Szczątkowy Park Narodowy

Jedno słowo w ustawie o ochronie przyrody sprawiło, że od 2001 r. nie powstał w Polsce ani jeden park narodowy. A powstać powinno kilka. Choćby ten na Pogórzu Przemyskim.

22.12.2015

Czyta się kilka minut

Połonina Kalwaryjska, okolice Pacławia na Pogórzu Przemyskim / Fot. Waldek Sosnowski
Połonina Kalwaryjska, okolice Pacławia na Pogórzu Przemyskim / Fot. Waldek Sosnowski

Do celu było jeszcze kilkadziesiąt metrów w linii prostej, tak przynajmniej wskazywał GPS. Żeby dotrzeć na miejsce, trzeba było jednak mocno nadłożyć drogi. Trawersować w dół zbocze wąwozu, długim susem pokonać potok, wspiąć się na przeciwległe zbocze, po drodze chwytając się bukowego pnia. Kilkaset metrów niżej, w Wojtkowej, wzdłuż wojewódzkiej drogi na Krościenko, meandrował Wiar. Tu, na górze, nie było słychać ani aut, ani rzeki. Zamiast tego raz po raz odzywał się ni to gwizd, ni to klekot. Szukaliśmy jego autora – orlika krzykliwego, który na jednej z kilkusetletnich jodeł uwił gniazdo. To jej współrzędne wskazywał GPS.

Gniazdo wypatrzyliśmy dopiero przez lornetkę. Było ogromne – ptaki używały go prawdopodobnie od wielu sezonów lęgowych, co roku dokładając gałęzi, korzeni, trawy – ale doskonale maskowało się wśród igliwia. Z perspektywy ziemi trzeba było wierzyć na słowo, że w środku siedzi pisklę. Dorosły ptak, zataczający kręgi wysoko nad naszymi głowami, był jednym z kilku tysięcy orlików krzykliwych występujących w Polsce. Jak wszystkie – chronionym. Gniazdo, które znaleźliśmy, stanowiło dobrodziejstwo dla okolicy – zgłoszone Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, zapewniało nietykalność całemu otoczeniu w promieniu stu metrów w ramach tzw. ochrony strefowej. Gwarantowało, że nikt nie wejdzie między drzewa z piłą. Mało tego: nikt – poza zarządcami terenu czy naukowcami – nie wejdzie tu w ogóle.

Jeśli wierzyć ekologom z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, takich nietykalnych wysp powinny być na terenie Pogórza Przemyskiego setki, jeśli nie tysiące. Z tym Pogórzem jest tak, że mało kto wie o jego istnieniu. Ni to wyżyna, ni góry. Bieszczady przyciągają o wiele mocniej. Przed II wojną światową teren był polsko-ukraińskim tyglem. Potem przyszła akcja „Wisła” i Pogórze opustoszało. Trzy gminy – Birczę, Fredropol i położone na południe od nich Ustrzyki Dolne, a więc tereny najatrakcyjniejsze przyrodniczo – zamieszkuje 27 tys. osób. Prawie 10 tys. z nich to mieszkańcy samych Ustrzyk, bramy do Bieszczad.

Znaleźć ponurka

Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze ma siedzibę w Nowosiółkach Dydyńskich, zbiorowisku kilku gospodarstw nad Wiarem, tuż obok Kalwarii Pacławskiej ze słynnym sanktuarium. Kilkaset metrów dalej jest już Ukraina. Połowę budynku starej poczty zamieniono na informację turystyczną, a w odrapanym magazynie stoją piętrowe łóżka i prysznic. Przyjeżdżają tu wolontariusze z całego świata, a z ich pomocą Dziedzictwo inwentaryzuje lasy. Z GPS-ami przemierzają wydzielenie po wydzieleniu, przyglądając się niemal każdemu starszemu drzewu. Nazwy gatunków, których szukają, są dowodem na duże poczucie humoru naukowców.

