rozczarowanie było również moim udziałem. Czy natomiast straciliśmy historyczną szansę? Nie mogę tak powiedzieć. W końcu mam 80 lat, właściwie mogłabym już przestać zajmować się pracą, spędzać czas czytając gazety i oglądając telewizję, bo lubię czytać gazety i oglądać telewizję... Ale nie ograniczam się do tego, ponieważ myślę, że szansa nie jest stracona i że warto przemawiać zwłaszcza do ludzi młodych. Staram się do nich mówić jak najczęściej, inspirować ich. Niedawno, podczas wręczania Paszportów "Polityki", powiedziałam, że bardzo się cieszę, będąc nagrodzona pośród młodych artystek i artystów, ponieważ całe życie myślałam o ocaleniu przez sztukę, teraz zaś widzę, iż oni również o tym myślą.

- Mówiła Pani też o kapitalizmie, który...

- ...strasznie odczarował świat. To jest teza Maxa Webera. Kiedyś powiedziałam, że kultura masowa zabija ludzkie dusze. Być może dzisiaj bym tak już tego nie ujęła, położyłabym raczej nacisk na to odczarowanie. Czy możliwe jest ponowne zaczarowanie świata przez sztukę? Uważam, że jest. W tym sensie sztuka może być też szansą odkupienia młodych ludzi, oderwania ich od chęci pożegnania się z Polską. Także ekologowie czy feministki dążą do zaczarowania świata.

- Żebyśmy mieli przeciwwagę wobec konsumpcji?

- Tak. Może naszym wrogiem, jeżeli chodzi o młodych ludzi, jest też konsumpcja. Gdybyśmy byli w stanie przedstawić im inne ideały... Ale tylko sztuka zaczarowująca mogłaby to zrobić. A jednocześnie konieczna jest tragiczna przerwa - nie można zaczarować Holokaustu.

Od Masława do Masłowskiej

- W Pani myśleniu tak czy inaczej ciągle powraca romantyzm. Ale cytuje też Pani Bronisława Łagowskiego, obawiającego się, że we współczesnej Polsce tradycja wcześniejsza - oświeceniowa, racjonalistyczna - jest w odwrocie.

- Na pewno jest w odwrocie, ale mam poczucie, że wielu elementów tej tradycji w ogóle nie przemyśleliśmy. W "Europie" przeczytałam artykuł indyjskiego myśliciela Ashisa Nandy, który uważa, że nowoczesność jest utratą i że oświecenie (zwłaszcza to realizowane przez wiek XIX) ze swoją ideą postępu spowodowało, iż każda próba sięgnięcia do społeczeństwa przednowoczesnego i przedindustrialnego jest traktowana jako regres, reakcyjna nostalgia, jakieś romantyczne mrzonki. Sądzę, że nawet jeśli Słowiańszczyzna jest dla nas utracona na zawsze, to nie zaszkodzi stworzenie jakiejś wizji społeczności przedindustrialnej, do której obecnie rozmaite środowiska tęsknią. Słowiańszczyzna agrarna, idylliczna, związana z przyrodą... Ekologowie, mówi Nandy, próbują dziś dokonać sakralizacji natury, feministki chcą sakralizować akt rodzenia, akt tworzenia człowieka - można powiedzieć, że w odwołaniu się do dawnej Słowiańszczyzny jest coś podobnego. To jest w każdym razie dobry pomysł, by myśleć o nowoczesności jako utracie, dzięki czemu i oświecenie, i romantyzm możemy przemyśleć na nowo.

A zatem: tradycji racjonalistycznej trzeba bronić, ale mając świadomość, że technologiczny postęp, który jej zawdzięczamy, całkowicie zmiażdżył rozmaite wcześniejsze wartości, do których dziś tęsknimy.

- Najsłynniejszą Pani tezą z ostatnich lat jest oczywiście ta o zmierzchu paradygmatu romantycznego. Co prawda - jak już Pani mówiła - niedawne wydarzenia polityczne mogłyby tu dawać do myślenia, ale jeśli jednak ten paradygmat de facto wygasł, to co powstaje na jego miejscu?

