Święty minionej epoki

Trudno kwestionować zasługi kard. Wyszyńskiego dla katolicyzmu w czasach PRL-u. Ale czy jego ówczesny pomysł na Kościół jest nadal aktualny?

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Msza w intencji beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego. Archikatedra warszawska, 22 października 2001 r. / MICHAŁ SADOWSKI / FORUM
Msza w intencji beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego. Archikatedra warszawska, 22 października 2001 r. / MICHAŁ SADOWSKI / FORUM

Pamiętam, że niedługo po opublikowaniu w 2009 r. biografii kard. Stefana Wyszyńskiego pióra Ewy Czaczkowskiej przy jakiejś okazji zapytałem autorkę, kiedy jej zdaniem będzie możliwa beatyfikacja Prymasa Tysiąclecia. Odpowiedziała, że nie wydaje się jej, by nastąpiło to bardzo szybko. Za powód główny wolno było wskazać przede wszystkim zakładaną powolność prac watykańskiej komisji. Materiału do przebadania miała przecież dużo, nie mówiło się też powszechnie o cudzie, który by wydarzył się za wstawiennictwem kardynała.

Czaczkowska jednak wskazała na jeszcze jedną przyczynę: w Polsce nie było właściwie religijnego kultu zmarłego w 1981 r. prymasa. Choć jako wybitna postać historyczna z pewnością cieszył się on uznaniem (szczególnie w różnych kościelnych kręgach), opinia o jego świętości nie była wcale mocno ugruntowana.

Rozniecanie kultu

Gdy wreszcie po wieloletnich zabiegach kard. Kazimierza Nycza oraz innych polskich hierarchów Watykan ogłosił decyzję o beatyfikacji Stefana Wyszyńskiego (uroczystości zaplanowano na czerwiec ubiegłego roku, ale odłożono ze względu na pandemię), zaczęły się w polskim Kościele intensywne zabiegi, by kult tworzyć od podstaw.

Wyprodukowano wieloodcinkowy film dokumentalny „Wyszyński – historia” (emitowany głównie na antenie Telewizji Trwam, choć można go już również obejrzeć na YouTubie), w którym o prymasie z wielkim namaszczeniem wypowiadają się członkowie obecnego Episkopatu Polski, historycy i teologowie, a także żyjący wciąż współpracownicy nowego błogosławionego. Wkrótce na ekrany kin wejdzie także fabuła „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie” w reżyserii Tadeusza Syki, opowiadająca dzieje ks. Stefana Wyszyńskiego w czasie powstania warszawskiego. Polski Kościół zadbał również o publikację różnorakich materiałów do katechez zarówno dla dzieci, jak i dorosłych (często w niezamierzony sposób – przez swe hagiograficzne zadęcie – dość humorystycznych). Coraz prężniej działa Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego (powstałe w dużej mierze z publicznych środków, co w niektórych środowiskach wywołało kontrowersje), funkcjonujące w pomieszczeniach okalających kopułę warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej. Może się ono już poszczycić interesującą, multimedialną ekspozycją stałą. Organizuje także różne akcje edukacyjne (np. konferencję „Obowiązek czy twórcze wyzwanie? Praca w myśli Stefana Wyszyńskiego”).

Czy te działania okażą się wystarczające, by wzbudzić wśród polskich katolików powszechny religijny kult Prymasa Tysiąclecia? Na razie, jak się zdaje, codzienność duszpasterska w tym kontekście nie wygląda spektakularnie. Z tego, co można usłyszeć (głównie w mediach mocno związanych z Kościołem), w różnych świątyniach katolickich, a także w internecie odbywają się przedbeatyfikacyjne rekolekcje i nabożeństwa. Rozprowadzane są też plakaty oraz dewocjonalia z wizerunkiem nowego błogosławionego. W mojej warszawskiej parafii od kilku miesięcy na zakończenie coniedzielnych ogłoszeń parafialnych podaje się jakąś „skrzydlatą myśl” kardynała Wyszyńskiego. Ostatnio usłyszałem: „Zamiast oczekiwać na dobroć innych, sami napełniajmy codzienne życie dobrocią”.

Nie twierdzę, że tego typu działania duszpasterskie nie mogą wpłynąć na ożywienie kultu Wyszyńskiego. Wydaje mi się jednak, że są one dalece niewystarczające, by naprawdę ukazać jego religijną wielkość czy aktualność jego spuścizny.

