Vademecum o przekazywaniu dzieciom wiary

Wierzący nie zawsze wychodzą z rodzin religijnych.

05.05.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

Na przykład André Frossard. Urodzony i wychowany w laickiej rodzinie żydowskiej, opisał swoje nawrócenie w książce „Dieu existe, je l’ai rencontré” („Bóg istnieje, spotkałem Go”): „Wszedłem do kaplicy jako ateista, a w kilka minut później wyszedłem z niej jako chrześcijanin – i byłem świadkiem swojego własnego nawrócenia, pełen zdumienia, które ciągle trwa”.

Nie zawsze osoby wywodzące się z rodzin katolickich są wierzące. Drogę wiary każdy przemierza sam. Można mu ją, co najwyżej, ukazać, można usunąć niektóre przeszkody.

Wiara jest łaską, darem Boga. Rzecz w tym, że człowiek jest wolny: dar przyjąć może, ale nie musi.

Wiary nie da się nikomu „wpoić”. Przekazywanie wiary to nie indoktrynacja ani pranie mózgu, ale też nie dziedzictwo genetyczne.

Dzieci się nie wychowuje, z dziećmi się żyje. W domu rodzinnym poznajemy, co jest ważne, co ważniejsze, a co najważniejsze. Nie tylko dlatego, że nam o tym w domu mówią, ale przede wszystkim dlatego, że tak się tam dokonuje życiowych wyborów. Powiedział mi jeden z przyjaciół, że wiary się nauczył od ojca, kiedy zobaczył, jak ojciec idąc za pługiem odmawiał różaniec. Ojciec nigdy mu nie mówił, że tak trzeba. Czynił to z potrzeby serca.

Mówić o wierze, czy dawać przykład i nie mówić? „Jak będą wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Albo jak uwierzą w Tego, o którym nie słyszeli? Lecz jak będą mogli słyszeć, jeśli im nikt [Jego] nie głosił? (…) wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (por. Rz 10, 13 n)… Więc jednak mówić.

Nie można się dzielić tym, czego samemu się nie posiada. Świadectwo życia musi być dopełnione słowami. Mówienie o wierze bez świadectwa życia może trącić hipokryzją. Wtedy odrzucenie przez dzieci wiary jest odrzuceniem hipokryzji, a więc krokiem w dobrą stronę.

Czasem przekaz wiary ogranicza się do przekazu pewnych nawyków, np. chodzenia w niedzielę do kościoła (jeśli to nie koliduje np. z wyjazdem na grzyby). Nawyk to jeszcze nie wiara. Nie dlatego jestem wierzący, bo chodzę w niedzielę do kościoła, ale chodzę, bo jestem wierzący.

W wieku dojrzewania deklaracja niewiary bywa przejawem tworzenia własnej odrębności, jak w ogóle kontestacja rodzicielskiej władzy. Aktem samostanowienia. Wtedy dramatyzowanie, namawianie, nakazy, naciski nie na wiele się zdadzą. Nie chodzi przecież o zmuszenie dziecka do kapitulacji, o przyznanie racji rodzicom, ale o jego własny, wolny i rozumny wybór, a tego w żaden sposób nie da się wymusić.

W mówieniu o religii, o Kościele i w ogóle o wierze trzeba się strzec idealizowania. Np. mówienia, że w Biblii jest odpowiedź na wszystkie pytania, że Kościół zawsze ma rację, że księża są – jak aniołowie – wysłannikami Boga, że w każdym kazaniu zawsze można znaleźć coś pożytecznego, albo że zapalenie świeczki i odmówienie modlitwy gwarantuje zdanie egzaminu. To potem w życiu i tak się nie sprawdza. Także krytykowanie i kwestionowanie wszystkiego, co jest w Kościele, wierzenia nie ułatwia.

Kościół, od św. Anzelma z Canterbury po papieża Benedykta XVI, głosi, że „wiara szuka zrozumienia”. Traktowanie wiary jako czcigodnej tradycji, jako podstawy dobrych obyczajów, jako źródła wzniosłych uczuć jest słuszne w ograniczonym zakresie. Tradycję można odłożyć do muzeum, dobrymi obyczajami mogą się poszczycić także ludzie niewierzący, a krzywa uczuć nie rośnie w nieskończoność. Warto więc rozwijać rozumienie: czytać książki Ratzingera (np. „Wprowadzenie w chrześcijaństwo”), albo C.S. Lewisa (np. „O wierze i moralności chrześcijańskiej”). Warto samemu mierzyć się ze swoimi intelektualnymi trudnościami w wierze.

Jak można przekazać wiarę, czując się wykluczonym z Kościoła z powodu niesakramentalności małżeństwa? Do tych „niesakramentalnych” św. Jan Paweł II napisał, żeby „nie czuli się odłączeni od Kościoła, skoro mogą, owszem, jako ochrzczeni powinni uczestniczyć w jego życiu [przez] słuchanie Słowa Bożego, uczęszczanie na Mszę świętą, wytrwanie w modlitwie, pomnażanie dzieł miłości oraz inicjatyw wspólnoty na rzecz sprawiedliwości, wychowywanie dzieci w wierze chrześcijańskiej, pielęgnowanie ducha i czynów pokutnych”.

A jeśli wszystko, co można było zrobić, zostało zrobione, a dziecko katolickiej rodziny odeszło od wiary? „Warto było się trudzić, bo będzie miało gdzie wrócić” – pocieszał zmartwionych rodziców mądry duszpasterz, jezuita, misjonarz, kard. Adam Kozłowiecki. Być może zobaczycie to dopiero z nieba.

O rodzicach dzieci, które straciły wiarę, piszemy w „Temacie Tygodnika”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2014