Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ja też nie chcę się tłumaczyć, ale chcę po raz któryś wyjaśnić tym wszystkim, którzy powiedzą: „jak to możliwe, w katolickim piśmie?” – dlaczego to nie tylko możliwe, ale oczywiste.
Rzeczywiście, przed pięćdziesięciu laty nie było to do pomyślenia. My, katolicy, żyliśmy w sytuacji oblężonej twierdzy, a ta nie dopuszczała ujawniania wewnętrznych podziałów i sporów, jako że najpierw divide, a dopiero potem impera. Tak więc krytycznym, a często szkalującym pisaniem o biskupach zajmowały się reżimowe pisma antyklerykalne. Katolickie nigdy. Dziś jest inaczej. Nie jesteśmy oblężoną twierdzą, nawet Watykan nie ukrywa biskupich błędów i wypaczeń. Powiedziałbym wręcz, że wprost przeciwnie – tam żadnego immunitetu dla biskupów nie ma. Nic dziwnego, że katolickie środki przekazu nie chcą być plus catholique que le pape.
CZYTAJ TAKŻE
To źle czy dobrze? Dobrze: skoro nawet w ewangeliach informacje o apostołach nie zawsze są pochlebne, to dlaczego bezkrytycznie miałyby traktować biskupów – ich następców? No, chyba dziś już nikomu tłumaczyć nie trzeba, że „chowanie pod dywan” nie jest dobrym sposobem ochrony prestiżu Kościoła.
Dziś gdański metropolita dla jednych jest obiektem ataków, dla drugich – poważnej troski. Tym, którym sprawy Kościoła leżą na sercu, nie jest obojętne, jacy w Kościele są pasterze i jego oficjalni reprezentanci.
Abp. Leszka Sławoja Głódzia poznałem blisko 48 lat temu, kiedy studiował w Paryżu. Potem przez 11 lat często spotykaliśmy się w Rzymie, gdy on pracował w kongregacjach watykańskich, a ja (od 1979 r.) w „L’Osservatore Romano”. Z tych spotkań zachowałem dobre wspomnienia. Teraz, kiedy o nim czytam albo o nim słyszę, zastanawia mnie, co się stało, że tak się radykalnie zmienił.
Ujmując rzecz w kategoriach „tego świata”, ks. Sławoj Leszek zrobił zawrotną karierę. Świetnie wykształcony, podejmował powierzane sobie kolejne trudne zadania (zorganizowanie polowego ordynariatu, kierowanie diecezją praską w Warszawie, potem ważną archidiecezją gdańską – to tylko niektóre z nich). Teraz, kiedy dochodzi do wieku emerytalnego, powinien się czuć człowiekiem spełnionym i jako taki – pełnym życzliwości dla świata i dla ludzi. Tymczasem z portretu wyłania się człowiek rozgoryczony, sfrustrowany, a więc drażliwy, budzący lęk, nie miłość. Czyżby realizacja szlachetnych ambicji nie przyniosła mu szczęścia? Czy nie znajduje pokoju serca w spełnieniu?
Cóż, pełnienie urzędu biskupa w Polsce nie jest łatwe. Być może niejeden polski biskup odchodzi z urzędu, z poczuciem, że wizji, z którą zaczynał, nie zrealizował. Że zawiódł się na ludziach, że nie potrafił. Są tacy, którzy umieją się z tym pokornie pogodzić. Są inni, których to nie przestaje złościć.
Znałem pewnego biskupa, Panie, świeć nad jego duszą, który był człowiekiem wielkim i ogólnie podziwianym. Do końca robił wrażenie człowieka spokojnego, nieczułego na ataki, przebaczającego winowajcom. Prowadził osobisty dziennik. Niemal każdego dnia coś w nim zapisywał. Po jego śmierci w jakimś organie jego diecezji zaczęto te zapiski publikować.
I dopiero ten jego „dziennik duszy” pokazał, ile w tym człowieku było goryczy, uprzedzeń do ludzi, ile sarkazmu. Opiekunowie spuścizny zmarłego, pewnie chcąc chronić jego wizerunek, publikację przerwali. W tym odbijanym na powielaczu biuletynie (były to czasy PRL) zamieszczono zaledwie kilka odcinków.
Dziś abp. Sławoja Leszka spotykam niezmiernie rzadko i nie wiem, w jakim stanie ducha odejdzie niebawem ze względu na wiek – jak to się mówi – w stan spoczynku. Jedno mogę napisać z całą pewnością: pomódlmy się za abp. Sławoja Leszka Głódzia. ©℗