Marzenie o dawnej wielkości

Trudno zresztą rozstrzygnąć, na czym konkretnie aktualność ta miałaby polegać. Prymasowi Wyszyńskiemu przyszło działać w okolicznościach społeczno-politycznych bardzo odmiennych od dzisiejszych. Inna też była sytuacja Kościoła, któremu przewodził. Wydawałoby się, że niemożliwe jest proste adaptowanie tamtej wizji kościelności i religijności, czy też ówczesnego sposobu funkcjonowania katolicyzmu w życiu publicznym do współczesnych warunków.

Nie wszyscy jednak (szczególnie w naszym episkopacie) podzielają to wahanie. Są przekonani, że dawne strategie Wyszyńskiego, które okazały się tak skuteczne w walce z komunistycznymi władzami i promowaną przez nie ateizacją, mogą być z niewielkimi modyfikacjami zastosowane w polskim Kościele także w trzeciej dekadzie XXI wieku. (Paradoksalnie, jak zauważył Norman Davies, pod przewodnictwem kardynała w okolicach obchodów milenijnych Kościół katolicki osiągnął, co nigdy nie miało miejsca wcześniej aż w takim zakresie, apogeum władzy duchowej nad społeczeństwem). Podstawą skuteczności działań prymasa były przede wszystkim (poza politycznymi podchodami w kontaktach z komunistami) konsekwentne oparcie się na katolicyzmie ludowym oraz przeciwstawianie się ideologii marksistowskiej z pomocą tzw. „teologii narodu”.

Czy te stojące u podstawy działalności Wyszyńskiego zamierzenia da się raz jeszcze wprowadzić w życie? Mam coraz mocniejsze przekonanie, że np. abp Marek Jędraszewski w ten właśnie sposób zaczął postrzegać swoją misję w Kościele w Polsce. Jak jednak dziś w kraju nad Wisłą wygląda katolicyzm ludowy? I jak walczyć można z ideologią marksistowską ponad 30 lat po upadku komunistycznej dyktatury?

Katolicyzm ludowy

Prof. Stefan Swieżawski, wybitny znawca filozofii średniowiecznej, opowiadał przed laty, że ks. Wyszyński w 1946 r. (chyba zanim jeszcze Pius XII mianował go biskupem lubelskim) zgodził się z nim, iż najlepszą drogą dla Kościoła w Polsce byłoby pójście drogą pogłębionego intelektualnie katolicyzmu elitarnego, o którym obaj panowie marzyli jeszcze przed wojną, gdy byli działaczami „Odrodzenia”. Przyszły kardynał dodał jednak od razu, że katolicy polscy nie mają na to siły „ze względu na brak przygotowania, na zagrożenie i całą sytuację”. Jedyną opcją dla Kościoła w sytuacji coraz mocniej osadzającego się w kraju komunizmu było zatem „pójście za katolicyzmem bardziej ludowym”.

Tamten fundamentalny wybór Wyszyńskiego stał, jak wiadomo, u podstaw wieloletniego sporu toczonego przez prymasa z katolikami otwartymi ze środowiska „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi”. Jerzy Turowicz ostatecznie przyznał wyborowi prymasa słuszność. W 1990 r. w jednej z rozmów z Jackiem Żakowskim (umieszczonej w zbiorze „Trzy ćwiartki wieku”) zgodził się, że „siłą Kościoła w Polsce jest przede wszystkim lud – wierny, idący w pielgrzymkach na Jasną Górę, modlący się w sanktuariach”. Wyszyński ostatecznie miał rację, gdy przeciwstawił się „inteligentom, którzy gonią za nowinkami, krytykują, wtrącają się do spraw Kościoła”, uważając ich „za zbyt miękkich i pod naciskiem władz gotowych łatwo się ugiąć”. Jak podkreśli wieloletni redaktor naczelny „Tygodnika”, „nie było to pozbawione podstaw – na pewno znajdowało potwierdzenie w doświadczeniach lat pięćdziesiątych”.

