U wrót czytania

Dzisiejszy rejwach wokół Elementarza musi budzić zaciekawienie każdego, kto zaznał lektury tegoż we wczesnych latach swej edukacji.

13.10.2014

Czyta się kilka minut

Oczywiście nie mamy tu na myśli nieciekawych prymusów, zawsze owczo ufnych w doktryny pedagogiczne, ani skrajnych nieuków, wilczo żerujących na streszczeniach z rzeczywistości. Naszymi rozważaniami nie zaciekawimy takoż ludzi, których treści pierwszych czytanek skrzywdziły, zniechęcając pokomplikowaniem do książek i skazanych tym samym na jeno oralne relacje dotyczące barw świata, wszechświata, życia roślin, bezkręgowców, kręgowców i bóstw. Zostańmy przy tych z nas, ewolucyjnie najbardziej gibkich, którzy przeszedłszy przez krwawą łaźnię nauczania początkowego, nie dali się odepchnąć od złotych wrót skarbca piśmiennictwa ojczystego i światowego oraz nie popadli w pomieszanie, czymże jest dobro, a czymże zło. Otóż zapytajmy nas samych, gibkich i bystrych, nie tyle o to, jak wspominamy panią od polskiego, gdyśmy byli pierwszakami, ale czymże był dla naszych rozumów ów Elementarz właśnie.

Czy był on zaiste początkiem wszystkiego, co pisane, a może etapem, jeśli nie finiszem, naszej przygody z poznaniem? Wypada wobec dzisiejszych narad najwyższych czynników zapytać, czy Elementarz był dla nas źródłem porządkującym, czy bałaganiącym? A może był dziełem gruntownie obojętnym dla naszego widzenia rzeczywistości? Czy zaiste był dziełem bez znaczenia dla formowania bądź deformowania naszej orientacji seksualnej? Krzywiącym moralność? Formującym charakter i zdolność usztywniania postaw? Ułatwiającym wybory życiowe? Musimy o to pytać, bowiem widać, że najwyższe czynniki nad tymi właśnie kwestiami pochylają swe siwe głowy, a wstępne wnioski, jakie spod gołąbkowych pochyleń się wydostają, są zastanawiające – że oto Elementarz może złamać człowiekowi życie, może go wykoślawić i wykluczyć, oraz że może człowieka solidnie zdefasonować.

Są to – nie kryjmy – konstatacje sensacyjne, zważywszy na uświęcony od dziesięcioleci (a zatem tradycyjny) poziom narracyjny, literacki i ilustracyjny Elementarzy. Dla uściślenia powtórzmy, że chodzi o podręcznik szkolny, a nie o przewodnik po Sodomie z ilustrowanym aneksem o Gomorze. Człowiekowi średnio zaawansowanemu czytelniczo i przygłuchawemu na sygnały z najwyższych pięter intelektu mogłoby się wydać, że właśnie o przewodnik po Sodomie dziś chodzi. Darmowy w dodatku. Że w istocie pierwszaczki dostały właśnie pozycję burzącą ład społeczny i trzymają w swych drobniuśkich rączkach ohydny kolaż, pokazujący, jakże gwałcić prawo naturalne.

Otóż wypada bezapelacyjnie stwierdzić, ba! może to nawet z hukiem ogłosić, że Elementarz był – a i nie omieszkajmy sobie tego powiedzieć, że bezustannie jest – lekturą zawsze przejmująco spóźnioną. Spóźnioną dla każdego, nawet dla osobnika przymulonego totalnie. Dla każdego, kto miał w życiu tatusia i mamusię, albo i dwie mamusie lub ośmiu tatusiów, trzynastu dzielnych wujków, ciocię na nocną zmianę, a na dodatek dwa koty. Takiemuż Elementarz już nic w chwili pierwszego odemknięcia ciekawego nie powie, nic on tam – czytelnik – dla siebie nowego czy szokującego nie znajdzie, choćby w Elementarzu dziadziuś na obrazku obalał z gwinta koniak gruziński i wróżył babci z fusów. Oto człowiek głęboko nieletni, ale doświadczony rodziną zarówno normatywną, podnormatywną, jak i ponadnormatywną, skupioną bądź rozproszoną, pijącą lub niepijącą, doświadczony rodziną w szponach kuchni jarskiej czy na diecie tłuszczowej, opętanej numerologią i jak większość rodzin polskich błazeństwami wszelakiego kociarstwa, na naiwne treści płynące z Elementarza musi zareagować rechotem, czy jak kto woli – szczebiotem. Szczebiotem ochrypłym, dodajmy, bo ów czytelnik zaprzęgany do tej lektury jest – co każdy rodzic wie świetnie – zorientowany setnie, że ma do czynienia z książką, która nigdy przed nikim nie może odkryć jakiejkolwiek tajemnicy, zwłaszcza obyczajowej czy wojskowej. Elementarz, co najpewniej uległo w ciężkich dla rozumowania czasach totalnemu zamazaniu, jest jedynie lepiej lub gorzej zredagowaną instrukcją obsługi literek. Kto na literki się nie załapał wcześniej, ten ma dzięki tej instrukcji okazję ostatnią.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014