Syn namiestnika

Kadr z filmu "Siódma pieczęć"

07.08.2007

Czyta się kilka minut

12: 16 2007-07-30

Wczoraj czytałem o spotkaniu Bergmana z Gretą Garbo - nieudane rendez-vous, odtrącenie przez śmierć, pełzającą śmierć... On odskoczył ze wstrętem i przerażeniem od jej ust... szpary śmierci, szarej i ziejącej, i napisał o tym w swoim dzienniku, wydanym jako "Laterna magica". Mogła to jeszcze za życia przeczytać. Była starsza od niego, on był jeszcze "facetem na chodzie"... To było straszliwe, okrutne, niesmaczne. Szczeniak nie mógł sobie odmówić triumfu wobec gwiazdy, którą pewnie jakoś tam wielbił w młodości - jak wszyscy. Wczoraj nie mogłem dalej czytać o Garbo - myślałem o Bergmanie. Może właśnie umierał, może żył jeszcze. Muszę się dowiedzieć, o której godzinie zmarł... osobliwe fantazje o koincydencji. Umierał teraz ten, co tak lękał się śmierci... żyjący, okrutny, patrzący - seksualny człowiek, potwór i wampir-wysysacz... Północny metafizyk.

Telefon! Chcą wieczorem się spotkać, chcą u mnie zrobić stypę bergmanowską, napić się wina i obejrzeć jakiś jego film. Jaki film należałoby zobaczyć? "Personę"? "Siódmą pieczęć"? Tam przecież rycerz gra ze śmiercią w szachy... "Szepty i krzyki"? Nie, dziś nie chcę. "Milczenie"?... chętnie jeszcze raz. Poraził mnie ten film, może dlatego, że zobaczony tak późno. Widać, że obejrzał Antonioniego, że dotarło do niego, że jest już anachroniczny ze swoim ibsenowsko-strindbergowskim sposobem opowiadania. Zmienił język, zmienił image swoich zdjęć. "Persona" została w swoim czasie przyjęta jako opowieść ekstremalnie nowoczesna, jako prowokacja, eksperyment nowej narracji. W rzeczywistości ta zmiana nie była może tak głęboka... Szkoda, że w wydanym przed rokiem zestawie nie ma "Jaja węża". To byłoby najlepsze. Można by dedykować ten film dzisiejszym Polakom...

Pamiętam swoje wyjścia z kina - po każdym Bergmanie głębokie zapaści. Poczucie potężnego ciosu, ładunku ponad możliwości jednorazowego wchłonięcia... Na ulicy stan konwulsyjno-ekstatyczny...

Patrzę na fotografię w Onecie - na jego starczą twarz. W starości stał się najpiękniejszy, jakby przeszło mu okrucieństwo i pycha... okrucieństwo uduchowionego samca, który czuje się na rozdrożu - między ekstremalizmem ducha i płcią. Erotoman, który nie czuje się w pełni mężczyzną... Podobnie jak (na przykład) Broch. Ci wielcy dziewiętnastowieczni - poddający alchemicznemu ogniowi zakłamanie homo europaeus. Walczyli na własnych ciałach i jaźniach, które były jeszcze z tamtego kruszcu. Rewolucja moralna (erotyczna, świadomościowa) - walka z zakłamaniem, na którym wylądował człowiek w finale swojej przygody ze chrześcijaństwem. Na początku ery cywilizacyjnej, która wymaga "nowego człowieka". Człowiek skazany na zakleszczenie w pułapce, samotność i egoizm. "Egoizm" - to największe odkrycie Bergmana. Egoizm mężczyzny, egoizm kobiety - tych zabłąkanych wędrowników dwóch płci w labiryncie pomylonych naśladowców Chrystusa... Bergman czuje naszą kondycję i znajduje przerażające opowieści. To świat germański, świat baśni Grimma, ponury świat skandynawskich jesieni.

13: 57 2007-07-30

Pierwsze spotkania z Bergmanem. Byłem jeszcze w podstawowej... Eryk opowiadał mi o "Poziomkach". Nie, jeszcze wcześniej o "Wakacjach z Moniką", o nagości Harriet Andersson, o włosach między pośladkami... Właśnie o tym, o Bergmanowskiej erotyce, pornograficznej, bezwzględnej - o erotyce człowieka wychowanego w lęku przed grzechem. Potem, znowu Eryk, opowiadał o dziwnym śnie: o starcu, który zabłąkał się w mieście i znalazł się na nieznanej uliczce, gdzie zegar nie miał wskazówek, a karawan bez woźnicy zaczepia, ciągle zaczepia kołem o latarnię...