Turowicz dodawał jednak od razu: „My natomiast obawialiśmy się, że religijność ludowa, na której opierał się i w dużym stopniu nadal opiera się polski Kościół, przy głębokiej nawet wierze, przywiązaniu do Kościoła i Matki Boskiej, przy codziennej pobożności, jest jednak religijnością socjologiczną, to znaczy w znacznym stopniu opartą na podporządkowaniu się zwyczajom obowiązującym w środowisku, w którym ludzie się wychowali i w którym żyją. Ta religijność nie była i także teraz jest tylko w niewielkim stopniu wsparta głębszą znajomością treści wiary. Wiedzieliśmy, że religijność ludowa, socjologiczna, wymierała na zachodzie Europy na skutek industrializacji i urbanizacji. Obawialiśmy się więc powtórzenia się tego typu zjawiska także w Polsce pod wpływem przemian, jakie się tu dokonały. Uważaliśmy, że opierać się procesom sekularyzacyjnym i dechrystianizacyjnym może tylko katolicyzm świadomy, pogłębiony intelektualnie”.

Żywa wiara

Religijność ludowa jednak nie wymierała przez kolejne dekady PRL-u. Przetrwała mimo migracji ze wsi do miast, industrializacji i wysiłków komunistycznych władz, które na różne sposoby usiłowały ją zniszczyć. Nie znaczy to, że znane na Zachodzie procesy sekularyzacyjne w ogóle nie dotknęły katolików w Polsce.

Turowicz był w pełni tego świadom. Mówił dalej Żakowskiemu: „We Francji istnieje powiedzenie, że Bretończycy tracą wiarę na peronie paryskiego dworca Gare du Nord. Jest to wynik wieloletnich obserwacji wskazujących, iż ludzie pochodzący z najbardziej katolickiego regionu Francji odchodzą od Kościoła, gdy tylko znajdą się w obcym, zsekularyzowanym środowisku wielkiego miasta. Pamiętam potwierdzającą tę tezę historię, którą opowiadał mi ksiądz infułat Stanisław Czartoryski, jeden z najbliższych współpracowników kardynała Sapiehy. Otóż w okresie, gdy zaczynano budować Nową Hutę, spotkał on gdzieś na przystanku autobusowym grupę sympatycznych młodych robotników, z którymi wdał się w rozmowę. Zapytał ich, skąd pochodzą. Okazało się, że z jakiejś wsi na Podhalu. Jak długo tu są? Chyba od roku. Gdzie mieszkają? W jakichś barakach dla robotników. A czy chodzą w niedzielę do kościoła? Nie chodzą. Dlaczego? Bo nawet nie wiedzą, gdzie jest kościół. Jakże nie wiedzą? Przecież widać klasztor Cystersów w Mogile, a zresztą w Krakowie pełno jest kościołów! No tak, ale u nich w barakach nie ma zwyczaju chodzić do kościoła. Jakże tak? Przecież kiedy byli na wsi, to chodzili! Oczywiście, że chodzili. A jak mają urlop i jadą do domu, to chodzą do kościoła? Chodzą jak wszyscy. Tak właśnie wygląda zespół religijności socjologicznej, która zanika natychmiast po przeniesieniu się do środowiska niepraktykującego, bo nie jest oparta na wewnętrznej potrzebie ani na pogłębionej świadomości. Oczywiście nie znaczy to, żeby na niej kłaść krzyżyk, ale trzeba ją przede wszystkim podbudować głębszą świadomością religijną”.

Turowicz od razu przy tym zastrzegał, że nie wolno tezy o konieczności pogłębienia religijności ludowej nadmiernie absolutyzować, „bo przecież zdarza się, że prosta wiejska kobieta, nawet nie umiejąca czytać, ma bardzo bogate życie wewnętrzne”. Dowodów na potwierdzenie tego można znaleźć aż nadto. Jerzy Zawieyski w „Dzienniku” opisał swój wstrząs po rozmowie z poetką Anką Kowalską, która wróciła z leczenia w Instytucie Onkologicznym, gdzie spotykała śmiertelnie chore, w większości pochodzące ze wsi katoliczki: „Mówiła o prostych, wiejskich kobietach, z którymi leżała. Jej podziw dla heroicznego znoszenia cierpień i umierania. Źródłem (...) jest żywa wiara. (...) Chrześcijaństwo śmiertelnie chorych, ich powaga, godność dawały odczuć, czym jest eschatologia religijna. (...) To, co widziała poprzez ludzi, upewnia ją, że wiara i Kościół to potęgi, których żadne piekielne potęgi nie przemogą. Widziała inną Polskę, prawdziwą (...), tylko ta Polska wszystko przetrwa”.

