Uchodźcy roku 1915

Sto lat temu armia carska opuściła centralno-wschodnią Polskę. Wcześniej zmusiła do ewakuacji ludność prawosławną, przerywając proces powstawania narodu białoruskiego.

28.06.2015

Czyta się kilka minut

Młodzież z Bobrownik na „bieżeństwie”. Kazań, centralna Rosja, około roku 1916. / Fot. Archiwum rodzinne Andrzeja Dwojnycha
Młodzież z Bobrownik na „bieżeństwie”. Kazań, centralna Rosja, około roku 1916. / Fot. Archiwum rodzinne Andrzeja Dwojnycha

Współcześni Białorusini niemal nie odwołują się do dziedzictwa Rzeczypospolitej Wielu Narodów. To może zdumiewać, skoro – ukształtowana na myśli Oskara Haleckiego, Jerzego Giedroycia i Stanisława Cata-Mackiewicza – polska elita szczyci się, pewnie słusznie, że wszystkie nacje I RP osiągnęły więcej korzyści niż strat z przynależności do tamtego wspólnego państwa. Jeśli już ktoś się w Polsce nad tą zbiorową białoruską amnezją zastanawia, winą obarcza komunizm i nazizm – i dokonane przez nie spustoszenia (także w umysłach). Po części to prawda, ale przyczyn jest więcej. A jedna jest niemal nieznana: to dramat Białorusinów, który rozegrał się wiosną i latem 1915 r.

Dramat „bieżeństwa”: uchodźstwa, na które skazani zostali carscy poddani obecnej Polski centralnej (Kongresówka) i wschodniej, i który najmocniej uderzył w Białorusinów.

Spalona ziemia

Gdy sto lat temu, w maju 1915 r., ofensywa austriacko-niemiecka rozerwała front pod Gorlicami [patrz „TP” nr 18 – red.], armia carska zaczęła generalny odwrót. Nie zakończył się on odbiciem przez ck żołnierzy Galicji. Odwrót zaczęły też wojska rosyjskie w Polsce centralnej. W sierpniu Niemcy wkraczali do Warszawy. Dopiero jesienią 1915 r. front stanął – ale już daleko na wschodzie, na Polesiu i Wołyniu.

Opuszczając Kongresówkę, armia carska sięgnęła po ten sam oręż, jakiego w 1812 r. użył Kutuzow cofając się przed Napoleonem – i jaki później, w 1941 r., zastosowała Armia Czerwona. Oręż okrutny głównie wobec (własnej) ludności: taktykę spalonej ziemi.

Carscy żołnierze niszczyli wszystko, czego nie mogli wywieźć – byle nie wpadło w ręce Niemców i Austriaków. To właśnie spustoszenie Kongresówki odarło ze złudzeń ostatnich polskich rusofilów – tych, którzy w 1914 r., gdy wybuchła wojna, nadzieję na odrodzenie Polski (pod postacią np. autonomii) wiązali z Rosją. Teraz niszczono nie tylko fabryki, mosty i tory kolejowe, ale całe miasteczka i wsie. Te zamieszkane przez ludność prawosławną – czyli głównie ukraińską i białoruską (w mniejszej liczbie rosyjską, przybyłą w czasach zaborów) – zmuszano zaś do ewakuacji w głąb Rosji.

Taktyka spalonej ziemi i przymusowa ewakuacja sprawiły, że w 1915 r. swe domy opuściły tu aż 3 mln ludzi (w tym 800 tys. z guberni grodzieńskiej). Ponad dwie trzecie „bieżeńców” stanowili Białorusini i Ukraińcy. Ale potencjał tych pierwszych był (podobnie jak dziś) mniejszy, zatem skutki – poważniejsze. Jeśli prawdziwe są dane, że w II RP mieszkało milion osób narodowości białoruskiej – czyli tych, którzy wrócili z „bieżeństwa” bądź go uniknęli – porównanie obu liczb najlepiej odda skalę dramatu i strat.

Skutkiem „bieżeństwa” było też zniszczenie więzi społecznych i struktury dużej części narodu białoruskiego, jego pauperyzacja i przerzedzenie elit (i tak skąpych). Wszystko to utrudniło odrodzenie narodowe Białorusinów. A że dramat „bieżeństwa” pokrył się ze wzrostem nacjonalizmów polskiego i litewskiego (wszechrosyjski był już ugruntowany) i będących pod ich wpływem historiografii, w odczuciu Białorusinów narracje polska, litewska i rosyjska/sowiecka pozbawiały ich też własnej historii.

