Teatralny dwugłos o Zagładzie

Największą wartością obu spektakli, izraelskiego i polskiego, jest odważne spojrzenie na problem, nazywanie rzeczy po imieniu.

25.11.2008

Czyta się kilka minut

W ramach Roku Polskiego w Izraelu Wrocławski Teatr Współczesny i Teatr Habima z Tel Awiwu wyprodukowały złożony z dwóch przedstawień projekt: młoda reżyserka z Izraela (Yael Ronen) przyjechała do Wrocławia robić spektakl z tutejszymi aktorami, młody reżyser z Polski (Michał Zadara) pojechał do Tel Awiwu robić spektakl z tamtejszymi aktorami. Obydwa przedstawienia - prapremierowo zaprezentowane w miniony weekend we Wrocławiu - łączy fabularny kościec, ta sama scenografia, no i przede wszystkim idea międzynarodowego dialogu.

Walka stereotypów

Zapowiedzią tego, co ujrzymy na scenie, były zamieszczone w programie wypowiedzi reżyserów. W przypadku Zadary trafniejsze byłoby słowo "manifest": "Ja bym chciał móc pójść także do Muzeum Hańby Polskiej, gdzie mógłbym się wstydzić za tych, którzy nie zdali wtedy egzaminu z człowieczeństwa". Ronen wspomina pierwsze próby z polskimi aktorami, podczas których zestawiono stereotypy: po polskiej stronie słowo Żyd, kojarzone z "brudem, smrodem, zamieszaniem, pieniędzmi, matactwem" - po żydowskiej stronie słowo Polak, synonim "złodzieja, pijaka i mordercy Żydów"... Jak widać, w centrum dialogu młodzi twórcy postawili Zagładę - rozumianą dwojako: jako fakt historyczny, decydujący o skomplikowanych stosunkach między narodami, i jako trwały rys zbiorowej - polskiej i żydowskiej - tożsamości. Nikt tutaj nie tracił czasu, zastanawiając się, czy to nas dzisiaj dotyczy, czy nie; w zamian pytano: w jaki sposób? Największą wartością obydwu przedsięwzięć było odważne, prostolinijne i, wydaje mi się, uczciwe spojrzenie na problem; nazywanie rzeczy po imieniu, bez ostrożnego dobierania "odpowiednich" słów.

W spektaklu Ronen trzypokoleniowa rodzina żydowska jedzie do Tykocina odzyskać majątek; dziadek, pochodzący z Polski, jest jednym z nielicznych ocalałych z tykocińskiej rzezi w 1941 r. Dwie godziny przedstawienia upływają pod znakiem zręcznie rozpisanego na zabawne epizody inwentarza wariacji na główny temat. Ronen punktuje: w oczach bohaterów każdy napotkany Polak to antysemita, ewentualnie Żyd, ewentualnie Polak żydowskiego pochodzenia. Z wycieczki na cmentarz żydowski w Warszawie bohaterowie wracają z torbami H&M pełnymi zakupów. Młody bohater pyta, czy z hotelowego prysznica leci woda czy gaz... Ronen jest nieufna wobec oficjalnych deklaracji; bada granice, za którą Holokaust jako doświadczenie i tożsamość zmienia się w turystykę. Reprezentatywna dla spektaklu jest postawa młodej bohaterki: rzucając pod adresem Polaków najcięższe oskarżenia o współudział w Zagładzie, w sposób równie bezwzględny oskarża Żydów, że z Zagłady uczynili narodowy fetysz.

Problem spektaklu jest bardziej natury gatunkowej niż politycznej. Ronen myśli o swoim teatrze w kategoriach obyczajowych: oto historia grupki ludzi, z których każdy ma swoje życie wewnętrzne, skomplikowane i godne tego, by oddać mu sprawiedliwość. W efekcie rzecz ciąży ku komedii rodzinnej, a nad wszystkim górę bierze psychologia. Rzutuje to na całość projektu, który rozwiązań szuka na tym poziomie, na którym wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy i wszyscy jesteśmy godni miłości. Nasza targana sprzecznymi emocjami bohaterka w końcu zakochuje się w polskim operatorze filmowym, stając się żywym dowodem możliwego scenariusza na uzyskanie nie tylko wewnętrznego, ale i międzynarodowego ładu... Spektakl wieńczy rzucona nieco ad hoc oferta: albo zamieciemy wszystko pod dywan, albo wspólnie zmierzymy się z trudną prawdą. Rzecz jasna, każdy ankietowany bez wahania zadeklaruje odpowiedź "b".

