Sztanga i szpryca

Zielińscy wchodzili do sportu w czasach, kiedy inni kupowali „lewiznę” po 10 dolarów sztuka. W procederze dopingu uczestniczą nie tylko zawodnicy.

29.08.2016

Czyta się kilka minut

Adrian Zieliński w klubie Tarpan Mrocza, wrzesień 2012 r. / Fot. Paweł Skraba / REPORTER
Adrian Zieliński w klubie Tarpan Mrocza, wrzesień 2012 r. / Fot. Paweł Skraba / REPORTER

Biorą wszyscy – mówi z taką pewnością, jakby dawno przestał wątpić. – Doping jest we wszystkich sportach siłowych. Od lat. Także w amatorce. Są sportowcy, którzy mówią otwarcie, że przez koks stracili zdrowie. Ale musieli, bo brali wszyscy.

Jest moim przewodnikiem po świecie nieczystego sportu. Jako junior był obiecującym piłkarzem. Jego karierę przerwała kontuzja. Dzisiaj jest związany ze sportami walki, sam startuje w zawodach biegowych. Ciągle pozostaje blisko sportowego środowiska i zna jego grzechy. Rozmawiamy kilka dni po tym, jak na igrzyskach w Rio okazało się, że w krwi braci Zielińskich – Adriana, mistrza olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów z Londynu, mistrza świata i Europy, oraz Tomasza, mistrza Europy w tej samej dziedzinie – wykryto obecność niedozwolonej substancji: nandrolonu. Sterydu, który zwiększa siłę mięśni i wytrzymałość.

– Nieszczęście polega na tym, że w ogóle pojechali do Rio – mówi Henryk Szynal, prezes Tarpanu Mrocza, pierwszego klubu Zielińskich. – Gdyby próbki zostały przebadane wcześniej, skandalu mogłoby nie być.

– Jedno możemy stwierdzić na pewno – mówi Michał Rynkowski, dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. – W polskich ciężarach doping osiągnął wymiar patologiczny.

Siłacze z Mroczy

Zielińscy pochodzą z Nakła, miasteczka w woj. kujawsko-pomorskim. Adrian przychodzi na świat w 1989 r., Tomasz rok później. Rodzina wie, co to wysiłek: ojciec pracuje w rzeźni, matka – w zakładzie produkującym buty. Adrian na treningi podnoszenia ciężarów zaczyna chodzić jako 7-latek. Na początku raz w tygodniu, z czasem coraz częściej. Wkrótce do Adriana dołącza młodszy, ale wyższy i cięższy Tomek.

– Adrian cechował się szczególnymi predyspozycjami, pracowitością. Tomek też nie odstawał – mówi Szynal. Właśnie wrócił z zebrania w warszawskim Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów. Sprawą Zielińskich jest zmęczony. – Pierwszym trenerem był twórca sekcji podnoszenia ciężarów Dominik Mikołajczyk. Ale szybko Zielińskich przejął Ireneusz Chełmowski. Za jego czasów Adrian zdobył mistrzostwo świata juniorów i seniorów, i drużynowe mistrzostwo Polski. Już wtedy było widać, że będzie z niego wielki zawodnik.

Ireneusz Chełmowski umiera nagle w 2011 r. Wtedy Adrian wchodzi na bardziej indywidualną ścieżkę. Znajduje nowego trenera, Jerzego Śliwińskiego, który będzie z nim pracował na największe sukcesy. Ale śmierć Chełmowskiego – jak mówią w Mroczy – ma wpływ na Adriana. Podczas niektórych zawodów nie jest sobą, spekuluje się, że nie potrafi się skupić, bo myśli o dawnym mistrzu. Kiedy zdobędzie złoto w Londynie, spojrzy w górę – ma to być znak, że sukces dedykuje właśnie Chełmowskiemu.

W Mroczy i Nakle kariera sportowa to dla Zielińskich życiowa szansa. Alternatywą jest praca fizyczna albo własny, niepewny biznes. Dlatego młodzi muszą starać się podwójnie, żeby coś osiągnąć.
A robią to w spartańskich warunkach. Pierwsze sztangi dla sekcji Tarpana przechowywane są w budynku nieczynnego dworca PKP, w pomieszczeniu po dawnym sklepie. Później zawodnicy przychodzą do gminnej spółdzielni, a potem do budynku po hydroforni. Tam nie mają nawet bieżącej wody. Adrian Zieliński w rozmowie z „Newsweekiem” będzie wspominał treningi w zimowym ubraniu, kiedy na dworze panował mróz. Rodzice Zielińskich dodadzą, że synowie lubili ciężką pracę i nie odpuszczali nawet w wolne dni. Dziewczyna Adriana powie, że w Mroczy i tak nie ma co robić, więc pozostają tylko ciężary.

