Sztuka rozumienia Rosji

W państwie Putina dorasta pokolenie ludzi, którzy wiedzy o świecie szukają samodzielnie w sieci, a nie w telewizyjnej propagandzie. Niektórzy przeżyli właśnie polityczną inicjację.

02.04.2017

Czyta się kilka minut

Protest w Moskwie, 26 marca 2017 r. / Fot. Sergei Karpukhin / REUTERS / FORUM
Protest w Moskwie, 26 marca 2017 r. / Fot. Sergei Karpukhin / REUTERS / FORUM

Nastroje panujące w rosyjskiej stolicy dobrze oddają dwie świeżo otwarte wystawy. Ich przesłanie okazuje się ważne – także w aktualnym klimacie politycznym.

Oto Muzeum Współczesnej Historii Rosji próbuje zmierzyć się z setną rocznicą rosyjskiej rewolucji. Wystawa „1917. Kod rewolucji” nie proponuje jednak żadnej interpretacji. Dla zrozumienia jej zamysłu ważniejsze jest nie to, co zdecydowano się pokazać, ale to, czego Rosjanie na niej nie zobaczą. Nie ma bowiem ani masowych bolszewickich represji, ani zamordowanej rodziny carskiej, ani zatrzymanej na rogatkach Warszawy w sierpniu 1920 r. próby przeniesienia rewolucji na Zachód. Na podświadomość oddziałuje wprawdzie gablota ze skórzaną kurtką czekisty – w tamtych czasach, a także w rosyjskiej pamięci taka kurtka była jednym z rytualnych atrybutów funkcjonariuszy aparatu terroru stworzonego przez Feliksa Dzierżyńskiego – ale próżno szukać słowa komentarza.

Wniosek płynie oczywisty: putinowska Rosja ma nierozwiązywalny problem z oceną wydarzeń sprzed 100 lat, a ze słowem „rewolucja” szczególnie. Na wszelki wypadek minister kultury w czasie wernisażu wezwał jednak rodaków, aby nigdy więcej w przyszłości nie było potrzeby wpuszczania rewolucji do sal muzealnych.

Z kolei wystawa w Państwowym Muzeum Sztuki im. Puszkina ma bardziej wymiar zewnętrzny. „Patrząc w przyszłość. Sztuka Europy 1945–1968” jest próbą syntezy powojennej sztuki wschodniej i zachodniej części kontynentu. Obok klasyków sowieckich (m.in. Tatlin, Dejneka, Rabin) są tu również prace słynnych artystów zachodnich (Picasso, Richter, Moore) i polskich (Kantor, Nowosielski, Wróblewski). Wielka wystawa, przygotowana we współpracy z kilkunastoma zagranicznymi muzeami (wśród nich Muzeum Narodowe w Krakowie), pokazuje, jak sztuka i przebijające przez nią wartości humanistyczne spajają Europę – tak pełną przeciwieństw w innych sferach.

Ta niewątpliwie artystycznie bardzo udana ekspozycja ma brzmieć jako ostrzeżenie: gdy obie części Europy nie żyją w zgodzie, dochodzi do katastrofy. Promowana przez Kreml idea o potrzebie „Europy bez sankcji i podziałów” pojawia się więc w umyśle zwiedzającego naturalnie. Nie przypadkiem jeszcze przed Moskwą wystawa trafiła również do Brukseli i niemieckiego Karlsruhe.

Cios od Nawalnego

Dwie idee stojące za tymi dwiema artystycznymi ekspozycjami pokazują również kluczowe wyzwania, stojące dzisiaj przez Kremlem.

Najważniejsze z nich dotyczy konieczności zachowania stabilności wewnętrznej w obliczu zaplanowanych na marzec 2018 r. wyborów prezydenckich. W systemie rosyjskim polityka krajowa zawsze była i jest ważniejsza od zagranicznej. Ta druga jest bowiem funkcją tej pierwszej.