– Jeśli znajdujemy na drzewie chrząszcze zagłębka bruzdkowanego, ponurka Schneidera czy porost z gatunku granicznik płucnik, to wiemy, że miejsce jest szczególne. To nie są gatunki mobilne, więc las, w którym występują, musiał istnieć niemal od zawsze – mówi Radosław Michalski, prezes fundacji. – To ostatki reliktowej Puszczy Karpackiej o cechach lasu naturalnego, a więc takiego, którego nie sadził człowiek. Ostatni, obok Puszczy Białowieskiej, taki las w Polsce i jeden z kilku w Europie – dodaje.

Buki, jodły i jawory, które pokazuje, mają po kilkaset lat. Do tego dochodzi zwierzyna: żyją tu niemal wszystkie gatunki dużych drapieżników, od niedźwiedzi po żbiki.

Według Michalskiego najlepiej byłoby po prostu utworzyć tu park narodowy. Jego projekt powstał już w 1993 r. Miał obejmować 20 tys. hektarów, z czego 90 proc. należy do skarbu państwa. Ale to marzenia ściętej głowy. W XXI w. w Polsce nie tworzy się już parków narodowych. Po prostu się nie da.

Wycieczka z prezydentem

Mówiąc o ochronie przyrody, anglosascy ekolodzy lubią przywoływać postać Johna Muira. Ów Szkot upodobał sobie kalifornijskie góry Sierra Nevada i latami opiewał ich piękno. Jeden z jego tekstów wpadł w ręce Theodore’a Roosevelta, który wkrótce miał zostać zaprzysiężony na prezydenta USA. W 1903 r. Roosevelt uprosił Muira o wspólną wycieczkę, a po trzech dobach wędrówek wrócił do Waszyngtonu oczarowany. Trzy lata później dolinę Yosemite objęto ochroną federalną. I choć nie był to pierwszy park narodowy na świecie – już w 1872 r. powstał Park Narodowy Yellow-stone w Montanie – to właśnie Muira uważa się za ojca tej formy ochrony przyrody.

Kiedy Muir z Rooseveltem grzali się przy ognisku w dolinie Yosemite, nastoletni Władysław Szafer ślęczał przy mikroskopie nad botaniczną drobnicą. W 1910 r., w wieku 24 lat był już doktorem, a osiem lat później profesorem UJ. Mniej więcej wtedy trafił do Yellowstone. Do Polski wrócił zarażony ideą parków narodowych. Pierwszy, przy jego udziale, powstał w 1932 r. w Pieninach. Drugi – kilka tygodni później – w Puszczy Białowieskiej, do której wcześniej Szafer ściągnął ze Szwecji żubry. Przyczynił się też do powołania Świętokrzyskiego, Babiogórskiego, Tatrzańskiego i Ojcowskiego.

Kolejne pokolenia przyrodników kontynuowały dzieło, w efekcie czego mamy w Polsce 23 parki. To mniej więcej 1 proc. powierzchni kraju (dla porównania: we Włoszech stanowią 5 proc., a we Francji mniej niż 3 proc.). W latach 90. powołano do życia m.in. ten w Borach Tucholskich oraz Narwiański na Podlasiu. W 1995 r.utworzenie Magurskiego Parku Narodowego w Beskidzie Niskim wywalczył ówczesny podkarpacki konserwator przyrody, nieżyjący już Jan Szafrański. Idea Turnickiego Parku Narodowego (niektórzy wolą nazwę Park Narodowy Pogórza Karpackiego) była mu równie bliska, jednak dwa projekty naraz przerosły jego możliwości.

Dajcie nam Giewont 

Na przełomie wieków zmieniły się jednak realia prawne. W 2001 r. uchwalono nową ustawę o ochronie przyrody, która dawała samorządom – na każdym szczeblu – prawo sprzeciwu wobec projektu powołania nowego parku lub zmian granic już istniejącego. Kilka lat temu przepisy się zmieniły (nowy park ustanawia dziś Sejm, a nie, jak dawniej, rząd), jednak kluczowy zapis o „uzgadnianiu” z samorządami się ostał. Takie rozwiązanie to w Europie rzadkość.

Gminy z prawa weta chętnie korzystały – jeśli nie liczyć będącego inicjatywą lokalnych społeczności PN Ujścia Warty, po 2001 r. nie powstał w Polsce żaden park. Do szuflady trafiły projekty Mazurskiego, Doliny Dolnej Odry (bliźniaczy jest już po niemieckiej stronie rzeki), Turnickiego i Jurajskiego.