Kiedy Zielińscy wracają do rodzinnej miejscowości z medalami, czeka na nich wynajęty cadillac, eskorta motocykli, czerwony dywan i szampan, kwiaty od oficjeli. Władze Mroczy długo będą rozpamiętywać zaszczyt, jaki spotkał miasteczko za sprawą Adriana. Nagle w małym klubie pojawiają się wyniki na skalę międzynarodową. W „siłaczy z Mroczy” inwestuje gmina. Burmistrz przez kilka lat przed złotem olimpijskim Adriana przyznaje ciężarowcom stypendia od 400 do 2500 zł.
Gdy zapytać w Mroczy o Adriana, ludzie powiedzą: – Miał wszystko, dziś nie ma nic.

Wyścig zbrojeń

– Siedzę w MMA, czyli mieszanych sztukach walki – mówi osoba, która dobrze zna kulisy zawodowego sportu. – Sporo wiem o dopingu w tej dyscyplinie. Tam się „futruje” nawet na poziomie amatorskim. Nie sądzę, żeby w ciężarach było inaczej. Dlaczego? Bo to zawsze wyścig zbrojeń. Można dużo ugrać – emeryturę, sponsorów.

– Kto bierze doping? – dopytuję.

– Wszyscy – twierdzi mój rozmówca. – Młodzi, bo są niecierpliwi, chcą osiągać sukcesy, sławę, pieniądze. Oni biorą doping najczęściej z czarnego rynku, od „kumpla z siłowni”. Ci lepsi pozwalają sobie na „czyste” środki. A biorą, bo konkurencja jest duża. Talent może mieć każdy, a wytrzymałość i siłę tylko ten, który „futruje”. Koło się zamyka. Jedni biorą, żeby gonić, inni, żeby uciec.

Podczas gdy Zielińscy rozgrzewają zmarznięte dłonie w Mroczy, Polska już dyskutuje o mistrzach, których przyłapano na dopingu. Najgłośniejsze przypadki to Justyna Kowalczyk, u której w 2005 r. wykryto deksametazon (niedozwoloną substancję znajdującą się w preparacie leczącym ścięgna) i Szymon Kołecki (do niedawna prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów), u którego w 2002 r. znaleziono retabolil. Na liście tych, którzy „wpadli”, są też inni ciężarowcy, np. Marcin Dołęga, Grzegorz Kleszcz czy Waldemar Kosiński.

Ten ostatni w 1999 r. decyduje się na rozmowę z Michałem Polem, wówczas reporterem „Gazety Wyborczej”. Tekst „Nie da rady. Trzeba brać” nawet po 17 latach brzmi porażająco. „Że będzie kontrola z Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów, wiedzieliśmy tydzień wcześniej – opowiada Kosiński. – Każdy szybko odpuścił wszystkie tematy. Wydawało się, że jesteśmy czyściutcy jak łzy. Tak byłoby, gdybyśmy kupili ten towar, który chcieliśmy. Ale okazało się, że wzięliśmy jakieś dziadostwo”.
W żyłach Kosińskiego – blisko 35-latka – na rok przed olimpiadą w Sydney płynie gonadotropina, wyciąg z moczu ciężarnych kobiet. Pochodzi z Litwy, a stosują go głównie kulturyści na szybki przyrost mięśni. W przypadku Kosińskiego specyfik nie działa: ciało sztangisty puchnie od nadmiaru wody, siła się nie zwiększa. Zawodnik opowiada, że kupił aż 100 ampułek „lewizny” po 10 dolarów za dawkę.

Kiedy wpada podczas kontroli, nie może uwierzyć w swojego pecha, bo przecież wszyscy inni też brali. Traci stypendium kadrowe (2,6 tys. zł), obiecany domek jednorodzinny, nagrodę od burmistrza, a przede wszystkim szansę na udział i medal w mistrzostwach świata, a to – jak mówi – „kolejne wielkie pieniądze”. Dostaje dożywotnią dyskwalifikację.

Świat opisywany przez Kosińskiego przypomina gangsterski film. Ze słów byłego sportowca wynika, że w ciężarach liczy się tylko pogoń za kasą i zacieranie śladów. Stosowanie dopingu opisuje się językiem narkotykowych dilerów. Sztangista mówi o pretensjach do „pośrednika”. To podobno „znana postać”, „urzędnik państwowy blisko kadry ciężarowców”. „Rzecz da się udowodnić – mówi. – Są świadkowie. Zostawiłem też sobie parę trefnych ampułek na wszelki wypadek. Wygramy sprawę w sądzie. Facet pójdzie za kratki”.