Pozornie sytuacja znajduje się dziś pod pełną kontrolą Kremla. Wskaźniki poparcia dla prezydenta Putina utrzymują się na bardzo wysokim poziomie, trwający kryzys gospodarczy nie zachwiał na razie państwem rosyjskim, a elita rządząca – mimo widocznych napięć między niektórymi grupami – pozostaje skonsolidowana wokół przywódcy-arbitra. A jednak w ostatnią niedzielę marca okazało się, że coś idzie nie tak.

Wszystko zaczęło się od opublikowanego na początku marca nowego materiału śledczego Fundacji Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego, dziś głównego rosyjskiego opozycjonisty. W sprawny i atrakcyjnie „opakowany” sposób Nawalny i jego zespół przedstawili w 50-minutowym filmie ukryty majątek Dmitrija Miedwiediewa. Udowodnili, że rosyjski premier posiada kilka wielkich nieruchomości, tysiące hektarów ziemi, zamek w Toskanii, jachty… Łączna wartość tych aktywów sięga około miliarda dolarów. Opublikowany w internecie film błyskawicznie zyskał popularność wśród Rosjan. W ciągu czterech tygodni obejrzało go ponad 15 mln ludzi, co dla podobnego materiału jest wynikiem bez precedensu.

Protesty antykorupcyjne

Władze od początku przyjęły strategię ignorowania rewelacji Nawalnego. Ale ten trafił w czuły punkt. O ile trudno obecnie wyprowadzić Rosjan na ulicę pod hasłami socjalnymi czy antyputinowskimi, o tyle badania socjologiczne pokazują, że 89 proc. obywateli uważa za coś niedopuszczalnego korupcję w szeregach władzy, zaś 79 proc. twierdzi, że korupcja „całkowicie” lub „w znaczącym stopniu” poraziła elitę polityczną. A zatem ogromna większość społeczeństwa nie ma wątpliwości, że kraj jest doszczętnie skorumpowany.

I właśnie w ostatnią niedzielę marca w kilkudziesięciu miastach Rosji doszło do – firmowanych przez Nawalnego – demonstracji antykorupcyjnych. Choć władze uznały je za nielegalne, zgromadziły one łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym w Moskwie ok. 10–15 tys. Ich skala była zaskoczeniem nie tylko dla Kremla, ale też dla większości obserwatorów. Od czasu wielkich protestów na moskiewskim placu Błotnym na początku 2012 r. w Rosji nie dochodziło bowiem do tak znaczących wystąpień społecznych.

Władze oficjalnie udają, że nic się nie stało, ale jednocześnie zaczęły się masowe aresztowania. Łącznie do aresztu trafiło ponad tysiąc osób, w tym Nawalny (został skazany na 15 dni) i większość jego zespołu. Jak celnie skomentował to (cytatem z George’a Orwella) jeden ze zwolenników opozycjonisty: „W czasach powszechnego fałszu mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym”.

Widać, że wśród rządzących pojawiła się nerwowość – wywołana zaskoczeniem i wspomnianym kalendarzem wyborczym, w którym absolutnym priorytetem jest doprowadzenie do przekonującego zwycięstwa Władimira Putina. Przekonującego, czyli w praktyce oznaczającego minimum 70 proc. głosów poparcia, przy wysokiej frekwencji. A nie od wczoraj wiadomo, że będzie to bardzo trudne, szczególnie w dużych miastach.

Co to sprawiedliwość

Władze mogła zaskoczyć też niska średnia wieku protestujących. Okazało się, że Nawalny był zdolny zmobilizować wielu nastolatków, których całe życie przebiegło pod władzą Putina. Protestować wyszło więc „pokolenie Putina”: wychowane w warunkach zmasowanej propagandy, oddziałującej przez szkołę i telewizor. Choć na razie trudno wyciągać z tego daleko idące wnioski, to proces ten zasługuje na obserwację. Zwłaszcza że dotyczy nie tylko Moskwy.

