W Afganistanie bez zmian?

Do Afganistanu przyszła wiosna, a potem lato: tradycyjny sezon na pełnowymiarowe działania wojenne. I talibowie, i NATO zapowiadali ofensywy i rzucenie przeciwnika na kolana. Na razie obie strony odnotowują sukcesy, które pozwalają im poczuć się lepiej.

03.07.2007

Czyta się kilka minut

NATO przeprowadziło szereg akcji, głównie na południu kraju. Spektakularnym sukcesem było zabicie w maju w prowincji Helmand jednego z talibskich liderów, Mułły Dadullaha, i kilku jego współpracowników. Do poprawy sytuacji w Helmandzie doszło także dzięki brytyjskiej taktyce zawierania lokalnych porozumień ze starszyznami plemiennymi, w myśl których poszczególne wsie wolne byłyby od sił i NATO-wskich, i talibańskich. Brytyjczycy mogli odnotować jako sukces walki, które "pokojowe" wsie toczyły przeciw talibom; godzić się jednak musieli, że w innych miejscach talibowie umocnili się na dobre. Relatywny spokój jest w mateczniku talibów, prowincji Uruzgan, gdzie tamtejszy kontyngent holenderski prowadzi jeszcze bardziej defensywną politykę i nie szuka na siłę problemów.

O sukcesie mogą mówić też talibowie: osłabieni na południu, rozszerzają swą aktywność na zachodzie i północy (w Bagdhis, Farah, Ghowr, Kunduzie, ale także w Nuristanie) i nie przestają być aktywni w swych macierzystych stronach: Kandaharze, Pakitii, Paktice i oczywiście w Kabulu (gdzie 17 czerwca w zamachu bombowym zginęło 30 kadetów policji). Na ile to poważna ofensywa, trudno powiedzieć - o obecności talibów świadczą bardziej zamachy samobójcze, miny i ostrzał konwojów, a do tego starczą małe oddziały dywersyjne. Faktem jest, że działania talibów dają wrażenie ich rosnącej mobilności, zmuszają do myślenia o rozciągnięciu skąpych sił NATO i burzą spokój tych, którzy do walki się nie palili (jak Niemcy w Kunduzie).

W działaniach militarnych górą jest NATO: w bezpośrednich starciach zadaje ciosy i ponosi minimalne straty, i na poziomie lokalnym jest w stanie przegnać talibów. Problem w tym, że lokalne sukcesy nie przekładają się na ogólną poprawę sytuacji w kraju. Jeszcze gorzej jest z próbą zwalczania terrorystów-samobójców metodami wojskowymi, zwłaszcza że przeciwnik stale się rozwija. Makabrycznym tego przykładem była nagłośniona w ubiegłym tygodniu sprawa 6-letniego chłopca z prowincji Ghazni, wysłanego z misją samobójczą; szczęśliwie chłopak sam ujawnił się na miejscowym posterunku.

Gdyby strategicznym celem NATO było zabicie jak największej liczby talibów, a dla talibów zabicie jak największej liczby obcych żołnierzy, sprawa byłaby prosta: jeszcze rok-dwa i po talibach. Ale głównym celem NATO jest zapewnienie bezpieczeństwa i warunków rozwoju społeczeństwa i państwa afgańskiego, a celem talibów niedopuszczenie do tego oraz zdyskredytowanie rządu w Kabulu i wojsk NATO. Niestety, w swojej "niskonakładowej" i negatywnej strategii póki co to talibowie są górą: lepiej wykorzystują sytuację polityczną i umiejętniej rozgrywają nastroje.

Talibom sprzyja słabość rządu w Kabulu. Mimo pięciu lat, które upłynęły od objęcia władzy przez Hamida Karzaja, trudno nazwać go szefem państwa: nie jest samodzielny, nie dysponuje sprawnym aparatem, nie udało mu się zmobilizować znaczącej grupy społecznej, na której rząd mógłby się oprzeć. Imponujące spektrum przywódców i ugrupowań politycznych obecnych we władzach, a nawet próby przeciągnięcia na stronę rządu "umiarkowanych" talibów (ostatnio partii Gulbuddina Hekmatyara) nie oznaczają, że są oni zaangażowani w realizację celów rządu. Bolesnym tego wyrazem były majowe starcia między siłami miejscowego warlorda Abdula Raszida Dostuma a miejscowego gubernatora w Sziberganie (północna prowincja Dżowzdżan) oraz rosnące napięcie w spokojnym dotąd Heracie, między zwolennikami tamtejszego warlorda Ismaela Chana a gubernatorem i mniejszością szyicką. To konflikty między, formalnie rzecz biorąc, zwolennikami rządu.