Tymczasem 25-30 lat po „bieżeństwie” nastąpiły nowe dramaty: zniszczenia substancji materialnej i biologicznej wschodnich terenów II RP, dokonane przez III Rzeszę i ZSRR. A także – przesunięcia granic. Nie dziwmy się, że tradycją, do której odwołuje się pamięć wielu Białorusinów – głównie tych, którzy żyją pod władzą Łukaszenki – są „Wojna Ojczyźniana” i Związek Sowiecki.

Jak zapisało się „bieżeństwo” w pamięci trójki dzieci „bieżeńców” z Bobrownik – wsi, gdzie dziś jest przejście graniczne między Polską i Białorusią? Jakie były jego skutki dla kolejnych pokoleń? Zacznijmy tę opowieść od początku. Czyli od końca.

Z Bobrownik na Śląsk

Dymitr Cyniewski zmarł w 2014 r., w 80. roku życia. Wcześniej chorował ciężko, ale zachował pogodę ducha. Dopóki mógł mówić, komplementował sam siebie: – Wiesz, pochodzę z twardych Białorusów, mnie łatwo złamać się nie da! Choć właściwie – dodawał za chwilę – to czuję się kosmopolitą...

Dymitr wspominał: – Cyniewskich w naszych rodzinnych Bobrownikach było jak psów: wszystko bliższa lub dalsza rodzina, ponoć szlachecki zaścianek. Dziadek miał na imię Onufry, jak Zagłoba... Na narodowość nikt tam nie patrzał, jako dzieci się bawilim: i Białorusini, i Żydzi, i biali Rosjanie. Niedaleko żyli Tatarzy i Polacy. Nikt nikogo nie wyzywał. To mieliśmy we krwi zakodowane.

Edukację podstawową Cyniewski zaczął w szkole białoruskiej – gdy Bobrowniki były pod okupacją Niemców (zezwalali oni na szkoły dla Białorusinów z wykładowym białoruskim). Potem kontynuował ją, gdy wieś należała do ZSRR, a skończył, gdy Bobrowniki znalazły się w PRL.

Z Bobrownik wyjechał, z matką Olgą i siostrą Katią (ona – już z synkiem), w 1948 r., wkrótce po tzw. korekcie granic między opanowaną przez komunistów Polską i Sowietami. Matka i siostra, po kilkunastoletnim pobycie w Darłowie, osiedliły się w Płocku (i tam zmarły). Cyniewski 50 lat, aż do śmierci, spędził w Lubiniu na Śląsku.

Czemu opuścili Bobrowniki? Zapytałem o to Dymitra na kilka lat przed śmiercią.

– A, bo wiesz, mojego szwagra, męża Katii, zamknęli w więzieniu, do tego władza sowiecka zaczęła się wygłupiać z kołchozami i matka miała dość – odparł. – Gdy tylko Bobrowniki w 1948 r. przeszły na stronę polską, zdecydowała, że cała rodzina wyjedzie w głąb Polski, jak najdalej od granicy.

– Nie podobały się wam sowieckie porządki? – próbowałem ciągnąć za język. – Przecież chwaliłeś się, że twój ojciec był działaczem Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi.

– Najwyraźniej się nie podobały... Ale Polskę też nie wiem za co mieliśmy kochać. To nie za Niemców i nie za Rosjan, ale za Polski sanacyjnej rozebrano nam parafialną cerkiew w Tietierowce, tuż przed 1939 r. A ojciec faktycznie działał w KPZB...

– Dla idei pracował – wtrąciłem.

– A tak, dla idei – odparł z gorzką ironią. – A potem okazało się, że na czele tych komunistycznych organizacji stali agenci Hitlera... W każdym razie ojciec oddawał zboże dla Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom [utworzonej przez Juliana Marchlewskiego, w Polsce jej komórką była „Czerwona Pomoc” – red.]. Matka miała o to do ojca pretensje. Czemu to robił? Nie wiem. W domu bida była, aż piszczało. Można poczytać, że w przedwojennej Polsce zapałki dzielono na czworo. A u nas w domu zapałek czasem nie było. Ojciec rozpalał hubką i krzesiwem. Jak byłem mały, z mięsa jadłem na obiad tylko stopki z kurczaka.