16: 35 2007-08-03

Myślę o ojcu. O ojcu pastorze. Fryderyk Nietzsche też był synem pastora. I jakie podobieństwo religijnych kryzysów, nieufności... wrogości wobec Boga, jego wymagań i jego moralności! Być synem Bożego namiestnika! Tak, to dziwne doświadczenie. To znaczy - być nazbyt blisko. Może jest sens w katolickim celibacie, że chroni on przed wyjawieniem tajemnicy. Tajemnica: jak sobie człowiek radzi z kapłańską kondycją. Samotność chroni tę tajemnicę, samotność i dystans. Kapłan być może winien być oddzielony od innych ludzi, nikt nie powinien podchodzić zbyt blisko. Nikt nie powinien dzielić z kapłanem ni stołu, ni łoża, widzieć go w sytuacjach domowych, intymnych - w ludzkiej słabości...

Myślę o bezradności tych ojców, którzy bali się odkryć słabości własnej natury, zwłaszcza kiedy Bóg wystawiał ich na próbę. Bóg wymagał od takiego ojca ofiary Abrahama i ojciec zamieniał nóż na rózgę, by wybijać z ciała syna własne zwątpienia. I Fryderyk, i Ingmar mieli bystry i nieubłagany wzrok. Widzieli to i nie brali z pokorą Boga od swoich ojców. Byli świadkami fałszerstwa, kapłańskiego szwindlu namaszczonych, którym nie wolno było wątpić. To postać ojca wzbudza bunt wobec Boga. To syn widzi kłamstwo - nie tylko w słowach kapłana wypowiadanych innym głosem niż głos człowieka wstającego z lóżka, jedzącego, myjącego się, człowieka strwożonego banalnym nieszczęściem albo chorobą... Syn widzi, że ojciec przebiera się w nie swój głos, w głos bezczelnie sponad siebie - kiedy przemawia w Jego imieniu, że chwyta się rozpaczliwych gestów i niesprawiedliwych kar - kiedy mści się na dziecku za niewymowne i utajone. Kiedy pozwala, by łzy i bezradne skargi wsiąkały w łono kobiety, która z tego samego powodu nie może go kochać. Ona jednak, matka, miała tę przewagę nad dzieckiem (albo wręcz przeciwnie: skazana była na połowiczną ślepotę?), że związała się z kapłanem jako istota dojrzała i ukształtowana w systemie Bożych wartości.

Przedziwną scenę opisuje Bergman w swej autobiografii. W 1965 roku matka prosi syna (w pełni już dojrzałego i sławnego artystę), żeby odwiedził w szpitalu ojca - w ciężkim stanie, przed poważną operacją złośliwego nowotworu w przewodzie pokarmowym. Syn - irracjonalnie - nie chce iść, prośbę matki traktuje jak gwałt. Nic go nie łączy z tym człowiekiem... no tak, a jego droga artystyczna jest przecież walką z ojcem, zdradą ojca albo wampirycznym wysysaniem ojca... i tak dalej. Może nawet - to już moja (synowska) fantazja - ten rodzaj choroby, ten nowotwór w instrumencie przyjmowania Bożego pokarmu wydaje mu się jakąś ostateczną klęską człowieka, który go począł i poprzedził... i ukrytym (bo wszystko tu było ukryte) dowodem kłamstwa.

Rozmowa pełna była rozdrażnienia i agresji, a kiedy matka chwyciła się ostatniego argumentu - zaczęła płakać w telefon, syn niespodziewanie odwiesił słuchawkę. To była dziecinna ucieczka - nie, bynajmniej nie dziecka, ale dojrzałego człowieka, który z dziecięcego buntu zbudował swoją osobliwą, ryzykowną i podejrzaną drogę. Drogę, która czasem zdawała mu się heretyckim olśnieniem i alchemicznym kamieniem, czasami jednak - w chwilach rozpaczy - czymś haniebnym, niedopuszczalnym. Pójść teraz do ojca z gotowością na przedśmiertne pojednanie to wyrzec się i drogi, i tego - trzymanego w najgłębszym ukryciu - filozoficznego kamienia. Dziwne, nieuchwytne upokorzenie. Nawet jeśli by - co najpewniejsze - w ogóle o tych rzeczach nie mówili.

