Vinceró!

Mariusz Treliński często mówił, że podczas pracy słucha wielu wykonań tworzących rodzaj "międzywykonania". Ale przy "La Boh?me" słuchał tylko jednego i nie dał sobie wmówić, że są jakieś inne. Wygrzebałem nawet historyczne - z Plácidem Domingo (Rodolfo) i Montserrat Caballé (Mim?). Nie! Istniało tylko jedno. Ten rytm, ta wibracja, ten głos...

14.09.2007

Czyta się kilka minut

Ona, Mirella Freni, Mim? - kruchoroślinny anioł, który w strachu przed śmiercią szuka nadziei w ramionach ostatniego bliskiego człowieka. I on, Luciano Pavarotti, Rodolfo - szalony artysta-poeta, rozedrgany, frenetyczny, który szybko odpowiada gorącym uczuciem, by równie szybko, w strachu przed chorobą - albo bliskością uczuć - uciec. Skrzywdzić. Zabić (miłość, nadzieję, życie).

Rodolfo był pierwszą rolą Pavarottiego na scenie. Był rok 1961, Luciano miał 26 lat. Co wiedział o miłości, o namiętności (pożądaniu) i nienawiści, o śmierci - o kilku najważniejszych i najtrudniejszych sprawach dla człowieka, o których chciał śpiewać całe życie?

Na pewno dużo wiedział o muzyce, operze - jego ojciec był chórzystą w teatrze operowym w rodzinnej Modenie. A jeśli nawet nie wiedział dużo o życiu, to miał świetnego przewodnika - Pucciniego. Muzykę Pucciniego. A potem innych - Belliniego, Donizettiego, Rossiniego, Verdiego ("Rigoletto" Jean-Pierre'a Ponnelle'a!)... Cudowne i wielkie królestwo bel canta, pięknego śpiewu, którego on był - był! - Królem.

Jego tenor był krystalicznie czysty. (Był - jak to brzmi, jak pauza albo cisza. Pustka...) Jego tenor był niezmienny - mimo upływu czasu - równie świeży, żywy, błyskotliwy, bez cienia zmęczenia, niedotknięty erozją przez nadwyrężanie strun. Potrafił wspaniale kształtować dramaturgię frazy - zawieszając, przyspieszając, cieniując dynamikę przy użyciu sobie tylko znanego sposobu na crescendo (jak bolid Formuły 1,­

w kilka sekund, przebijając ściany, bez strachu o życie).

I to charakterystyczne, szerokie otwarcie ust. Żeby było widać wszystko. Zęby, gardło, język świadomie operujący po całej przestrzeni, drgający, wibrujący, mocno napięte usta. A wszystko z uśmiechniętą twarzą, z radośnie patrzącymi oczami (choć zawsze lekko zamglonymi). Nawet gdy wykrzywiał go grymas wściekłości czy pasji. I ta niezwykła lekkość śpiewu, podniebna, anielska - nawet przy najwyższych dźwiękach. Jakby osiąganie ich nic go nie kosztowało. Sprawiało tylko dziką satysfakcję.

Podobno uwielbiał lody, którymi zajadał się bez strachu o ból gardła - największą traumę wszystkich śpiewaków świata. W ogóle wyglądał, jakby uwielbiał życie. Tym bardziej niesamowite (i genialne) jest, że kiedy patrzymy na niego jako na Rodolfa (w słynnej inscenizacji Franco Zeffirellego) - biednego poetę marznącego w zimnej mansardzie - wierzymy w każdy jego gest, w każde słowo.

Jak zahipnotyzowani idziemy prowadzeni przez Niego za rękę w piękny i smutny świat, czując coraz mocniej, że w operze nie chodzi o prawdę rzeczywistą - tylko o prawdę uczuć, prawdę serca. A serce, jak głos i ciało, miał równie wielkie. Gorące. Cztery lata temu w teatrze w Modenie odbył się ślub Pavarottiego z młodszą o 35 lat Nicolettą Mantovani, byłą sekretarką. Ich córka Alice ma dziś cztery i pół roku...

Może właśnie to wielkie serce i uwielbienie życia spowodowało, że Pavarotti miał potrzebę wyjścia z operą poza budynek teatru. Do parków i na stadiony. Do londyńskiego Hyde Parku, nowojorskiej Madison Square Garden i Central Parku, pod Wieżę Eiffla. W Modenie organizował koncerty "Pavarotti and Friends", w czasie których śpiewał m.in. z Bono, Jamesem Brownem, Ricky Martinem, Erikiem Claptonem, Céline Dion, innymi - jak on - wielkimi gwiazdami muzyki. Do historii też przejdą wspólne koncerty Trzech Tenorów" - trzech magów opery - Pavarottiego, Plácida Domingo i José Carrerasa. Król był, jest, tylko jeden...

Po raz ostatni publicznie wystąpił 10 lutego 2006 roku, podczas otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie. Śpiewał słynne "Nessun dorma" z ostatniego aktu "Turandot" Pucciniego (z charakterystyczną białą chusteczką w lewej ręce). To chyba najsłynniejsza tenorowa aria świata. "Nessun dorma"... Nikt w Pekinie nie śpi. Wszyscy czuwają, bo okrutna księżniczka chce - musi! - dowiedzieć się, jakie imię nosi tajemniczy książę. Śmierć może więc spotkać każdego. Ale on, Kalaf, wierzy w przemieniającą siłę miłości. Wierzy, że "vincer?, vincer?!". Że zwycięży...

Tak, Luciano... Mariusz jest w Waszyngtonie, gdzie w teatrze prowadzonym przez Plácida przygotowuje "La Boh?me", a w przerwach między próbami z mp3 słucha Twojego głosu, który w tajemniczy sposób mówi mu, jak ustawić kolejną scenę (teraz już na pewno trzeci akt, kiedy jak obłąkani śpiewacie z Mim? "addio... addio... addio", nie mogąc się rozstać). Ja od świtu w Poznaniu oglądam, jak żegnałeś się ze światem w Turynie, śpiewając "Nessun dorma… All'alba vincer?!"...

Tak, Luciano, zwyciężyłeś. Słuchamy tylko Ciebie. Nikt nie śpi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2007