Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nic nie zmieniło się w trudnej sytuacji unijnego budżetu, zapowiadana z hukiem refleksja nad konstytucją zmarła przy porodzie, wspólnota nadal nie ma planu na rokowania w sprawie redukcji rolnych subwencji. Kryzys wzajemnego zaufania pogłębił się, oddaliły się od siebie odmienne wizje unijnego modelu, powiększyła niezgoda co do zasad finansowania wspólnoty. Europa "socjalna" czy Europa "neoliberalna" - staje się pytaniem dla publicystów, politycy nie wiedzą bowiem, jak o tym ze sobą rozmawiać.
Inercja brytyjskiej prezydencji (włoska i kilka innych nie były lepsze) zmusza do postawienia pytania, po co w ogóle ta iluzja zarządzania Unią przez pół roku. To, co wydarzyło się na szczycie w Hampton Court pod Londynem, każe z kolei postawić pytanie o celowość spotkań, które nic nie przynoszą. O jakiej poważnej wymianie opinii może być mowa, skoro 25, a z kandydatami i kandydatami na kandydatów - 29 polityków, plus Barroso, plus Borrell, plus Solana, rozmawia ze sobą poprzez tłumaczy pięć godzin? Przynajmniej w jednym Blair okazał się być szczery - gdyby to od niego zależało, nie rozmawiałby o niczym. Musiał się spotkać, bo wypadało, ale rozmawiać chciał głównie o migdałach.
Unia potrzebuje wstrząsu. Intelektualnej rewolucji. Zamachu mądrych ludzi. Potrzebuje tego wszystkiego, bo sami politycy nie są zdolni do ochrony jej własnych interesów, a ponadto, w zależności od wyników wyborów, meldują się wciąż nowi - z nowymi pomysłami albo i z ich brakiem. W ten sposób wspólnota jest już na skraju politycznego paraliżu, a groźba rozejścia się dróg wielu jej członków staje się faktem.