Zawieyski był poruszony tą relacją. Zaczął się wahać, czy propagowane przez niego i jego środowisko intelektualne pogłębienie religijności ma sens w warunkach komunistycznego reżimu. A może za promocją katolicyzmu ludowego przez kard. Wyszyńskiego stała jakaś niezwiązana ze społeczno-politycznymi warunkami PRL-u „ponadhistoryczna” racja?

Czas konsumpcjonizmu

Inna rzecz, iż trudno byłoby nie przyznać, że komunizm w Polsce istotnie spetryfikował to, co Turowicz nazywał „religijnością socjologiczną”. Prześladowania polityczne Kościoła – nigdy jednak nie poprowadzone z żelazną konsekwencją – sprawiały bowiem tylko, że katolicyzm rósł w siłę, a autorytet prymasa i innych biskupów coraz bardziej się w społeczeństwie umacniał. Przemiany cywilizacyjne też nie doprowadziły do upragnionej przez komunistów sekularyzacji, bo, jak konstatował redaktor naczelny „Tygodnika” w rozmowie z Żakowskim, „przemiany, które się w Polsce dokonały, mimo wszystko nie doprowadziły ani do rozbicia struktur społecznych na wsi, ani do powstania prawdziwej cywilizacji konsumpcyjnej w miastach. To, co władze proponowały w latach siedemdziesiątych, było tylko jakąś namiastką społeczeństwa konsumpcyjnego, jakimś materializmem praktycznym dla ubogich. To oczywiście nie mogło w sposób poważny zagrozić religijności, tak jak zagraża jej rozbuchana konsumpcja cywilizacji zachodniej. Nie bez powodu mówi się tam, że materializm praktyczny jest dla Kościoła groźniejszy od materializmu dialektycznego, czyli od marksizmu”.

Dziś jednak w Polsce mamy do czynienia z całkowicie już inną sytuacją. W ciągu trzech dekad po upadku komunizmu powstało w Polsce takie samo jak na Zachodzie społeczeństwo konsumpcyjne. Instytucji Kościoła nie prześladuje polityczna władza. Wręcz przeciwnie: między aktualnie rządzącymi a kościelną hierarchią zaistniał gorszący wielu konkubinat. Materializmu dialektycznego też już nikt właściwie nie promuje, choć do kraju nad Wisłą trafiają raz po raz inne, nastawione antychrześcijańsko idee (aczkolwiek nikomu ich nie narzuca żadna dyktatura). Skutek jest taki, że od katolicyzmu – i to nie tylko od praktyk religijnych, ale od samej wiary – odchodzi coraz więcej ludzi. Czy remedium na tę sytuację jest ponowne zastosowanie dawnych strategii kardynała Wyszyńskiego?

Niektórzy uważają, że taka aktualizacja jest nie tylko możliwa, ale i bardzo pożądana. I choć katolicyzm ludowy w znanej z PRL-u postaci powoli wymiera, katolickim bastionem nie muszą być już dziś prości mieszkańcy wsi (akurat dziś w wielu regionach wiejskich w Polsce wśród młodszych pokoleń sekularyzacja zdaje się postępować równie szybko, jak w wielkich miastach). Wolno za takowy uznać nie tylko katolików tradycjonalistycznych, ale np. młodych nacjonalistów, którzy tak mocno walczą z różnymi „lewackimi miazmatami”. A przecież owe „miazmaty”, jak sugeruje nieustannie abp Jędraszewski, to „neomarksizm” – kolejna odsłona ideologii komunistycznej, z którą tak skutecznie walczył kardynał Wyszyński. Przecież Prymas Tysiąclecia głosił „teologię narodu”!