- Zaraz po '89 roku myślałam, że powstanie wiele ośrodków kultury alternatywnej, ale to się nie sprawdziło. Pisząc, staram się jakoś wpływać na społeczeństwo, nie chcę żyć - jak to pisał Miłosz - na wyspie, jednak właściwie czuję się dziś jak samotny wojownik, tyle tylko że na szczęście ciągle jeszcze otoczony swoim gronem seminaryjnym. Wiem, że moi słuchacze bardzo często są ze mną. Nie chcę tracić kontaktu z młodymi ludźmi, choć trudno jest sprostać obowiązkom i wobec nich, i wobec siebie. Muszę np. czytać literaturę współczesną, więc nie starcza mi czasu na inne rzeczy. Są oczywiście takie lektury romantyczne, które czytałam niedawno na nowo, pewnie po raz sto pięćdziesiąty, ale generalnie mam poczucie, że za mało czasu poświęcam romantyzmowi...

- Za to czyta Pani Masłowską...

- Tak. Można powiedzieć: od Masława do Masłowskiej.

- Przywołuje Pani słowa Stanisława Lema o polskiej humanistyce, która jest szalenie spłaszczona, w której nie ma komu podejmować najcięższych tematów. Dlaczego tak jest?

- Myślę, że przez rodzaj dosyć zakrzepłego tradycjonalizmu. Jestem historykiem literatury, to jest mój zawód, ale też moja pasja. Gdyby to był tylko zawód, to dawno już powinnam była go rzucić - jest tak słabo opłacany. Ale to jest pasja. I widzę, jak bez końca trwa ta sama opowieść. "Niesamowita Słowiańszczyzna" jest próbą okazania zniecierpliwienia wobec tej tradycyjnej i stale powtarzanej opowieści. Polonistyka jest ciągle bardzo tradycyjna, mimo rozmaitych ciekawych koncepcji, które się w niej pojawiają. Konieczne jest odnowienie humanistyki, m.in. poprzez powrót do wychowania klasycznego, do prawdziwego, głębokiego czytania książek. To wszystko łączy się z postulatem zaczarowania świata. Także w tym sensie, żeby chcieć czytać książki.

Syzyf

- Historyk literatury powinien zaczarowywać świat swoich czytelników?

- Tak.

- Bo ludzie pozbawieni kultury nie są w stanie zrozumieć tego, co przeżywają?

- Tak mi się zdawało kiedyś i chyba nadal podtrzymuję to przekonanie. Nieraz się stykałam z ludźmi cierpiącymi, którzy mówili: nie umiem o tym powiedzieć ani bliskim, ani lekarzowi, co zrobić, żebym mogła to opowiedzieć?

- To jest dosłowna, ale i symboliczna sytuacja...

- Tak. Uważam, że pomagam opowiedzieć. Cała moja działalność na tym polega, żeby ci ludzie mogli opowiadać, przede wszystkim o swoim cierpieniu.

- Pisarz czy artysta jest kimś, kto wypowiada ludzkie cierpienie?

- Wypowiada i pomaga opowiedzieć, pomaga je sobie uświadomić. Moje książki często czytają ludzie, których bym w ogóle o to nie podejrzewała. Mówią, że ciągle do nich powracają, że są one dla nich ważne. Wtedy rozumiem, że może granica między niemożnością wypowiedzi i jednak możnością powiedzenia czegoś została na chwilę chociaż przerwana. Uważałam kiedyś, że społeczeństwo powinno dojrzeć do przyjęcia światopoglądu tragicznego, skonfrontowania się z prawdą o bólu, tragiczności, absurdzie i paradoksalności naszego życia, o tym, że - jak napisałam - żyjąc, tracimy życie. To może jest dosyć elitarna myśl. Ale jednak zauważyłam, że do wielu ludzi to przemawia. Także ta myśl o Holokauście jako żałobie, która nie może się skończyć.

- Czy gorzkie jest dostrzeżenie, że nasz współczesny świat wydaje się być jakby bardziej szary, niż Pani go ukazywała kiedyś w swoich książkach?

