Synod w Polsce. W Kościele za mało Jezusa, za dużo klerykalizmu, wykluczania i polityki

Jeśli ta diagnoza nie przebudzi biskupów i księży, to jakie trzęsienie ziemi mogłoby to jeszcze zrobić?

04.07.2022

Czyta się kilka minut

Święcenie autokarów Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”.  Otrębusy k. Warszawy, 7 maja 2022 r. / WOJCIECH OLKUŚNIK
Święcenie autokarów Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Otrębusy k. Warszawy, 7 maja 2022 r. / WOJCIECH OLKUŚNIK

Synod nie cieszył się w Polsce entuzjazmem. Wzięło w nim udział – i to jasno wynika z przedstawianych syntez – w najlepszym razie 40 proc. polskich parafii oraz najbardziej zaangażowane grupy, świeccy i księża. Nie udało się dotrzeć do młodzieży ani do tych na marginesie (może z wyjątkiem Warszawy, Poznania, w mniejszym stopniu Krakowa). Nie udało się przekonać, że Synod może cokolwiek zmienić. Nie udało się wreszcie stworzyć atmosfery otwartej debaty.

Mimo to syntezy synodalne, nawet te napisane kościelną nowomową i podrasowane na potrzeby duchowieństwa, trzeba czytać uważnie, bowiem właśnie w nich zawarty jest obraz problemów polskiego Kościoła. Odpowiedzi na ukazane w nich wyzwania nie ma, na próżno szukać w tych dokumentach otwarcia na choćby umiarkowane zmiany, ale diagnoza obecnej sytuacji jest precyzyjna. Jeśli nawet ona nie przebudzi biskupów, księży i zaangażowanych świeckich, to nie wiem, jakie trzęsienie ziemi mogłoby to jeszcze zrobić.

W Kościele brakuje sacrum

I nie jest to przesada. Istotą zarzutów sformułowanych w syntezach synodalnych jest bowiem to, że Kościół w wielu diecezjach nie spełnia swojej zasadniczej roli, jaką jest głoszenie Jezusa, ukazywanie piękna Ewangelii. Jest on jak „sól, która utraciła smak”. Świetnie ukazuje to – tak ubrana w słowa, by ukryć dramatyzm sytuacji – synteza diecezji kaliskiej. „Kolejnym »paradoksem« jest głos, który mówi, że w Kościele brakuje miejsca na Dobrą Nowinę! Wydawać by się mogło, że jest to rzecz nie do pomyślenia. A jednak, wybrzmiał i wskazał, że w Kościele brakuje Jezusa!” – napisano.

W innych syntezach ten zarzut wraca w bardziej konkretnej formie. W archidiecezji częstochowskiej zwrócono uwagę, że jest wiele osób, które w Kościele „poszukują sacrum i duchowości, a ich nie znajdują”. Nie znajdują zaś, i to już jest niemal wspólny wniosek z udostępnionych dotychczas syntez, bo kazania i homilie są nieprzygotowane, niechlujne, skupione na osobistych przemyśleniach politycznych czy społecznych księdza albo na moralizowaniu. W homiliach – czytamy w syntezie z archidiecezji częstochowskiej – „brakuje (...) nie tylko głębokiego wyjaśnienia czytanego Słowa Bożego oraz prawd wiary, ale też często jakiegokolwiek odniesienia do Biblii”. „Często podnoszono wołanie o zadbanie o jakość homilii, które powinny być oparte na Słowie i wynikające z jego medytacji, odnoszące się do problemów wiernych, wolne od politycznych komentarzy” – uzupełnia synteza z Gniezna, a podobne fragmenty znaleźć można w wielu innych. W krakowskiej napisano, że „upolitycznienie orędzia zbawczego zniechęca wiernych do Kościoła. Jest to na tyle istotny problem, że wielu respondentów domagało się surowych kar dla kapłanów polityków”.