Naprawdę to było tak...

Bardziej przekonująco wypadł spektakl Zadary. Dlatego, że - przeciwnie - manifestacyjnie rezygnuje z puenty. I dlatego, że w sposób bardziej świadomy w historię angażuje teatr. Spektakl opowiada o grupce znajomych z Warszawy, którzy wyruszają do Tykocina oprotestować uroczystość wręczenia medalu "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", który, ich zdaniem, wręczony być nie powinien. Spektakl ma dwa zakończenia - "polskie" i "izraelskie"; w żadnym sprawa ewentualnej prawdomówności "nominowanej" staruszki nie jest wyjaśniona. W decydującym momencie aktorzy wychodzą z ról i (pozornie) spontanicznie, własnymi słowami, kierując się prywatnymi poglądami i uprzedzeniami przekonują, że w tej polsko-żydowskiej historii "tak naprawdę to było tak...". Jak? - nie dowiemy się nigdy: trzecie, ostateczne zakończenie urwane jest w pół słowa... Znamienne, że staruszka, o którą toczy się spór, jest na scenie nieobecna: stoimy bezradni wobec niemej historii, która nie zakłada rozstrzygnięć.

Spektakl Zadary jest walczący, gorący, miejscami naiwny. To jego mocna strona. Reżyser do spółki z Pawłem Demirskim, współautorem scenariusza, nie wchodzą w niuanse, jak to robi Ronen. Stawiają na mocne, jednoznaczne deklaracje: my, Polacy, jesteśmy współodpowiedzialni za Zagładę i jest to nas wszystkich wspólna sprawa. Jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało, Zadara i Demirski są w komfortowej sytuacji: mówiąc o Polakach - o sobie - mogą być brutalni, choćby niesprawiedliwi. Że jest to właśnie komfort, przekonuje dobitnie jedna z końcowych sekwencji. Polski rząd dał pieniądze, abyśmy zrobili spektakl o tym, że Polacy mają czyste ręce - słyszymy ze sceny. Projektowana odpowiedź brzmi: Zadara i Demirski zrobili zupełnie bezkompromisowy spektakl, w którym pokazują, że wcale nie mamy czystych rąk. Granica pomiędzy złym samopoczuciem, o które się walczy, a dobrym, w jaki ta walka wprowadza, bywa jak widać bardzo cienka.

***

Tego typu imprezy, prócz tego, że "ważne" i "potrzebne", budzą zawsze wątpliwości. Zasługą młodych twórców jest fakt, że wrocławski wieczór upłynął bez kurtuazyjnych gestów. Wątpliwości budzi organizacja. Spektakl Zadary jest nie tylko o Polakach, ale i "wobec" Polaków; analogicznie spektakl Ronen: korzeniami tkwi mocniej w Izraelu niż w Polsce. I dopiero obydwie części oglądane wspólnie, w zestawieniu stają się interesujące. Tymczasem w repertuarze Teatru Współczesnego na stale pozostanie tylko część Ronen, a część Zadary będzie grana w Habimie. Ubiegły weekend był rzadką okazją, by obydwa spektakle zobaczyć razem - oby nie jedyną.

Yael Ronen i Amit Epstein, "BAT YAM", tłum. Ana Szoc, reż. Yael Ronen, dramaturg: Amit Epstein, scenogr. Robert Rumas; Paweł Demirski i Michał Zadara, "TYKOCIN", reż. Michał Zadara; prapremiera polska we Wrocławskim Teatrze Współczesnym 20 listopada 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2008