Suchą stopą

Globalne przepowiednie na rok 2011 nie różniły się znacząco od wróżb na lata poprzednie.

27.12.2011

Czyta się kilka minut

Tradycyjnie - jak to bywa zresztą od wielu tysiącleci - miał nastąpić koniec świata. Opisy tego wydarzenia, te ogólne i te wchodzące w detal, są nieco rozczarowującym obrazem ludzkiej wyobraźni. Są niezmienne od wieków, wskazują na szalenie pesymistyczną rysę i ograniczenia u ludzi pracujących w tego typu prognozach. Widać w nich wyraźne inspiracje literaturą klasyczną, która jest - jak się okazuje - wiecznie świeża.

Oczywiście najklasyczniejszą propozycją na koniec świata jest potop. Wydaje się jednak, że nie ma on dziś takiej siły perswazyjnej jak ongiś. W czasach, gdy na całym bożym świecie istniała tylko jedna łódź, a widzialny horyzont był granicą, poza którą nie zapuszczał się najodważniejszy z obieżyświatów, potop - owszem - przekonywał do głębszej refleksji. Jak się zresztą okazało, nielicznych. Potop był tematem grozy dla wielkich wizjonerów, a później dla umiarkowanych efekciarzy, amatorów, dla ludzi nieubezpieczonych i pechowców. Dziś też - dla hydrologów, ekologów i załóg ochotniczych straży pożarnych. Jednym słowem, ta wizja końca świata nie przekracza i nie przekraczała tak naprawdę zasięgów lokalnych. W tę lokalność wpisują się, rzecz jasna, jakieś wymarzone zmiany, o charakterze szerszym. Po potopie Polska wystąpi z Unii Europejskiej, Donald Tusk odda władzę. Przed sądami stanie rekordowa liczba wyrodków, kraj nasz wypowie dwie wojny, na wschodzie i na zachodzie, i obie wygra. A gdy chmury wiatr przewieje, stopy nasze obmyją dwa morza, kraj wyschnie i się pięknym odrodzi. Klasyka. Po końcu nastąpi początek, bo potop jest zawsze rodzajem kąpieli, zabiegiem raczej odświeżającym niż definitywnym, a tym samym dającym nadzieję. W przewidywaniu potopu i w potopie już trwającym jest zalężnięta koncepcja kontynuacji, dlatego wizja ta - im dalej od czasów biblijnych - robi coraz mniejsze wrażenie. Na ludziach beztroskich, przekonanych, że jakoś to będzie - żadnego. Efekt jest taki, że przepowiedni potopowych jest coraz mniej, są opisane lewą ręką, i można je znaleźć w bardzo tanich broszurach, których główną atrakcją są krzyżówki. Nie to, co dawniej, gdy przepowiednie te publikowano w wydawnictwach ekskluzywnych, elitarnych, a autorzy byli bardzo uzdolnieni i stylistycznie na poziomie.

Ambitniejsze, odważniejsze wizje, definitywne właśnie, a co za tym idzie przekonywające, którym nie stoi na przeszkodzie rozwój cywilizacji ani jakakolwiek działalność człowiecza, opisują upadek ciała niebieskiego. Przez jakiś czas, pomiędzy potopem a uderzeniem komety, bardzo reklamowano wojnę nuklearną. Jednak ten rodzaj finiszu też stracił smak atrakcji. Mówiąc wprost: opatrzył się i zbladł. Opisując rok 2011, nikt o wojnie atomowej nie wspomniał. Miały jednak uderzyć bodaj dwie asteroidy albo pięć. Przeleciały obok Ziemi o centymetry. Póki przelatują, póty opisy te drukowane są w wydawnictwach poważniejszych, na lepszym, kosztowniejszym papierze. Autorami są ludzie o szerokich horyzontach, z wykształceniem ścisłym. Nie są to humaniści, bo ci już dawno stracili wiarygodność u mas. Masy dzieła humanistów lekceważą. Oczywiście w tych opisach da się znaleźć elementy nadziei, podobne do potopowych. Ot, gwiazda uderza w ocean, ów zaś, doprowadzony do wrzenia i budzącej grozę nadpobudliwości, zamienia naszą cywilizację w gruzy. Pośród słonych bagien snują się przemarznięci, nieliczni ocaleli. Jest ciężko. Ale tysiąc pokoleń odbuduje świat lepszy. To jest koniec, ale nie do końca. Znów nadzieja, że my plus nasi znajomi ocalejemy. W wersji cięższej asteroida celuje w Paryż albo Londyn. Wiadomo: pożoga. Mgła, mrozy, giniemy jak owe biedne dinozaury, a wraz z nami wszystko, cośmy stworzyli. Efekty są opisane wszędzie i znane każdemu przedszkolakowi. Następuje koniec bez taryfy ulgowej.

Przeglądając - owszem pobieżnie - prognozy na nadchodzący rok, zdumiewa zmiana pod każdym względem. O kosmicznych głazach nic nie ma. Zamiast nich spada konsumpcja, co jest równoznaczne z końcem świata właśnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2012