Trudno o mocniejsze oskarżenia wobec tego, co wierni co tydzień słyszą w Kościele, a warto przypomnieć, że w ogromnej większości przypadków zarzuty formułują nie ludzie z „peryferii Kościoła”, ale ci najbardziej zaangażowani. To oni wskazują, że księża w kazaniach nie odnoszą się do Pisma Świętego, że w ich nauczaniu nie widać osobistej refleksji, że skupieni są bardziej na analizie tego, co usłyszeli w mediach, niż na prowadzeniu wiernych do spotkania z Bogiem w Jego Słowie. A wszystko to w sytuacji, gdy – co także wynika z syntez – wierni coraz mocniej potrzebują nauczenia ich modlitwy, medytacji, adoracji i pogłębiania relacji z Bogiem i bliźnimi.

Tyle że – i to być może jest największy problem – gdy sami księża nie prowadzą życia duchowego, nie medytują ­Pisma Świętego, a czasem sami nie umieją się modlić albo wręcz utracili wiarę, to zwyczajnie nie mają czego przekazywać. „Z pustego i Salomon nie naleje” – głosi przysłowie. I nie jest to mój wniosek, ale przesłanie płynące z przedstawionych syntez. „Zwracano uwagę na (...) »fenomen niewiary księży«, którzy »zgubili Boga« lub niekiedy pokazują, że Kościół to »gigantyczny biznes, finansowe konsorcjum«” – można przeczytać w syntezie archidiecezji łódzkiej. „Wielu kapłanów zachowuje się jak osoby zajmujące się biznesem, a nie sprawami wiary” – czytamy w gnieźnieńskiej.

Wszechobecny klerykalizm

Zarzut potężnego klerykalizmu wybrzmiał także w tych diecezjach, które w swoich syntezach podkreślały, że wszystko jest świetnie, wierni są zachwyceni, a księża fantastycznie wypełniają swoje obowiązki. Na czym ten zarzut polega?

Jak wskazują uczestnicy synodu w diecezji świdnickiej, na „poczuciu przez księży wyjątkowości na tle innych ludzi, byciu przekonanym o swojej wyższości i szczególnej wartości”. Synteza z archidiecezji częstochowskiej uzupełnia: „Księża traktują Kościół jak swoją własność, w której to oni są uprawnieni do decydowania o wszystkim”. „Wielu uczestników zgodziło się w tym, że w Kościele często do drugiego człowieka podchodzi się z wyższością i uprzedzeniami wobec niego, co jest znaczną barierą w budowaniu dobrych relacji” – czytamy w syntezie z diecezji gliwickiej, a w archidiecezji gnieźnieńskiej zwraca się uwagę na „wywyższanie się kleru jako wyższej klasy”. W praktyce ten problem widać było także w czasie rozmów synodalnych. „Spotkania były zdominowane przez proboszcza, który nie dopuszczał do rozmowy o sprawach parafii, proponował dyskusję tylko ogólnie o Kościele. W niektórych miejscach nie było też możliwości wypowiedzenia swoich oczekiwań i pragnień, proboszcz nie dopuszczał do wymiany zdań” – można się dowiedzieć z syntezy z Gniezna.

Jeśli ktoś sądzi, że w diecezjach wielkomiejskich jest inaczej, jest w błędzie. „Problem stanowi postawa kapłanów – brak zainteresowania wiernymi, ich ignorancja, przekonanie o własnej racji, co często zniechęca do dialogu i aktywności” – czytamy w syntezie warszawskiej, w której zwraca się również uwagę na fakt, że za ów klerykalizm odpowiadają także ludzie świeccy. „Zostaliśmy wychowani w dystansie między duchownymi a świeckimi, nie umiemy mówić o swoich potrzebach, więc narzekamy po kątach” – uzupełniają synodałowie z Warszawy. W Łodzi zauważają, że za wszechobecny klerykalizm „odpowiedzialni są nie tylko prezbiterzy, ale i świeccy wzmacniający taką postawę księży”.