Budowa struktur siłowych idzie powoli, zwłaszcza policji, której zarzuca się monstrualną korupcję i nieefektywność, ale też wojska, które nie jest w stanie samodzielnie zwalczać talibów. Siły porządkowe i skorumpowany wymiar sprawiedliwości nie potrafią zapewnić elementarnej praworządności, co boleśnie odczuwa społeczeństwo; napędza to frustrację, umacnia nieformalne struktury i wpycha w objęcia talibów. Zadaniem ponad siły armii afgańskiej (i, uczciwie rzecz ujmując, NATO) jest kontrola granicy z Pakistanem, który wciąż jest zapleczem dla talibów (i głównym szlakiem przerzutu narkotyków). Zadaniem przekraczającym siły dyplomacji Kabulu, Waszyngtonu i Brukseli jest wymuszenie kontroli tej granicy na władzach pakistańskich: te mają dosyć własnych problemów, by zaogniać sytuację na pograniczu. Mają też problem graniczny z Afganistanem, a próby grodzenia i minowania granicy (w jej biegu uznawanym przez Islamabad) spychają oba kraje na skraj wojny.

Nie ma też widocznego postępu, mówiąc oględnie, w sytuacji społeczno-gospodarczej. Wynika to zarówno z braku bezpieczeństwa (w tym bezpieczeństwa na drogach, ochrony ze strony policji i sądów), ograniczonych środków, które trafiają do kraju, złego gospodarowania nimi (Afgańczycy zarzucają Zachodowi, że pomoc przejadają zachodni "kawiorowi" specjaliści; Zachód, że pomoc jest rozkradana i marnowana), wreszcie działań talibów.

Rząd jest słaby i ludzie to widzą. Jego głównym atutem są siły międzynarodowe, ale do nich nie ma zaufania społeczeństwo. Po pierwsze, dziś są, jutro ich nie będzie. Po drugie, to obcy, dla wielu okupanci, z którymi co najwyżej można prowadzić podwójną grę; okupanci często aroganccy i stanowiący zagrożenie. Tylko w czerwcu w wyniku działań NATO zginęło 90 przypadkowych cywili; oburzenie wyraził nawet Karzaj.

No i problem narkotyków... W opublikowanym właśnie raporcie ONZ wskazuje się, że 92 proc. opiatów na świecie produkowanych jest właśnie tu; produkcja w roku ubiegłym wzrosła o 60 proc. Pomijając inne skutki, z tak rozwiniętym "sektorem szarej strefy" nie może funkcjonować żadne państwo, tym bardziej że dochody z produkcji i sprzedaży opium przekładają się na problemy bezpieczeństwa i stabilności.

Talibowie nie muszą koncentrować się na walkach z siłami NATO. Starczy, że będą punktować słabości państwa. I robią to, z coraz "lepszym" skutkiem. Atakują, zastraszają i korumpują siły porządkowe, prowadząc jednocześnie akcję zastraszania społeczeństwa: likwidują "zdrajców", wymierzają sprawiedliwość, rekwirują (m.in. środki z Zachodu), niszczą szkoły i szpitale, atakują organizacje pomocowe, specjalistów i urzędników państwowych, wreszcie transport, co paraliżuje odbudowę. Po mistrzowsku posługują się propagandą: ich akcje mają charakter pokazowy. Łatwo mogą też popsuć nato-wskie statystyki i wywołać burzę w europejskim kraju, którego opinia publiczna domagać się będzie powrotu "swoich chłopców". Skuteczniej niż rząd odwołują się do racji religijnych i narodowych, umiejętniej przedstawiają się jako obrońcy tożsamości i tradycyjnych wartości, zwłaszcza na kluczowym tu poziomie lokalnym.

Partyzanci (a tym bardziej terroryści) nie muszą wygrywać - oni tylko muszą się utrzymać. Nie muszą mieć poparcia całego społeczeństwa, starczą im pewne nisze. A jeśli potwierdzą się informacje, że w 2006 r. z kraju wyjechało 2,1 mln ludzi, byłby to ogromny sukces talibów: dowód, że ludzie nie wierzą w swą przyszłość w Afganistanie.

Talibowie mogą sobie pozwolić na takie "sukcesy". Inaczej rząd: on musi wygrywać, musi mieć poparcie społeczeństwa, musi przeciwnika wyeliminować, przy czym działania militarne są niewystarczające. Historyczne przypadki uporania się z partyzantką odwołują się albo do brutalnej pacyfikacji i złamania tkanki biologicznej społeczeństwa (np. druga wojna czeczeńska), albo wielostronnych działań (również militarnych), których kluczem jest rekonstrukcja systemu polityczno-społecznego wokół sprawnej władzy centralnej (sztandarowy przykład to likwidacja przez Brytyjczyków komunistycznej partyzantki na Malajach w latach 40. i 50.).

Wojna w Afganistanie rozstrzygnie się w "sercach i umysłach" Afgańczyków i w gabinetach rządowych w Kabulu. Operacje NATO są tu koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem powodzenia. W końcu największe zwycięstwo Sojuszu - w "zimnej wojnie" - również nie zostało osiągnięte na polu bitwy.

KRZYSZTOF STRACHOTA jest analitykiem i publicystą, zajmuje się tematyką Azji Centralnej, Kaukazu oraz Środkowego Wschodu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2007