Przed ostatnimi protestami w rosyjskich mediach pojawiło się nagranie zajęć w jednej ze szkół, w niewielkiej miejscowości w obwodzie brańskim. Zarejestrowane i upublicznione zostało przez uczniów. Warto przybliżyć skrót dialogu między nauczycielką i jej wychowankami, bo pokazuje nowe tendencje w pokoleniu Rosjan urodzonych po 2000 r. Rozmowa dotyczyła wspomnianego wyżej materiału Nawalnego o korupcji premiera Miedwiediewa.

Nauczycielka: To, co on [Nawalny] robi, to zwyczajna prowokacja, rozumiecie? Możecie jeszcze tego nie rozumieć. Dlaczego nasz kraj jest w kryzysie gospodarczym?

Klasa: Sankcje Unii Europejskiej.

Nauczycielka: Prowadzimy teraz silną politykę. Nasz przywódca cieszy się wysokim poparciem międzynarodowym.

Klasa: Ale przeciwko nam jest Ameryka, przeciwko nam jest Europa.

Nauczycielka: Dlaczego tak jest?

Klasa: Z powodu Krymu, który zabraliśmy.

Nauczycielka: Uważacie, że to źle?

Klasa: Przez to jest kryzys.

Nauczycielka: Tam było referendum, 85 proc. za! (…) Widzę, że źle ukształtowaliśmy wasz patriotyzm.

Klasa: Jesteśmy przeciw [proputinowskiej] partii Jedna Rosja.

Nauczycielka: Przeciw? A to dlaczego?! Za czym więc jesteście?

Klasa: Za sprawiedliwością.

Nauczycielka: A co to jest sprawiedliwość?

Klasa: To jest coś, czego u nas nie ma. Sprawiedliwość jest wówczas, gdy władza dba o ludzi, a nie tylko o siebie.

Czas recesji

Skoro tak uważają nastolatkowie z prowincjonalnego miasta, to trudno się dziwić, że w stolicy na ulicę wyszli ich rówieśnicy, którzy znacznie więcej czasu spędzają w internecie niż przy telewizorze.

Okazało się, że w rzeczywistość pokazywaną w kremlowskich mediach wierzy nauczycielka w średnim wieku, ale już nie jej nastoletni uczniowie. Z punktu widzenia władz rzeczywiście coś musi być tutaj nie tak – coś się nie udało. A jeszcze jedną lampką alarmową mogą być niedawne badania, które pokazują, że telewizji ufa dziś jedynie 28 proc. Rosjan.

Tymczasem sen z powiek władzy spędza również trudna sytuacja gospodarcza. Spadek cen ropy odsłonił wiele słabości rosyjskiej gospodarki, w tym jej dysfunkcjonalny model, nadmierną monopolizację i liczne ograniczenia rozwojowe – przede wszystkim brak państwa prawa i oczywiście korupcję. PKB per capita spadł do poziomu z 2007 r.

Wszystko wskazuje na to, że Rosja weszła w okres długotrwałej recesji, z której jedynym wyjściem byłyby systemowe reformy. Na to jednak nie ma co liczyć. Tym samym degradacja będzie postępować, a wraz z nią zwykłym Rosjanom coraz trudniej będzie wierzyć, że wszystkiemu winne są zachodnie sankcje.

Złudny zachwyt Trumpem

Gdy komplikuje się sytuacja wewnętrzna, pojawia się pokusa mobilizacji społeczeństwa wokół haseł skierowanych na zewnątrz. Tym bardziej że „efekt krymski” jest coraz słabszy – choć ogromna większość Rosjan uznaje zabór Krymu za decyzję słuszną. Kremlowscy eksperci od manipulacji masową świadomością muszą więc wymyślić coś innego.

Po nieoczekiwanym (również dla Moskwy) wyniku wyborów w USA decydenci w Rosji liczyli, że uda się szybko porozumieć z nową administracją amerykańską. Sukces takiego układu miał być jedną z sił napędowych, które pozwoliłyby Putinowi odnieść eleganckie zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Nadzieje te najlepiej odbijały się w propagandzie mediów rosyjskich. Zachwytom nad Donaldem Trumpem nie było końca, a w pierwszych tygodniach 2017 r. był on pokazywany w rosyjskiej telewizji nawet częściej niż Putin. W moskiewskich księgarniach, obok portretów Putina, pojawiły się zdjęcia Trumpa.