W jaki sposób? Odpowiedź znajdziemy w syntezie z diecezji pelplińskiej, w której podkreśla się, że zwykli świeccy ludzie nie są w stanie zrozumieć wzniosłości kapłaństwa: „Uczestnicy Synodu podkreślają, że powołanie kapłana jest wyjątkowe, jest on uświęcony i patrząc na niego jedynie z perspektywy ludzkiej, nie zrozumiemy tego w pełni. Niezbędne jest zatem duchowe wsparcie kapłanów. Tak jak Jezus potrzebował uczniów, aby czuwali z Nim na modlitwie w Ogrójcu, tak dziś Kapłani zjednoczeni z Chrystusem Kapłanem potrzebują wiernych świeckich”. Jeśli coś buduje chory klerykalizm, to właśnie takie fałszywe teologicznie wyniesienie kapłaństwa, jego sakralizacja.

To, co zarzucane jest proboszczom czy wikariuszom, w jeszcze mocniejszym stopniu dotyczy biskupów. Oni mają mieć zerowe pojęcie nie tylko o problemach świeckich, ale nawet duchownych. W Kościele nikt nikogo nie słucha, nie istnieją kanały komunikacji nie tylko między świeckimi a duchownymi, ale także między księżmi a biskupami. „Świeccy praktycznie nie mają dostępu do form efektywnej komunikacji z duchowieństwem” – napisano w syntezie z archidiecezji warszawskiej.

Biskupi nie chcą nas słuchać

To samo co duchownym, świeccy zarzucają biskupom. Niekiedy jest to wyrażane łagodnym – jak w archidiecezji częstochowskiej – językiem i mówi się, że księża „oczekują od swoich biskupów bardziej ojcowskiej postawy i bliższego kontaktu”, czasem mówi się wprost o „braku poczucia bycia wysłuchanym przez przełożonych” (to w diecezji pelplińskiej), a czasem zarzut ten jest wyrażany mocno i szczegółowo, jak w diecezji świdnickiej. „Wierni nie są słuchani przez księży, wikarzy przez proboszczów, katecheci przez proboszczów, proboszczowie przez biskupa. Zwracano także uwagę, że niekiedy w szczególnie złej sytuacji są kobiety, których głos jest lekceważony. Wskazywano na brak dialogu, gdyż decyzje są podejmowane odgórnie, bez konsultacji. W niewielu parafiach można stwierdzić, że osoby mają poczucie bycia słuchanym przez proboszcza, księży” – analizują autorzy syntezy ze Świdnicy, by w kolejnym miejscu zauważyć, że „nie mamy do siebie nawzajem zaufania: księża wobec księży, księża wobec swoich biskupów, biskupi wobec swoich księży. Często można odnieść wrażenie, że biskupi nie chcą nas słuchać. Oczywiście mamy też świadomość tego, że i my sami nie umiemy też słuchać swoich wiernych; nie jesteśmy słuchani przez biskupa, nie mamy odwagi o tym mówić, to wynik naszej dyplomacji”.

Ciekawe, że na te same problemy zwracają uwagę także świeccy, opisując sytuację duchownych. W syntezie z archidiecezji łódzkiej mowa jest o „dobijającej samotności prezbiterów pozostawionych samym sobie na plebanii”, o „braku doświadczenia braterskiej miłości”, a w innych syntezach mowa jest także o tym, że w decyzjach kadrowych nie bierze się pod uwagę osobistych zdolności księży (choćby wysyłając kompletnie do tego niezdolnych wikariuszy do pracy w szkołach).

Wszystko to razem prowadzi do wniosków, by „biskupi byli bliżej zwykłych ludzi, aby miały miejsce spotkania np. podczas wizytacji, by móc porozmawiać, gdyż w obecnej formie dostęp do biskupa mają tylko wybrani” (to Gniezno), by wzmacniać wspólnoty braterskie i wreszcie by wymusić na biskupach traktowanie ludzi po partnersku, nie – jak to ujmuje synteza z archidiecezji poznańskiej – „przemawianie do ludzi”, lecz „rozmawianie z nimi”. Aby było to możliwe, niezbędne jest jednak odzyskanie przez biskupów autorytetu. „Biskupi nie są słuchani, ponieważ są postrzegani jako nieautentyczni. Raczej w ich komunikacji wierni wyczuwają coś w rodzaju nieszczerej dyplomacji” – czytamy w syntezie z Poznania.