- To na pewno, zdecydowanie tak. Dlatego ciągle wracam do mojego seminarium: kiedy rozmawiam z tymi ludźmi, kiedy wykładam i widzę, jak oni słuchają, jak potem się do tego ustosunkowują, to czuję, że świat mimo wszystko jest bardzo dobry i bardzo ciekawy, że ci ludzie stają się jakimiś drogowskazami.

- Otwiera im Pani oczy na ów światopogląd tragiczny, absurdalność naszego losu, przypadkowość istnienia?

- Jak najbardziej. Ale z poczuciem, że skoro to życie raz już zostało dane, to musi być przeżyte do końca w sposób myślący.

- A powinno być przeżyte do końca?

- Chyba tak. Choć nieraz rozprawiam o samobójstwie i jedna z moich kolejnych książek będzie poświęcona samobójcom.

- Można postawić pytanie (robił to choćby Stefan Chwin), dlaczego właściwie, mając przecież mnóstwo powodów, ludzie jednak zazwyczaj się nie zabijają?

- Myślę, że nie dlatego, iż się boją albo nie umieją rozpoznać swego losu. Raczej dlatego, że świadomie przyjmują wyzwanie.

- Rozumiem, że nie zgodziłaby się Pani z przekonaniem Miłosza, iż o niektórych sprawach nie można pisać, bo należy ludzi oszczędzać.

- Nie zgodziłabym się. Właśnie uważam, że trzeba o tym pisać.

- W Pani książkach zawsze jest przełożenie z literatury na egzystencję.

- Tak.

- A jeżeli w filmie dokumentalnym Agnieszki Arnold mówi Pani, że czuje się zaniedbana i samotna, to zdanie to dotyczy oddziaływania intelektualnego czy doświadczenia egzystencjalnego?

- Doświadczenia egzystencjalnego.

- W tym samym filmie powiedziała Pani też: "Syzyfowi, którym jestem, nie uda się przerzucić kamienia na drugą stronę góry". Co to znaczy?

- To znaczy, że nie uda mi się pokonać śmierci. Nikomu się nie udało.

________________

* Na marginesie zauważę - polemicznie wobec Julii i Janusza Tazbirów - że jednak Metody był męczennikiem, chociaż "wewnątrzchrześcijańskim". Leszek Moszyński pisał o sporze Cyryla i Metodego z duchowieństwem niemieckim. Sąd nad Metodym odprawiony przez biskupów niemieckich odznaczał się okrutną bezwzględnością. "Metody, jak wiadomo, był pojmany siłą i bity. W więzieniu w Ellwangen spędził dwa i pół roku". Grożono mu śmiercią. Pisze Moszyński, że "prześladowcy arcybiskupa Metodego zostali bardzo surowo ukarani przez papieża, Jana VIII".

I jeszcze jedna uwaga: nie piszę bynajmniej, że wskutek zamierzonych rusycyzmów język opowieści Mariusza Wilka staje się zrozumiały i dla Polaka, i dla Rosjanina. Analizuję natomiast świadomą pracę pisarza nad swoistą utopią językową, o której też marzyli niektórzy romantycy, stylizując swe polskie utwory w duchu jakiejś starosłowiańskiej mowy.

Maria Janion (ur. 1926) jest historykiem i krytykiem literatury, jedną z najważniejszych postaci polskiej humanistyki. W ostatnich latach opublikowała m.in. książki "Do Europy. Tak, ale z naszymi umarłymi" (2000), "Żyjąc tracimy życie" (2001) i "Niesamowita Słowiańszczyzna" (2006), o której pisaliśmy w "Tygodniku" nr 52/2006 (rubryka "Wśród książek") oraz 3/2007 (artykuł Julii i Janusza Tazbirów "Cienie zapomnianych przodków") - patrz: www.tygodnik.onet.pl. W tym roku została też uhonorowana złotym medalem "Zasłużony Kulturze - Gloria Artis" oraz specjalnym, przeznaczonym dla "kreatora kultury", Paszportem "Polityki".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2007