Leon Cyniewski, ojciec Dymitra, wraz z siostrą swej żony Dunią Tomczyk i kilkoma innymi mieszkańcami Bobrownik został zamordowany w 1942 r. przez Niemców. W ramach osobistej zemsty wydał ich jeden z miejscowych, donosząc o ich prosowieckich sympatiach.

„Zabrali nam cmentarz”

Mieszkająca w Białymstoku emerytowana pielęgniarka Anna Pastuszenia całe życie spędziła i spędza samotnie, ale się nie skarży.

Rodzinne Bobrowniki opuściła w 1951 r., trzy lata po swej mamie Nastii. – Gdy wypełniałam dokumenty do szkoły medycznej w Przemyślu, w polu „narodowość” wpisałam „białoruska” – wspomina. – Przyjaciółka to zobaczyła i przybiegła na drugi dzień zziajana: „Mam nadzieję, że nie wysłałaś jeszcze dokumentów. Mój tatuś mówi, żebym ci powiedziała, żebyś nie wpisywała narodowości białoruskiej, tylko polską, bo możesz nie skończyć szkoły i nie otrzymać dyplomu”.

Tak Anna stała się Polką – nie tylko w sensie państwowym, ale i narodowym.

Jej ojciec, Paweł Pastuszenia, był na poły Litwinem, na poły Białorusinem. Zanim Pawłowi i jego żonie urodziła się córka, w latach 30. na świat przyszło troje dzieci: Paweł, Anastazja i Mikołaj. Żadne nie dożyło roku. Gdy Anna była mała, urodził się jej braciszek Iwan. – Ojciec bardzo go kochał, brat był jego pupilkiem. Gdy miał dwa lata, zachorował na zapalenie opon mózgowych i zmarł. Tego ojciec już nie wytrzymał psychicznie, zmarł wkrótce potem.

Przesunięcie granicy w 1948 r. zapadło Annie w pamięć: – Granicę między Polską i Rosją ustanowiono 27 maja 1948 r. o godzinie 17. Na drugi dzień dużo nas, dzieci z Bobrownik, zebrało się, przeszłyśmy rzekę i bawiłyśmy się na łące jak zawsze. Przyszedł żołnierz rosyjski i powiedział, żeby nigdy tu nie przychodzić, bo nas zamknie na strażnicy. Rosja zabrała nam pastwisko i cmentarz, na którym leżą mój ojciec i rodzeństwo.

W 1948 r. przytłaczająca większość Białorusinów z Bobrownik nie chciała przesiedlić się do Związku Sowieckiego, choć sowiecka propaganda zachęcała, by przenosili się do kołchozów po stronie ZSRR. Moi rozmówcy podkreślają, że we wsi dochodziło do rękoczynów między agitatorami sowieckimi i gospodarzami. Bobrowniczanie witali agitatorów widłami i przekleństwami. W końcu administracja sowiecka zrezygnowała z deportacji miejscowych.

Ich niechęć do przeprowadzki wynikała z kilku przyczyn, ale bynajmniej nie z tęsknoty za Polską. Był to raczej wybór mniejszego zła. Białorusini z Bobrownik mieli dość tułaczek, żywa była pamięć „bieżeństwa” z 1915 r. Dość mieli też rządów sowieckich. I mieli silne poczucie tożsamości – i przywiązania do ziemi ojców.

Potwierdzają to dokumenty w Archiwum Państwowym w Białymstoku. W tzw. sprawozdaniu sytuacyjnym ówczesnego Urzędu Wojewódzkiego z drugiej połowy lat 40., związanym z delimitacją granicy, czytamy: „Ludność białoruska w Bobrownikach, pomimo że chce się znaleźć na terenach polskich, ustosunkowana jest nieprzychylnie do Państwa Polskiego. Antagonizm ten datuje się z lat przedwojennych i trudno go będzie zmienić”.

Bracia przez miedzę

Wasilij Ignacewicz Szusta nadal mieszka w Bobrownikach (tj. w ich polskiej części). Choć dobiega dziewięćdziesiątki, jest energiczny jak na swoje lata. Razem z żoną Tatianą używają w domu języka białoruskiego, od czasu do czasu tylko wtrącając słowa polskie.