Ten „przedrewolucyjny” opis sytuacji nie skłania uczestników synodu (a przynajmniej nie znajduje to żadnego wyrazu w syntezach) do postulatów radykalnej lub choćby realnej zmiany. Lęk przed niemiecką drogą synodalną (odniesienia do niej – niezmiennie negatywne – powracają w niemal ­wszystkich syntezach) i obawa przed złowieszczą „demokracją w Kościele” skłaniają do nieustannego powtarzania, że Kościół jest hierarchiczny i że tak ma pozostać. Hierarchiczność jest przy tym rozumiana jako w istocie feudalny ustrój, w którym jedynym źródłem realnej władzy są biskup i proboszcz.

W takim ujęciu nie ma miejsca na realną władzę rad parafialnych, która jest już standardem choćby w Kościele niemieckim czy brytyjskim, a także w wielu diecezjach amerykańskich. „Wierni świeccy uznają władzę proboszcza w parafii i władzę biskupa w diecezji, do których należą finalne decyzje” – ogłasza synteza z archidiecezji warszawskiej. Ten sam ton ma synteza z archidiecezji łódzkiej. „Dominującym, a w zasadzie wspólnym głosem było uznanie hierarchiczności władzy w Kościele, tym samym zgodnie odrzucano w takim rozumieniu pojęcie demokracji. Taki obraz władzy łączy się jednocześnie z konkretną jej wizją: Kościół jest hierarchiczny i powinien takim pozostać. Decyzje powinny być podejmowane przez tych, którzy są do tego predystynowani i oni powinni brać za nie odpowiedzialność” – czytamy w syntezie z Łodzi. Najmocniej zaś (można powiedzieć, że radykalnie nie w duchu synodalności) takie podejście wybrzmiało w diecezji włocławskiej. „Władza w Kościele sprawowana jest w sposób hierarchiczny i tak powinno pozostać. W sprawach wiary i moralności autorytetem są biskupi i prezbiterzy, sprawujący władzę w imieniu Jezusa Chrystusa” – czytamy w tamtejszej syntezie, a jej autorzy cytują nawet aprobatywnie sugestie, by „duchowieństwo nie oddawało zbyt odpowiedzialnej władzy świeckim”. Jedynym miejscem, gdzie wybrzmiał jakikolwiek postulat zmiany strukturalnej, jest archidiecezja poznańska, gdzie zasugerowano większy (choć oczywiście, broń Boże, nie decyzyjny) wpływ świeckich na nominacje biskupów.

Żeby było tak, jak jest, tylko lepiej

Jeśli nie jakakolwiek zmiana w modelu – a nie tylko stylu – zarządzania, jeśli nie większy udział świeckich we władzy i strukturach kontrolnych, jeśli nie szersze otwarcie się na synodalny model zarządzania – to co? Odpowiedź jest, z perspektywy polskiego Kościoła, dość prosta: ma być tak, jak było, tylko lepiej. Księża mają być lepiej uformowani, bardziej ludzcy, mniej pazerni i bardziej dialogiczni. Tyle że księży formuje konkretny system, oni są tacy, jacy są, bo w pewnym sensie tak kształtuje ich rzeczywistość relacji z biskupami, kompletny brak transparentności zasad, a także teologia kapłaństwa, w której (by posłużyć się parafrazą z syntezy diecezji pelplińskiej) powołanie księdza jest tak wyjątkowe, a on sam tak uświęcony, że „patrząc na niego jedynie z perspektywy ludzkiej, nie zrozumiemy tego w pełni”.