Pamiętam chwile wielotygodniowych zapiekłości z ojcem, kiedy żyliśmy obok siebie ostrożnie i cicho - i coś dojrzewało, jakby w okresie kwarantanny... Nie musiałem wtedy z godziny na godzinę spełniać jego oczekiwań, a on zdawał się do tego przyzwyczajać. Obaj byliśmy smutni i łagodni. Bałem się przedwczesnego pojednania, bo wtedy wszystko to, co rosło w uśpieniu, zostałoby wysypane jak z worka, wyrzucone i zapomniane. Utajona przemiana, proces zwolna toczący się do Nieznanego, coś, co jeszcze nie dojrzało. Myślę, że Bergman chciał podarować ojcu śmierć bez ponownego spotkania... A może to było mniejsze, może tylko niechęć do zwrotnego aktu ofiary? Mała i bezwiedna zemsta gnuśnego Izaaka?

Wieczorem, zimowym i śnieżnym, stara matka przybywa do syna do teatru. W stanie jakby rytualnym, świętym. Ona też wie, że rodzinna rozgrywka weszła na poziom mitologiczny. Że toczy się walka o coś ostatecznego. Syn natychmiast wycofuje się i obiecuje iść do ojca. Jakby chodziło o życie matki... O dziecięcą miłość do niej, którą rozsiał we wszystkich swoich filmach. I istotnie - w następnych dniach matka umiera. Syn czuje się zabójcą. Coś ciężkiego, co legło (w zamierzchłej przeszłości) między nimi, w ich obciążonej Bogiem rodzinie - wyzwoliło się wreszcie...

18: 33 2007-08-03

Chciałbym to jeszcze raz przeczytać, ale "Laterna magica" gdzieś znikła. Jestem skazany tylko na cytat z biografii Garbo. Zniesmaczyła mnie wtedy ta jego opowieść o ich spotkaniu, jego subiektywna bezwzględność wydała mi się cynicznie okrutna. Banalne i jarmarczne było to okrucieństwo, jak okrucieństwo tłumu, do którego wtedy należał. Jako wielbiciel gwiazdy, sam jeszcze wówczas bezimienny, jedenastoletni Ingmar zakochany w cyrkówce Esmeraldzie...

"Greta Garbo usiadła na sofie... Nagle zdjęła maskujące ciemne okulary i powiedziała: »Tak wyglądam«. Uśmiech miała szybki i olśniewający, żartobliwy. W półmroku tego zagraconego pokoju jej uroda była niezniszczalna. Gdyby była aniołem z jakiejś kolędy, powiedziałbym, że jej uroda unosiła się wokół niej. (...) Natychmiast zauważyła moją reakcję, uradowała się i zaczęła opowiadać o pracy [z Mauritzem Stillerem] nad »Sagą o Göście Berlingu« według Selmy Lagerlöf (i o innych szwedzkich reżyserach). »Alf Sjöberg chciał, żebyśmy razem zrobili film. Całą jedną letnią noc przesiedzieliśmy w samochodzie w Djurgarden, dyskutując. Był bardzo przekonujący, nie do odparcia. Zgodziłam się, ale następnego ranka zmieniłam zdanie. Zachowałam się okropnie głupio. Pan także uważa, że to było głupie?«.

Pochyliła się nad biurkiem, tak że lampa oświetliła dolną połowę twarzy. Wtedy zauważyłem to, czego wcześniej nie widziałem. Jej usta były brzydkie, blada szczelina otoczona pionowymi zmarszczkami. To było dziwne, niepokojące. Cała ta uroda, a w samym środku tego piękna taki zgrzytliwy dysonans. Żaden chirurg plastyczny ani charakteryzator nie zdołałby czarodziejskim sposobem skorygować tych warg i tego, co mi powiedziały. Natychmiast odgadła moje myśli i zamilkła, znudzona. Parę minut później pożegnaliśmy się".