Na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej o parku już mało kto pamięta. Ci, którzy tematem się zajmowali, przekonują, że pamiętać nie ma czego.

– W całym procesie zabrakło kogoś, kto operowałby konkretami: kto powiedziałby, że siedziba będzie tu, że tyle osób znajdzie w niej pracę – mówi Adam Markowski, przewodniczący Zarządu Związku Gmin Jurajskich i były wójt gminy Janów, jednej z czterech, na których miał się znaleźć projektowany park. – Uruchomiono nawet oficjalną procedurę, były jakieś podpisy wojewody, ale nic poza tym. Nikt nie wpadł na pomysł, by o projekcie porozmawiać z mieszkańcami gmin, przedstawić bilans zysków i strat. My wiemy, że z turystyki da się żyć i że park to wyższa forma turystyki.

– Sama idea utworzenia parku narodowego na tych terenach jest pomysłem niezwykle ambicjonalnym, odstępującym od realiów ludzi tutaj żyjących – to już Grzegorz Gągola, wójt gminy Bircza na Pogórzu Przemyskim. – Mówi się o turystyce, jednak z samej turystyki tyle rodzin wyżyć nie da rady. My tu nie mamy Giewontu czy Morskiego Oka. Dla ponurka, zgniotka czy innego robactwa park narodowy, a dla ludzi zagranica lub opieka społeczna? Czy przyrodę należy chronić dla człowieka, czy przed człowiekiem?

Bo będzie katastrofa

Do Leszczawy Dolnej jedzie się z Birczy kilka minut. – Czyste powietrze, cicho, spokojnie, chyba że sąsiad muruje, rozproszone domy – wylicza z uśmiechem zalety tego miejsca Elżbieta Skrzyszowska. Siedzimy na ziemi, obok suszy się płachta pełna pociętych na drobne kawałki antonówek.

Przed laty Skrzyszowska sprzedała dom pod Krakowem i kupiła przedwojenną chałupę we wsi. Kiedyś mieszkał w niej organista, dziś ona, z wykształcenia geolog, z doświadczenia handlowiec. Wyremontowała ją tak, że tylko cmokać z zachwytu. Bielone ściany pod czerwoną dachówką, obok przerobiona na świetlicę stodoła.

– Wyjechałam z miasta po to, żeby nie pracować tak dużo jak tam, żeby mieć czas na chodzenie z psem do lasu – mówi.

Tego lasu ma wokół domu sporo, ale życia na Podkarpaciu nie traktuje jak emerytury, bo musi na nie zarobić: – Rocznie przyjmuję maksimum setkę turystów. To dużo, mam w końcu tylko trzy pokoje.

Jej Organistówka jest jedyną agroturystyką we wsi. Twierdzi, że przydałoby się z pięć takich gospodarstw. Wtedy można by mieć dla turystów atrakcyjniejszą ofertę warsztatów, wycieczek, zajęć na niepogodę. Organizować się, brać dotacje, realizować projekty rozwojowe. Jak ten z antonówkami.

– Byłam na szkoleniu, nauczyłam się, przelecieliśmy przez stary sad mojego kolegi Staszka, i teraz pakujemy je w torebki i sprzedajemy do Warszawy – wyjaśnia. I właśnie dlatego jest gorącą zwolenniczką powołania Turnickiego Parku Narodowego.

– Park narodowy jest tu potrzebny jak woda do picia i powietrze do oddychania – mówi zdecydowanie. Bo jak będzie park, to będą i turyści.

Takich jak ona, obrotnych, jest tu jednak jak na lekarstwo. Pytając o park, słyszy się raczej litanię obaw. Że na własnym polu ziemniaków nie będzie można posadzić, że na jagody do lasu pójść zabronią, o grzybach nie wspominając. Samorządowcy wolą mówić o ekonomii.

– Nasi mieszkańcy w większości zajmują się pracami związanymi z gospodarką leśną, transportem i przerobem drewna. Wszelkie próby obostrzeń ochrony przyrody będą wiązały się ze zwolnieniami i upadłościami firm działających w wyżej wymienionych sektorach – mówi wójt Birczy, kreśląc wizję efektu domina. – Jeśli większość mieszkańców straci jedyne źródło utrzymania, pociągnie to za sobą sklepy, zakłady fryzjerskie, warsztaty i inne usługi.