I właśnie ślepota na ten systemowy problem, którego skutkiem jest brak „Kościoła w Kościele” i „Jezusa w głoszeniu” czy kompletna niezdolność do wzajemnego słuchania i feudalne relacje, jest głównym brakiem syntez synodalnych. Polscy katolicy chcą, by zmieniły się relacje, ale przyczyną zmiany ma być dobra wola, zaangażowanie i wiara, a nie reforma systemu, większa realna synodalność i wspólnotowość czy wreszcie odmienne postrzeganie zarówno miejsca biskupa, jak i księdza w Kościele. Tymczasem ludzie są tacy, jacy są. Jeśli dać im potężną władzę (taką ma biskup nad księżmi, a także w wymiarze duchowym ksiądz nad wiernym), to tylko nieliczni będą na tyle święci, by jej nie nadużywać. Bez systemu realnej, to znaczy oddolnej, także złożonej ze świeckich kontroli władza będzie nadużywana. Jeśli na proboszcza nałoży się tysiące obowiązków zarządczych, uczyni z niego szefa biura usług duszpasterskich i zarządcę dóbr parafialnych (tak jakby kwestiami administracyjnymi nie mogli zajmować się świeccy), to będzie on skupiony głównie na tym – chyba że będzie rzeczywiście mistykiem, który z trudem będzie próbował godzić obie kwestie. Jeśli już w czasie studiów kleryków przekonuje się, że ich powołanie jest szczególne, oni sami powołani o wiele bardziej niż inni, a ich stan jest nie do zrozumienia z punktu widzenia świeckich – to tylko niektórym sodówka nie uderzy do głowy.

Realna, głęboka zmiana wymaga więc nie tylko osobistej świętości pasterzy, nie tylko modlitwy i nadziei, że wszystko zmieni się cudownie dzięki dobrej woli (ona także jest ograniczana przez charakter systemu kościelnego), ale również głębokich zmian instytucjonalnych. Jeśli biskup nie ma realizować władzy absolutnej, jeśli ma słuchać księży i wiernych, to musi istnieć realna metoda instytucjonalnego „wymuszenia” na nim takiej postawy, a gdy trzeba – kontroli i odwołania go. Jeśli proboszcz nie ma się czuć „właścicielem” parafii, to musi istnieć obok niego struktura kontrolna i zarządcza rada finansowa, a on sam musi wiedzieć, że za jakiś ściśle określony czas – przestanie być proboszczem (tak jak to już ma miejsce w parafiach zakonnych). Jeśli władza ma nie mieć charakteru absolutystycznego, to trzeba ją ograniczyć. Jeśli głos świeckich ma cokolwiek znaczyć, to powinni mieć wpływ na mianowanie (i odwoływanie) proboszczów i biskupów.

Tego typu postulaty wcale nie są wyrazem jakiegoś niezwykłego progresywizmu, nie wypływają z chęci demokratyzacji Kościoła czy jego liberalizacji, a są raczej wyrazem pesymizmu wypływającego z augustiańskiej doktryny grzechu pierworodnego. Ludzie (w tym księża i biskupi), aby zachowywać standardy, których się od nich oczekuje, potrzebują niezależnych od swojej władzy mechanizmów kontrolnych (w Kościele ich brak, bowiem nawet sąd biskupi zależny jest od biskupów), jasno określonych kompetencji i wreszcie mechanizmu zmiany władzy. Jeśli ich nie ma, wpisane w ludzką naturę pragnienie władzy, pycha czy egoizm skłaniają przynajmniej część do złego modelu działania.

Świętość (z jednej strony), a siła bezładu potężnej instytucji (z drugiej) ograniczają oczywiście to niebezpieczeństwo, ale go nie eliminują. I właśnie dlatego potrzebne są także reformy instytucjonalne, do których przygotowaniem miał być – w zamyśle papieskim – synod o synodalności. W Polsce pozostał on głównie aktem oskarżenia wobec Kościoła, pozbawionym jednak realnego pomysłu na to, co można zrobić. Lęk przed niemiecką drogą synodalną był silniejszy niż pragnienie zmian. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Zbiorczy akt oskarżenia