Według informacji „Tygodnika” sprawa nigdy nie trafiła do sądu.

Kwestia wyliczenia

– Dlaczego jedni wpadają, a inni nie? – pytam mojego rozmówcę.

– Kwestia wyliczenia cyklu zażywania danego środka – mówi. – Mogło być tak, że jeśli Zielińscy zażyli nandrolon, zrobili to za późno.

Przypomnijmy: badane próbki zostają pobrane od braci podczas mistrzostw Polski w Mroczy. Jak informuje mnie Komisja do Zwalczania Dopingu w Sporcie, u Adriana nandrolon wykryto w dwóch próbkach. Od Tomasza pobrano aż cztery próbki. Ta z 1 lipca wykazała niedozwolony poziom nandrolonu. Dwie kolejne – z 19 i 21 lipca – wykazały obecność substancji, ale na dopuszczalnym poziomie. Ostatnia próbka, z 31 lipca, znowu zawierała nandrolon. Według komisji może to wskazywać na fakt, że Zieliński przyjmował niedozwolony specyfik dwukrotnie.

Wątki, o których słyszę od działaczy, trenerów i sportowców, potwierdzają się w rozmowie z Michałem Rynkowskim, dyrektorem biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie.

– Jeśli podczas danych zawodów badamy osiem próbek, to sześć z nich zawiera substancje niedozwolone – wylicza Rynkowski. – W ciężarach mamy w tym roku już cztery przypadki. To prawdziwa plaga.

Odgrzewany kotlet

Bracia Zielińscy stracili nie tylko wizerunkowo. Zawisza Bydgoszcz zawiesiła ich w prawach członka klubu. Całą odpowiedzialność za skandal wziął na siebie trener Jerzy Śliwiński, zaznaczając, że klub zajmował się „wyłącznie zabezpieczeniem możliwie jak najlepszych warunków do treningów”.

Jak to możliwe, że w organizmie mistrza olimpijskiego, zawodnika profesjonalnego klubu i reprezentanta kraju tuż przed igrzyskami, znajduje się niedozwolona substancja? Według osoby blisko związanej ze sportami siłowymi podpowiedzią może być kalendarium zgrupowań kadry przed igrzyskami w Rio: – Proszę sprawdzić, w jakich krajach się przygotowywali. Często jest tak, że jeżdżą daleko, np. na Kaukaz, do Uzbekistanu, nawet Czeczenii. WADA nie ma tam oddziałów, a krajowa komisja nie pofatyguje się, żeby pobierać próbki. Zawodnik może „zaaplikować cykl” i wrócić, jak się wszystko ustabilizuje. W badaniach będzie czysty.

O listę zgrupowań, w których uczestniczyli bracia Zielińscy, proszę biuro prasowe PZPC. Wysyłam też inne pytania dotyczące skandalu. Biuro milczy. Kiedy dzwonię, rzecznik prasowy Marek Kaczmarczyk nagle się rozłącza.

– Już nie zajmuje się tą sprawą, to taki odgrzewany kotlet – mówi Izabela Kącka z biura prasowego. – Ale mogę powiedzieć, że wszystkie zgrupowania przed igrzyskami odbywają się w Polsce, w ośrodkach w Spale, Władysławowie czy Zakopanem.

Wtedy odczytuję komunikat wydany przez PZPC, podpisany zresztą przez Kącką. Zawiera wypowiedź trenera kadry Ryszarda Soćko: „Zagrożenie wyczuwaliśmy już od pierwszego zgrupowania w Madrycie i robiliśmy z tym, co było możliwe i zgodne z prawem”.

– To wypowiedź trenera, której nie zamierzamy komentować – ucina Kącka.

O jakie „zagrożenie” chodzi? Według doniesień medialnych [pisał o tym także w „TP” Piotr Żelazny – red.] Zielińscy weszli w konflikt z prezesem PZPC Szymonem Kołeckim, który początkowo skreślił ich z listy olimpijczyków za „niesubordynację”, czyli nieprzyjeżdżanie na zgrupowania i trenowanie „poza kontrolą związku”.

Nie udaje mi się ustalić, czy przed Rio Zielińscy trenowali „poza kontrolą”, a jeśli tak, to gdzie i dlaczego. Światło na sprawę rzuca jednak Michał Rynkowski z Komisji do Zwalczania Dopingu: – Z tego co wiem, Zielińscy w okresie pół roku przed igrzyskami uczestniczyli w oficjalnych zgrupowaniach na terenie kraju i jednym w Madrycie. Jednak prawdą jest, że np. przed igrzyskami w Londynie zdarzało im się trenować w odległych państwach.