Aktualizowanie spuścizny

Muszę przyznać, że od dawna mam kłopot, by w głównych tezach owej teologii dostrzec oryginalność czy głębię chrześcijańskiego doświadczenia. To prawda, że kard. Wyszyński zakładał, iż naród, podobnie jak rodzina, jest wspólnotą naturalną. Wedle niego zbiorowość ta stanowić ma swoisty nośnik wartości nadprzyrodzonych, bo Stwórca w swym zbawczym planie wyznaczył każdemu jakąś misję do wypełnienia. W ujęciu Wyszyńskiego naród polski od chrztu Mieszka I w 966 r. jest nierozerwalnie związany z Kościołem katolickim. Gdyby Polacy w swej większości od katolicyzmu odeszli, nie tylko zeszliby z drogi zbawienia, ale również przestaliby być Polakami. Podobne tezy głosili w pierwszych dekadach XIX wieku (szczególnie w okresie restauracji monarchii) konserwatyści francuscy. Po dwustu latach widać jednak, że choć Francuzi w większości się zlaicyzowali, Francuzami mimo wszystko być nie przestali.

Można oczywiście zakładać, że słabość chrześcijaństwa wpływa dziś na jakość (np. w wymiarze moralnym) francuskiej wspólnoty narodowej, ale na pewno zanik chrześcijaństwa nie przyczynia się do jej unicestwienia. Wolno też wątpić, czy proponowana przez kard. Wyszyńskiego „teologia narodu” (nawet jeśli wyciąć z niej polonocentryczne wątki) przyczyni się do zwycięstwa chrześcijaństwa nad „neomarksizmem” wyrażanym hasłowo jako „gender”, „tęczowa zaraza” czy coś podobnego.

Wydaje mi się, że rozumiem intuicję abp. Jędraszewskiego et consortes. Uważają oni, że i dziś, tak samo jak uczynił to kiedyś Prymas Tysiąclecia, nie warto stawiać en masse na katolików, którzy szukają intelektualnego pogłębienia swej wiary (dzięki czemu mogą być uważani za spadkobierców idei głoszonych przez Turowicza, Świeżawskiego i Zawieyskiego). Oni najpewniej (choć doprawdy nie wiem, na czym się ta pewność opiera) i tak od Kościoła odejdą. Już lepiej opierać się na rodzimych nacjonalistach, w których dostrzec należy kolejną reinkarnację polskiego katolicyzmu ludowego. Nawet jeśli w katolickim bastionie ostanie się 20 proc. (a może i mniej) narodowej wspólnoty, to tylko dzięki niemu Kościół i „prawdziwy naród” będą się w stanie odrodzić. Bo na osiągnięcie sukcesu podobnego do tego, który osiągnął kard. Wyszyński w okolicach obchodów milenijnych, nasi dzielnie wojujący z coraz silniej zaznaczającym się „neomarksizmem” katolicy w najbliższym czasie chyba nie liczą.

Za taką aktualizacją spuścizny Prymasa Tysiąclecia stoją jednak błędne przesłanki. Wolno bowiem – i to całkiem zasadnie – mniemać, że współcześni polscy nacjonaliści raczej nie mają chrześcijańskiej wiary podobnej (o ile w ogóle ją mają) do wiary prostych wiejskich kobiet w czasach komunizmu.

Po drugie zaś, inaczej niż w PRL-u, Kościół w Polsce nie jest już samotną wyspą i oblężoną twierdzą. Dotyczy go ten sam kryzys, który jest udziałem Kościoła powszechnego (a w szczególności katolicyzmu w krajach Zachodu). Trudno wyobrazić sobie w warunkach rozbuchanej cywilizacji konsumpcyjnej skuteczność programu, który byłby odpowiednikiem Wielkiej Nowenny odprawianej z inspiracji kard. Wyszyńskiego przed obchodami tysiąclecia chrztu Polski. Pewnych rzeczy nie da się powtórzyć.

Nie warto w każdym razie czynić z Wyszyńskiego totemu takich niemożliwych do zastosowania w obecnych warunkach powtórek z przeszłości. W spuściźnie, którą pozostawił, lepiej nie szukać argumentów za promocją nacjonalizmu przeciwko „neomarksizmowi”. Nowy błogosławiony Kościoła katolickiego zostawił nam po sobie np. bardzo głęboką refleksję nad chrześcijańskim sensem pracy, jak również refleksję nad prawami człowieka w powiązaniu z niezbywalną godnością każdej osoby ludzkiej. Ona może być współcześnie dużo bardziej przydatna niż przywołanie elementów doktryny Prymasa Tysiąclecia, które służyły za oręż w walkach od dawna już nietoczonych.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021