W czasach PRL Wasilij był stolarzem. Fachu nauczył go białogwardzista Konstantin Popow – Kozak doński, absolwent saperskiego technikum inżynieryjnego, który osiedlił się w Bobrownikach po I wojnie światowej.

Od 1948 r. do początku lat 90. Wasilij praktycznie nie widywał się ze swoim bratem, mieszkającym dwa kilometry od Bobrownik, ale po sowieckiej stronie granicy. W końcu lat 90. sytuacja się poprawiła – po półwiecznej przerwie znów zaczęli się częściej odwiedzać. Wasilij z Tatianą mogli też jeździć na cmentarz w Tietierowce, gdzie leżą ich bliscy.

Wraz z wejściem Polski do Unii, co wiązało się z uszczelnieniem polskiej granicy wschodniej, sytuacja z odwiedzinami znów się pogorszyła.

Los „bieżeńca”

Może to tylko rodzinna legenda, a może prawda, ale wszyscy rozmówcy podkreślają, że w schyłkowym okresie imperium Romanowów ich rodziny żyły na przyzwoitym poziomie, wyższym niż w II RP.

Tomasz Tomczyk z żoną Anną mieli niewielki, ale murowany dom. Tomasz pracował na kolei i był ławnikiem w Krynkach. Gdy w 1915 r. armia rosyjska została zmuszona do odwrotu, zaczął się dramat. Wspomina Anna Pastuszenia: – Po Bobrownikach jeździli kozacy, kazali ludziom pakować wszystko i jak najszybciej jechać do Rosji. Grozili, że jak przyjdą Niemcy, wszystkich pozabijają. Jeśli w innych wsiach byli katolicy i prawosławni, to tylko prawosławnym kazali wyjeżdżać. Katolicy zostawali. W Bobrownikach został jeden człowiek.

We wspomnieniach Dymitra Cyniewskiego (a raczej: w tym, co zapamiętał z opowieści starszych) rok 1915 zapisał się podobnie: – Od momentu, jak armia carska zaczęła cofać się przed Niemcami, kozacy szli ławą i wszystko, co mogło się ruszać, pędzili na wschód. W głąb Rosji ich zapędzono. Na furmankach jechali całymi rodzinami. Całe wsie się razem trzymały.

Propaganda carska okazała się kłamstwem: nikomu z pozostałych w swoich włościach cywilów włos z głowy nie spadł z ręki Niemców. Byli to inni Niemcy niż ci, którzy przyszli tu ćwierć wieku później. Ale ludność prawosławna w większości ulegała wcześniej propagandzie.

Do fabryk i armii

Podróż na wschód była straszna. Wielu zmarło po drodze. Jeśli ktoś umarł na furmance – chowano go przy drodze; jeśli w pociągu – wyrzucano go z wagonu. W taki sposób w Baranowiczach wyrzucono z pociągu Eliasza Szustę, dziadka Wasilija.

Cyniewski: – Moja mama miała wtedy 10 lat. Mówiła, że początkowo w Rosji ludzie przyjmowali ich z sercem; w domach było napalone, nasmażone.

Ale nie wszyscy mieli szczęście. Anna Pastuszenia: – Dla tych, co wyjechali najwcześniej, przygotowane były domy czy mieszkania. Inni po wyjściu na dworzec w Moskwie lub Smoleńsku musieli sprzedać cały dobytek. Wieziono ich dalej, na wschód i południe. Pociąg stawał na stacjach i wysadzano tam tyle rodzin, ile dana wieś miała gospodarzy. Gospodarze przychodzili, wybierali sobie rodzinę, zabierali do swego domu i razem pracowali na wsi. Ziemia w południowej części europejskiej Rosji była żyzna, siano głównie pszenicę. „Bieżeńców” zatrudniano też w fabrykach. Nasza rodzina trafiła na krótko do Moskwy i Saratowa. Mama opowiadała, że potem popłynęli Wołgą do Kazania i tam spędzili kilka lat.