Sportowiec: – Na takie wyjazdy i na to, co się na nich dzieje, związek nie ma żadnego wpływu.

Zbyt późno

Waldemar Kosiński w reportażu Pola: „Z człowiekiem jak z samochodem. Silnik bez oleju się zatrze. Organizm bez dopingu męczy się, szarpie, katuje. Aż się zakatuje. Potrzebny syntetyczny olej. Potrzebny dopalacz, co ruszy ten mięsień”; „W ciężarach ci, którzy »podchodzą« pod rekordy świata, na czysto tego nie robią. Nie da rady, muszą brać jakąś szprycę”; „Bo i po co mam jechać na mistrzostwa świata do Aten i »na czysto« zająć dziesiąte miejsce. Komu to będzie potrzebne?”; „Na Zachodzie o porządny doping zawodnika dba cały sztab ludzi. Nie jak u nas, gdzie sportowiec sam musi znaleźć pośrednika”; „Pomyślałem sobie, że gdybym zaczął w wieku 22 lat, to bym zrobił jeszcze większą karierę. Tym bardziej, że wokół brali wszyscy. Zacząłem zbyt późno”.

Skąd tak wielka skala dopingu?

– Wynika to z przeświadczenia, że bez „dopalacza” nie da się uzyskać dobrego wyniku – mówi Rynkowski. – Dochodzi do tego dążenie do rezultatu, za którym idą pieniądze, sława. Proszę zauważyć, że po złotym medalu olimpijskim zawodnik może być spokojny o swoją przyszłość do końca życia. O tym, co stało się w sprawie Zielińskich, nie chcę spekulować, ale być może chodziło o ogromną presję na wynik, na sprawdzenie się, dorównanie sobie sprzed lat. A może czuli, że czegoś im brakuje?
– Proszę spojrzeć na Rosję i tamtejszy doping – dodaje Rynkowski. – Pod tym względem tkwimy jeszcze w dawnych czasach. Ciągle czerpiemy ze Wschodnich, wręcz sowieckich wzorców, w których wynik osiąga się tylko katorgą, wspomaganą niezdrowymi specyfikami, i za wszelką cenę, nawet cenę zdrowia. W przeciwieństwie do Zachodu, gdzie wykorzystuje się nowoczesne technologie, rozwiązania dietetyczne itd.

– Tylko konkretnie – mówi mi ciężarowiec, który rok temu wszedł do kadry seniorskiej swojego klubu. Pochodzi z tego samego regionu co Zielińscy. Na pytania o doping reaguje irytacją. – Eureki nie odkrywasz. W tym sporcie się brało i będzie się brać. Koniec, kropka.

Zdaniem Rynkowskiego w proceder nie są zaangażowani tylko zawodnicy: – Na poziomie wyczynowym sportowcy muszą mieć wsparcie. Musi być ktoś, kto wylicza dawkę i zna bezpieczne źródła „czystego” towaru.

Na czym polega sztuka

Prezes Tarpana Mrocza jest zniecierpliwiony.

– Podkreślam: bracia Zielińscy byli ostatnio zawodnikami Zawiszy. My w sprawie skandalu dopingowego nie mamy żadnych informacji – mówi. – Oni z Tarpana odeszli w grudniu 2015 r. Przyszli do mnie i poprosili o przeniesienie do Bydgoszczy, bo tam mieli zagwarantowane etaty w jednostce wojskowej. Chcieli sobie ułożyć życie. Zapewnić przyszłość. Przed Rio nie mieliśmy kontaktu.

Henryk Szynal ubolewa nad tym, co spotkało braci. W Mroczy mówi się, że w spor­cie nikt już im nie zaufa.

Pytam prezesa o jego wiedzę na temat skali dopingu w polskim sporcie.

– Że sportowcy biorą, to prawda – mówi. – Oczywiście robi się wszystko, żeby to koksowanie wyeliminować. Ale nie zawsze się udaje.

– Ja panu coś powiem – mówi na koniec. – Biorą czy nie biorą – nie o to w tym wszystkim chodzi. Sztuka polega na tym, żeby nie dać się złapać.

PS. W środę 24 sierpnia ogłoszono, że w wyniku wykrycia dopingu u najlepszego sztangisty na igrzyskach w Pekinie w 2008 r. Dmitrija Łapikowa, złotym medalistą zostanie Marcin Dołęga, kolega braci Zielińskich z Zawiszy. Ten sam, którego w 2013 r. zdyskwalifikowano na dwa lata po wykryciu w organizmie niedopuszczalnego poziomu nandrolonu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2016