Więc nie mógł sobie odmówić przyjemności... że to on wydarł jej sekret i przechwala się swoim przerażeniem małego chłopca, wielbiciela Esmeraldy; w tym przerażeniu jest dziwaczne zwycięstwo niedojrzałego mężczyzny nad "wiecznie kobiecym". Może demonizuję... Ciekaw jestem, jak to wtedy wyglądało z jej strony. To rendez-vous było osobliwym uwodzeniem, tańcem, flirtem, gdzie między aktorką i reżyserem - a chyba zdawała sobie sprawę, że On przewyższał wszystkich tych, z którymi dane jej było pracować - wszystko mogło się zdarzyć... Moment, w którym mógł zadziałać czar nigdy niespełnionego, spotkanie poza czasem, romans mistyczny... Może była gotowa odwrócić swój los i uratować swoje chylące się w bezsens życie.

Czy dostrzegła przyczyny wycofania Bergmana? Wątpię - przecież nie widziała swojej twarzy, ani tego, co zrobiło z nią światło. Za to wiedziała, w jakim kontekście zadała pytanie, na które Bergman nie odpowiedział. Pewnie poczuła się natrętem, petentką pragnącą sobie załatwić jakiś twórczy los z wielkim artystą... Mogę wyobrazić sobie upokorzenie, kiedy przeczytała jego książkę. Tu właśnie tkwiło okrucieństwo - zadał cios komuś niewiedzącemu, przed kim ukrywano coś jak chorobę. I jest w tym okrucieństwie dziecinny, i dziecinnie wierzy w swoje zwycięstwo u czytelnika... A czytelnik jest nagle zażenowany i gotów na długą chwilę zwątpić w wielkość autora. Więc jest tylko wampirem, może nawet oszustem?...

19: 19 2007-08-03

Monologi Bergmanowskich kobiet... Teraz odkrywam, że Bergman przeczuł "epokę monologu", że ostatnie jego filmy są zapisem zwierzeń, subiektywnych gadań ludzkiego ja. Obejrzałem ponownie "Sonatę jesienną", film, który kiedyś uznałem za nużący, rozgadany. Dlaczego?... pewnie brakowało mi zdarzeń, na których zawieszaliśmy zwyczajowo naszą uwagę i wzruszenie. Miałem przeczucie, że teraz mogę zobaczyć ten film inaczej, ale tlił się w tym również jakiś mglisty lęk przed ostatecznym rozczarowaniem. A jednak... przecież tak niezwykle, tak inaczej przeżyłem "Milczenie". Teraz "Jesienna sonata"...

I nagle - w perspektywie niespodziewanego, irracjonalnego wzruszenia - widzę dwie istoty uwalniające się od narracji, od prowadzących narracyjne dzieło zdarzeń, od aktorskiej gry... od swoich postaci prawie. Znika czasoprzestrzeń opowieści, pozostają twarze i energia wypowiedzenia. Nieutulona energia naszych zranień, bólów i rozżaleń, które kształtują osobowość i życie. Kalekie kształty naszego ja domagają się wyrażenia. Wzajemnie kształtowaliśmy się i deformowali, teraz boleśnie się obwiniamy, a przecież nie prowadzi nas chęć zemsty - wprost przeciwnie, miłosna energia dążąca do zbawienia i ratunku... Perspektywa naszych żalów jest okrutna i nagle rozumiem, patrząc na podwójny monolog tych kobiet, jego, Bergmana nieustające i bezradne okrucieństwo. To wciąż niemożność wyrażenia, hipnotyczne przybliżanie się do dręczącego pejzażu, wewnętrznego przeczucia - i niemożność wypowiedzenia.

I oto zbliża się, jak wielkie rytualne katharsis, konwulsja, która tak często nawiedzała moje opętane awantury z matką, z ojcem - zmagania tych odwiecznych dwóch stron, odpowiedzialnych za tajemniczą klęskę indywiduum. Od pewnego momentu staje się to dla Bergmana ważniejszym i bardziej centralnym motywem niż Bóg, śmierć i sens indywidualnej ludzkiej egzystencji - właściwie motywem dźwigającym i zastępującym tamte, będące być może tylko jedną z próbnych artykulacji tego najcentralniejszego. Słuchamy się wzajemnie z rosnącym szaleństwem, z przerażeniem, że tam, po drugiej stronie, w drugiej głowie tak można rozumieć. A właściwie nie umiemy słuchać - nawet jeśli córka krzyczy: słuchaj, zmuś się do tego, choćby to było dla ciebie straszne i nie do przyjęcia. Połknij to - połknij truciznę drugiej głowy... I ludzie kochający się rodzą (w ślepej intuicji) wzajemną nienawiść - jako rytualną drogę ratunku.

