Święty z twarzą Brada Pitta

Walentynki zaczęto obchodzić już w XIV w. Dziś dekomercjalizacja walentynek zyskuje coraz więcej zwolenników, a w Chełmnie, Krakowie i Lublinie urządzane są kościelne obchody tego święta.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Był III wiek naszej ery. Nieustanne wojny, jakie Imperium Rzymskie toczyło z napierającymi zza Dunaju barbarzyńcami, spowodowały, że młodzi Rzymianie masowo odmawiali wstępowania do wojska. Rozjuszyło to cesarza-wojownika Klaudiusza II Gockiego, który przyczyn niechęci mężczyzn do wojaczki upatrywał w zbytnim ich przywiązaniu do żon i narzeczonych. Nakazał, by nie odbywały się żadne śluby, a zaręczyny były zrywane. Z pomocą zakochanym przyszedł kapłan o imieniu Walenty.

Wieść o potajemnych ślubach, jakich udzielał, dotarła do cesarza. Walentego wtrącono do więzienia. Tam udało mu się nawrócić dowódcę straży Asteriusa, a jego niewidomej córce, odwiedzającej go w celi i podnoszącej na duchu, wymodlić przywrócenie wzroku. Kiedy Klaudiusz dowiedział się o chrzcie strażnika, wydał Walentego na śmierć: kapłan został pobity do nieprzytomności kijami, po czym odcięto mu głowę. Stało się to 14 lutego 269 lub 270 roku. Przed śmiercią miał zostawić swej pocieszycielce - w której, jak chce legenda, się zakochał - liść w kształcie serca, na którym napisał "Od twojego Walentego".

To nie jedyny Walenty, o którym donosi tradycja. To imię nosił także biskup Terni w Umbrii (ok. 100 km od Rzymu). Wraz ze św. Mariuszem i jego rodziną opiekował się prześladowanymi chrześcijanami. Ponoć jako pierwszy pobłogosławił małżeństwo między chrześcijanką i poganinem. O jego życiu krążą legendy. Jedna z nich głosi, że miał zwyczaj ofiarowywania kwiatów ze swego ogrodu odwiedzającym go młodym ludziom, co ponoć przynosiło szczęście w małżeństwie. Wiele par prosiło Walentego o błogosławieństwo, więc jako zapewne niepozbawiony zmysłu praktycznego ustalił jeden dzień w roku - 14 lutego, kiedy to błogosławił związki. Spotkała go męczeńska śmierć za odmowę wyrzeczenia się wiary i za nawracanie pogan.

Według niektórych historyków owych dwóch Walentych to jedna osoba. Święty o tym imieniu stał się patronem nie tylko zakochanych, ale także... chorych na padaczkę. W V w. w Recji (dzisiejsze pogranicze niemiecko-austriacko-szwajcarskie) żył jeszcze jeden biskup Walenty, który miał ponoć dar uzdrawiania z tej choroby.

Gdyby w Hollywood ktoś pokusił się o nakręcenie ekranizacji życia świętego/świętych Walentych, bohater miałby zapewne twarz Brada Pitta albo George’a Clooneya, a film odniósłby sukces kasowy. Wszak byłaby to opowieść z jednej strony pełna grozy i napięcia (rzymskie legiony, wojna, męczennicy), z drugiej - nie zabrakłoby w niej obowiązkowego w amerykańskim filmie wątku love story (Walenty prowadzony na śmierć zerka na ocierającą łzy Scarlett Johansson).

Dziwne, że nikt jeszcze nie wpadł na ten pomysł. Za Oceanem, a także coraz częściej na Starym Kontynencie Walenty kojarzy się raczej z pluszowymi sercami, czerwonymi opakowaniami czekoladek i Kupidynem z łukiem w ręku. A przecież święty widziany w świetle europejskiej tradycji wygląda zupełnie inaczej - przedstawia się go w stroju kapłana, dzierżącego kielich w lewej ręce, w prawej zaś miecz, czasem w stroju biskupa, uzdrawiającego chłopca z padaczki.

Tradycja odchodzi powoli do lamusa, wypierana przez coraz to bardziej udziwnione pomysły na uczczenie walentynek. Jako święto zakochanych zaczęto obchodzić je w średniowieczu - w XIV w. na terenach Francji i Belgii. Prawdziwą popularność zdobyły w Wielkiej Brytanii w czasach nowożytnych. Wtedy na masową skalę zaczęto wysyłać sobie małe podarunki i karteczki, na których wypisywano życzenia. Z Wysp zwyczaj przeniósł się wraz z osadnikami do Stanów Zjednoczonych. Tam w 1840 r. Esther A. Howland rozpoczęła na szeroką skalę sprzedaż specjalnie przygotowanych walentynkowych kartek pocztowych ozdobionych wstążkami i koronką.

Pani Howland, zwana matką walentynek, doskonale rozpoznała potrzebę rynku. Od tego czasu podaż stara się zrównoważyć popyt na walentynkowe gadżety. W Stanach Zjednoczonych więcej kartek wysyła się tylko z okazji Bożego Narodzenia, w Szwecji zaś, dokąd święto to zawitało w latach 60. minionego wieku i nazywa się Alla hjärtans dag (Dzień Wszystkich Serc), sprzedaż kosmetyków i kwiatów dorównuje obrotom z okolic Dnia Matki. Prezenty, jakie można ofiarować z okazji V-Day, są coraz bardziej ekstrawaganckie - poczynając od komputerowej myszki w kształcie czerwonego serca, przez kurs tańca, wynajęcie mistrza kuchni, by przyrządził romantyczną kolację, na wycieczce do Nowego Jorku na zakupy i spływie kajakowym kończąc.

W jakim stopniu jednak taki podarunek rzeczywiście wyraża uczucia? Walka o dekomercjalizację walentynek zyskuje coraz więcej zwolenników. Powtarza się, że świadczą one o amerykanizacji społeczeństwa, że są przykrym dowodem na panoszenie się kultury konsumpcji, która wypiera z życia potrzebę refleksji. Podobnie jak ze św. Mikołajem. Jednak w katedrze w Terni co roku w niedzielę najbliższą 14 lutego odbywa się Święto Zaręczyn, podczas którego pary z wielu zakątków świata zgromadzone przy grobie św. Walentego przyrzekają sobie - prócz miłości i wierności - że w ciągu najbliższego roku wezmą ślub. W polskich parafiach, zwłaszcza tych, którym patronuje św. Walenty, oraz tych, które posiadają jego relikwie - jak w Chełmnie, Krakowie i Lublinie - urządzane są obchody jego święta.

Coraz popularniejszy staje się także świecki ruch antywalentynkowy, który - paradoksalnie - również przybył zza Oceanu. W Stanach coraz chętniej kontestuje się V-day. Robią to zwłaszcza single. Postulują oni, by w ten dzień pamiętać, że są też wokół ludzie samotni. Ukuli nawet alternatywną nazwę dla Walentynek - Singles Awareness Day, w skrócie SAD (ang. "smutny"). Świąteczne pozdrowienie brzmiące "Happy SAD!" z pewnością posiada drugie dno.

Można narzekać, gdy półki uginają się pod kiczowatymi maskotkami, sklepy papiernicze zalewają cukierkowe pocztówki, a w większości stacji radiowych w ten dzień słychać niewyszukane piosenki dedykowane "pieseczkom, misiaczkom, pysiaczkom i koteczkom". A jednak, chyba więcej szkody czynią plastikowe święte Mikołaje wygrywające świąteczne melodyjki. Nie dość, że zadają gwałt poczuciu estetyki, to nie służą niczemu. A pluszowe serduszko - owszem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008