Wiele młodych dziewczyn z Bobrowników pracowało w fabrykach. Mężczyźni musieli iść do wojska. Wasilij Szusta: – Do wojska poszli mój ojciec Ignatij Eliaszewicz Szusta i teść Nikodem Sawwowicz Mikuć. Ludzie wzbraniali się przed służbą, jak mogli. Jednym ze sposobów było picie silnej esencji z machorki – po tym rekrut nie był zdolny do służby. Ale i do codziennego życia też nie, bo płyn wypalał żołądek i przełyk.

Powroty

Przewrót bolszewicki wszyscy przeżyli w Rosji. Dymitr Cyniewski: – Matka wspominała, że jak przyszła rewolucja i wojna domowa, to była taka bieda i dziadostwo, że ludzie umierali z chorób i głodu na ulicach! Jeden drugiego za kawałek chleba by zabił!

Anna Pastuszenia pamięta opowiadanie mamy Nastii, najstarszej z trzech sióstr, którą ojciec ciągał na zebrania partyjne w Kazaniu. Na zebraniach blisko 20-letnia Nastia nie była w stanie nawet myśleć, przez ohydny dym z papierosów. Czy ojciec trzech sióstr uległ propagandzie bolszewickiej? Trudno powiedzieć.

Fiodor Szalapin, wielki rosyjski śpiewak, tak wspominał czas przewrotu bolszewickiego: „W owych pełnych napięcia i chaosu dniach można było zauważyć pewne typowo rosyjskie zjawisko. Ludzie zorientowali się, że kijem rzeki nie zawrócisz, i osłaniając się przed krą, która mogłaby ich uwięzić, ostrożnie, choć nie całkiem szczerze, popłynęli z prądem. Wszyscy od razu, jakby przez całe życie tylko na to czekali, przyodziali czerwone wstążeczki”.

Czy Tomasz Tomczyk był oportunistą (ci byli w większości), czy naiwnym ideowcem? Nie wiemy. Kariery w czerwonej Rosji nie zrobił: w trakcie wojny domowej on i jego żona Anna zachorowali na tyfus i zmarli. Olga i Nastia też zachorowały, miały wysoką gorączkę, wypadły im włosy. Ale przeżyły. Najmłodszą Dunię choroba oszczędziła.

Gdy w 1922 r., na mocy ustaleń traktatu ryskiego, Olga, Nastia i Dunia wespół z pozostałymi wygnańcami wróciły do Bobrownik, nie miały gdzie mieszkać. Musiał to być dla nich szok, gdy stanęły przed dawnym domem. Cała część wsi na północ od mostu na Świsłoczy (tam stał dom Tomczyków) była spalona i zrównana z ziemią. Ostały się tylko niektóre domy w południowej części.

Siostry, choć miały ziemię po rodzicach, zostały żebraczkami. Ich pola porosły samosiejki. Latem spały w wykopanej ziemiance, zimą przygarniali je krewni. Siostrom pomagali też dobrzy ludzie, których domy ocalały z wojennej pożogi. Wśród nich – Szustowie.

Ale w nieskończoność żyć tak nie można. Dwie starsze siostry poszły na służbę do Białegostoku i Krynek, z czasem wyszły za mąż i pobudowały się w Bobrownikach.

Dymitr Cyniewski: – Ojciec opowiadał, że karczował te samosiejki, żeby ziemię można było znów uprawiać, o butelce kawy zbożowej i paru ziemniakach dziennie, bo chleba nie było.

Alternatywa

Losy „bieżeńców” nie miały więc wiele wspólnego z idyllą. Ale tego, że wrócili z wygnania z sowieckiej Rosji, nie żałowali.

Dzienis Cyniewski, stryj Dymitra, do Polski nie wrócił. Mieszkał w Dniepropietrowsku; zginął podczas II wojny światowej. Los dwóch innych krewnych był gorszy: Polikarp Cyniewski osiadł w Piotrogrodzie (później Leningrad), był księgowym. W 1937 r. aresztowany i oskarżony o działalność kontrrewolucyjną (na mocy słynnego artykułu 58. sowieckiego kodeksu karnego), został skazany na śmierć i stracony. Także „bieżeniec” Piotr Tomczyk nie zachował „czujności rewolucyjnej”: leningradzki ślusarz, aresztowany tuż po Polikarpie, został stracony w tym samym roku.

Za taką alternatywą nikt nie tęsknił. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015