Dziedzictwo Przyrodnicze odbija piłeczkę, tłumacząc że gmina ma raptem 4 tys. mieszkańców w wieku produkcyjnym.

– Liczba osób pracujących w lesie jest z uwagi na szarą strefę nie do ustalenia – mówi Michalski. Według jego obliczeń powołanie parku wpłynęłoby na mniej niż jeden procent pełnych etatów mieszkańców gminy Bircza.

Wbrew konstytucji

Tak czy inaczej, na powołanie parku nie ma dziś szans. Nawet jeśli przekonać jedną z gmin, sprzeciwić się mogą pozostałe. Podobno jeden z byłych wójtów Fredropola sprzyjał projektowi. Dziś rządzi jednak ktoś inny, a wśród gmin Pogórza w sprawie parku panuje zgodny sprzeciw.

Dlatego choć Dziedzictwo Przyrodnicze organizuje szkolenia, wyjazdy do innych parków, zwalcza stereotypy o prawnych obostrzeniach na parkowych terenach – nadziei upatruje raczej w zmianie obowiązujących przepisów.

W 2010 r. do Sejmu trafił obywatelski projekt zmiany w ustawie o ochronie przyrody. Zmiany drobnej, bo dotyczącej jednego słowa. Inicjatorom – koalicji organizacji pozarządowych, z Greenpeace, WWF Polska i Pracownią na rzecz Wszystkich Istot na czele – chodziło o to, by słowo „uzgadnianie” zastąpić „opiniowaniem”. Sprawa była głośna, a pod projektem podpisało się 225 tys. Polaków. Sęk w tym, że skończyło się na dwóch publicznych czytaniach i kilku debatach w podkomisji. Obywatelski głos przepadł wraz z końcem minionej, drugiej już kadencji Sejmu.

– To skandal, że projekt ustawy dotyczącej zmiany tylko jednego punktu był procedowany tak długo – mówi Krzysztof Worobiec, działacz ekologiczny z Mazur i jeden z pomysłodawców akcji. – Nawet jeśli sejmowa większość się nie zgadza, powinna go głosować, by uszanować wolę obywateli, a nie wkładać do zamrażarki.

Tym bardziej że – zdaniem niektórych ekspertów – obecne przepisy są niekonstytucyjne. „Obowiązująca regulacja jest (...) nie tylko nieskuteczna, ale też narusza Konstytucję RP. Umożliwia bowiem samorządom nieuzasadnioną ingerencję w sferę konstytucyjnych zadań i kompetencji rządu obejmujących prowadzenie polityki ekologicznej państwa i zapewnienie bezpieczeństwa ekologicznego” – pisze Dawid Sześciło z Uniwersytetu Warszawskiego w opinii prawnej organizacji ClientEarth. Sprawa miała za pośrednictwem Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego trafić do Trybunału Konstytucyjnego, ale plany pokrzyżowała katastrofa w Smoleńsku. Kolejny rzecznik nie był zainteresowany. Inicjatorzy akcji nadzieję pokładają w aktualnym, Adamie Bodnarze.

Na razie ekolodzy z Dziedzictwa Przyrodniczego wciąż liczą drzewa. Szacują, że doliczą się ok. 5 tys. takich, które spełniają kryteria pomnika przyrody.

– Równolegle z opracowaniem uaktualnionej dokumentacji projektowej dla Turnickiego Parku opracowujemy dokumentację dla powołania dużego rezerwatu przyrody na tym obszarze. Wzorujemy się na rozwiązaniu z Puszczy Białowieskiej, gdzie taki rezerwat już jest i chroni najcenniejsze enklawy puszczy. Ma 8 tys. hektarów, u nas mogłoby być podobnie – kończy Michalski.

I zachęca, by na Pogórze po prostu przyjeżdżać. Im więcej turystów, tym większe zainteresowanie i nacisk na władze, by chronić reliktową puszczę. Skoro z Rospudą się udało, uda się i w Karpatach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016