Czasem można tego nie wytrzymać - i zawsze jest ryzyko, a nawet wielkie prawdopodobieństwo, że się tego nie wytrzyma. Wyznanie własnej nienawiści czające się w poczuciu krzywdy, niezrozumieniu czy bólu... Każda samotność wykształca tę, choćby chwilową, nienawiść - a ona przekształca cały wewnętrzny świat i buduje argumenty niezrozumiałe dla drugiej strony. Mowa dwóch kobiet tworzy zbyt irracjonalny splot wynurzeń, aby była dialogiem. Dwa niepowstrzymane strumienie płyną równocześnie, dwa wewnętrzne pejzaże dotykają się jedynie, potrącają, rozjuszają wzajemnie i pozostają w tajemniczym rezonansie... To odkrycie "nowego monologu" przypisuje się dopiero teatrowi i filmowi dwóch ostatnich dziesięcioleci, tymczasem znajdujemy je naraz u Bergmana. Ludzkie lunatyczne monologi, jeśli uruchomi się je w całej ich prawdzie i głębi, przenikają na wskroś, idą na przełaj przez nasze - twórców dzieł "fabularnych" - możliwości narracyjne. Ich tajemnicza konstrukcja - erupcyjna konstrukcja duchowego procesu wyrażania ukrytej wewnętrznej treści - jest achronologiczna i afabularna. Postaci uniezależniają się od opowieści i od narratora...

Zobaczyłem to ostatnio w kilku filmach Bergmana z jego drugiego, późnego okresu. W "Milczeniu", w "Personie"... Ogromne, ciasno kadrowane twarze przelewające się przez zdarzenia, unieważniające je, przytłaczające - przechodzą jak czołgi przez to, co się dzieje. Jak ów czołg w "Milczeniu" wjeżdżający nocą na ciasny placyk miasta Timoka... Wystarczy obejrzeć wcześniejszy film "Jak w zwierciadle", żeby poczuć rozmiary różnicy. Film z podobnym ładunkiem, ale opowiedziany pracowitym, mozolnym językiem zdarzeń.

Mówiło się o kryzysie Bergmana, o tym, że jest już nieaktualny i że jego duchowe zmagania "dziewiętnastowiecznego" człowieka stają się anachroniczne. On, człowiek tak uważnie i wampirycznie patrzący, tak okrutny i bezlitosny w swym pragnieniu miłości - musiał to widać odczuć i zrozumieć. Myślę, że w wielkiej tajemnicy wziął lekcję od Antonioniego. Od Antonioniego właśnie - w jego "Nocy" rodził się monolog nieznany jeszcze narratorom wszelkich maści i gatunków. Nie służebny i nie pointujący, lecz monolog głębokiego ludzkiego wyznania, lunatyczny i niezależny od woli - bo będący aktem w najgłębszych warstwach religijnym, choć nie związanym z żadnym osobowym bogiem... Bergman był zbyt wielkim opowiadaczem, aby naiwnie powielić językowe odkrycia Antonioniego czy Nowej Fali. Stworzył nagle i spontanicznie, jakby pod naporem długo czekającego ciśnienia i głębokiej duchowej pracy nad osobistym kryzysem - nowy język, który dziś odbieramy jako porażająco nowoczesny...

W numerze także o Bergmenie i Antonionim:

Tadeusz LUBELSKI: Śmierć patriarchy, Barbara SKARGA: Człowiek to stworzenie tragiczne, Ks. Zbigniew LIS: Begman i Bóg, Łukasz MACIEJEWSKI: Po tamtej stronie chmur, Andrzej WERNER: Warszawskie spotkanie z Antonionim.

Za tydzień: Jan Balbierz "Bergman a literatura i muzyka".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2007