Nieoczekiwanie sytuacja okazała się bardziej złożona. Do dziś nie wiadomo, jaki jest pomysł Trumpa na ułożenie stosunków z Rosją i czy w ogóle jakiś jest. W ramach swojej twitterowej polityki nowy gospodarz Białego Domu uznał Krym za część Ukrainy, a wśród jego doradców i współpracowników znalazły się osoby mające opinię krytyków putinowskiej Rosji – najnowszym przykładem Fiona Hill, nowa dyrektor ds. Rosji i Eurazji w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa.

Ostatnio Waszyngton rozszerzył wręcz listę sanacyjną, wpisując na nią osiem dodatkowych firm rosyjskich z branży wojskowej (w tym giganta Rosoboroneksport), ukaranych za dostawy sprzętu do Syrii, Iranu i Korei Północnej. MSZ Rosji wyraziło „zdumienie i rozczarowanie”. Nawet jeśli restrykcje te nie wpłyną znacząco na skalę interesów tych firm, jest to kolejne potwierdzenie, że relacje nowej administracji amerykańskiej z Moskwą nie będą układały się tak gładko, jak oczekiwano w Rosji.
W dodatku w Senacie toczy się śledztwo dotyczące ingerencji Moskwy w wybory prezydenckie w USA. Waszyngtoński establishment raz po raz pokazuje Trumpowi, że jeśli wydawało mu się, iż będzie miał wolną rękę tam, gdzie zechce, to się zwyczajnie mylił. A Moskwa dostaje rykoszetem. Pocieszać się może co najwyżej tym, że Amerykanie ugrzęzną w niekończących się sporach wewnętrznych, co osłabi pozycję USA na świecie. Scenariusz ten jest zresztą dość prawdopodobny.

Jak zamieszać w Europie

Ale choć nadzieje Kremla na ugodę z administracją Trumpa przygasły, nie gaśnie wiara, że zmiany polityczne nastąpią wkrótce w kluczowych państwach Europy Zachodniej – zwłaszcza we Francji. W końcu marca Moskwę odwiedziła Marine Le Pen. Liderka skrajnie prawicowego Frontu Narodowego fetowana była jako wielka nadzieja Rosji.

Kreml marzy, aby Brexit był tylko pierwszym z szeregu korzystnych dla niej wydarzeń w Unii. Dlatego robi wiele – i zapewne nie o wszystkim jeszcze wiemy – aby to Marine Le Pen została nowym prezydentem Francji. Pogrążona w kryzysie wewnętrznym, dezintegrująca się Unia Europejska byłaby jeszcze słabszym przeciwnikiem. A wówczas utrzymanie konsensusu co do kontynuowania sankcji wobec Rosji byłoby jeszcze trudniejsze.

Tymczasem w moskiewskiej Państwowej Galerii Tretiakowskiej trwa jeszcze jedna ważna wystawa. Nazywa się „Odwilż” i prezentuje sztukę oraz życie codzienne w Związku Sowieckim po śmierci Stalina.

Słowo to jest ważne również we współczesnym rosyjskim słowniku politycznym. Problem jednak tkwi w tym, że Kreml, owszem, chciałby „odwilży” w relacjach z Zachodem, ale wyłącznie na własnych warunkach. ©

WOJCIECH KONOŃCZUK jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie.

„1917. KOD REWOLUCJI”, Muzeum Współczesnej Historii Rosji; wystawa otwarta do 12 listopada.
„PATRZĄC W PRZYSZŁOŚĆ. SZTUKA EUROPY 1945–1968”, Państwowe Muzeum Sztuki im. Puszkina; wystawa otwarta do 21 maja.
„ODWILŻ”, Państwowa Galeria Tretiakowska; wystawa otwarta do 11 czerwca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2017