Strach ma podłe oczy

Rosyjska Temida jest ślepa: widzi grzechy jednych, a zamyka oczy na niegodziwości i złodziejstwo drugich.

03.01.2011

Czyta się kilka minut

Wysoki wyrok w drugim już procesie Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa oznacza utrwalanie putinowskiego systemu i dokręcanie śruby w razie jakiegokolwiek zagrożenia dla władzy. Wypuszczenie na wolność byłego oligarchy, który przez lata spędzone w więzieniu urósł do rangi symbolu walki z reżimem Putina, mogłoby zachwiać polityczną równowagą w przeddzień fasadowego cyklu wyborczego 2011-2012. A fasada musi się trzymać: Władimir Putin chce mieć pewność, że nic nie zakłóci ustalonego w wąskim gronie planu rozegrania kolejnej farsy z przesiadaniem się (lub nie) z fotela na fotel w ramach "tandemu".

Chodorkowski wyjdzie na wolność nie wcześniej niż w 2017 r. Choć wcale nie jest pewne, że wyjdzie: mnożą się sugestie o możliwym trzecim procesie; większość ekspertów i publicystów uważa, że dopóki Putin będzie u władzy, dopóty Chodorkowski będzie siedzieć w łagrze. Rosyjska klasa posiadająca otrzymała z góry kolejny sygnał, że z władzą należy żyć w zgodzie, bo inaczej można skończyć na ławie oskarżonych z wyrokiem choćby i za przestępstwa wyssane z palca.

W jaki sposób Putin zamierza wykupić sobie polisę na kolejne lata? Czy wystarczy strategia długiego trwania przy władzy oparta na zgodnym raspile babła - dzieleniu gigantycznego państwowego tortu w gronie zaufanych współpracowników? Czy może konieczne będą mocniejsze środki wymuszania posłuszeństwa, w razie poszerzenia się obszaru pozostającego poza kontrolą władz?

"Hańba dla Rosji"

Sędzia rejonowego sądu dzielnicy Chamowniki w Moskwie (zwanego przez rosyjskich internautów "Cham-sud") Wiktor Daniłkin skazał w pokazowym procesie byłego właściciela naftowego koncernu Jukos Michaiła Chodorkowskiego i jego współpracownika Płatona Lebiediewa na 14 lat pozbawienia wolności (z zaliczeniem okresu odbywania kary z pierwszego procesu). Prokurator żądał 14 lat. Sędzia wymierzył zatem bez mrugnięcia powieką karę najsurowszą.

Za co? Za kradzież przez Chodorkowskiego i Lebiediewa ropy naftowej ze spółek-córek Jukosu (należącego do nich) i za działanie na szkodę udziałowców koncernu, jak głosi uzasadnienie wyroku. Obrona wskazywała od początku na bezpodstawność, wręcz absurdalność oskarżenia i polityczne zamówienie tego iście kafkowskiego procesu. Zanim jeszcze sędzia wydukał sentencję realnego wyroku, wyrok polityczny kilka dni wcześniej wydał sam Putin. Zapytany o Chodorkowskiego podczas rytualnego dorocznego tele-dialogu ze społeczeństwem, premier odpowiedział cytatem z popularnego radzieckiego serialu o milicjantach i bandytach: "Złodziej powinien siedzieć w więzieniu". A niezawisły sąd wziął sobie widocznie ten cytat do niezawisłego sędziowskiego serca i Chodorkowskiego uznał za złodzieja milionów ton własnej ropy. I zgodnie z sugestią szefa rządu - posadził na długie lata.

"Ten okrutny wyrok to hańba dla Rosji, jej władz i sądownictwa, sąd nie wydałby takiego wyroku, gdyby był niezawisły" - powiedziała Ludmiła Aleksiejewa, szefowa moskiewskiej Grupy Helsińskiej. Podobne opinie wyrażali obrońcy praw człowieka, wielu komentatorów i dziennikarzy, środowiska liberalne i prozachodnie w Rosji. Zachód też się oburzał, wskazując na uchybienia w procedurach, dostrzegając w wysokim wyroku polityczną (czy też osobistą) zemstę władz na wrogu systemu, nazywając Chodorkowskiego już nie tylko więźniem politycznym, ale wręcz więźniem rządzącej mafii.

Ale głosy krytyków odbiły się od kremlowskiego muru jak groch od ściany. Jak widać, Putin jest gotów ponieść uszczerbek na wizerunku nowoczesnego przywódcy modernizującego się państwa. Liczy, że Zachód się pooburza, a potem i tak będzie z nim robić business as usual.

Nie prosi o łaskę

Jest jednak coś, co Putina niepokoi bardziej niż bezzębny Zachód z jego deklaracjami praw człowieka: to niewypowiedziane głośno, ale wyczuwalnie rosnące wątpliwości szeroko pojętych rosyjskich elit. "I wysocy urzędnicy, i przedsiębiorcy absolutnie nie będą teraz nadstawiać karku i otwarcie występować w obronie Chodorkowskiego. Są zastraszeni, więc milczą. Ale instynkt podpowiada Putinowi, że w sprawie Jukosu sojuszników mu nie przybywa - pisze Aleksiej Portanski na portalu Politcom.ru. - Przekonać rosyjską klasę polityczną do swych racji, przedstawiając realne argumenty, Putin nie może z powodu braku takich argumentów. Co mu zatem pozostaje? Wybór jest mizerny: albo przyznać się do błędu (co z założenia nie wchodzi w grę), albo z coraz większą zaciekłością bronić swego stanowiska i uciekać się do coraz mocniejszych środków zastraszania. Nikt nie może mieć wątpliwości, że ustanowione reguły gry nadal obowiązują. Czynnik strachu faktycznie może działać przez jakiś czas. Ale czy wystarczy na długo?"

Strach, jaki w rosyjskich kręgach biznesowych wywołał wyrok w pierwszym procesie Chodorkowskiego (2003-2004), działał długo i zapewnił wystarczającą stabilność systemowi najpierw na czas ponownego wyboru Putina w roku 2004, a potem operacji sukcesyjnej - wymagającej już więcej ekwilibrystyki - w roku 2008. Jednak teraz mamy kolejne rozdanie, pewne formuły się zużyły, wątpiących przybyło, pieniędzy ubyło. Trzeba zatem ponownie pokazać, kto rządzi Rosją i w jaki sposób: Chodorkowski musiał znowu spłonąć na stosie dla heretyków. I to w wysokich płomieniach.

Chodorkowski nie poprosił i nie poprosi o łaskę. Jego linia obrony jest niezmienna: jestem niewinny, jestem ofiarą złodziejskiego systemu i moich żarłocznych kłamliwych oprawców, o litość błagać nie będę. To postawa heroiczna, kontrastująca z powszechną zasadą "dogadywania się" w ramach systemu.

Siła mniejszości

Tandemokracja - czyli chwilowy by-pass, pozwalający Putinowi obejść formalnie konstytucyjny zakaz sprawowania prezydentury przez więcej niż dwie kadencje z rzędu - poza oczywistą wygodą przyniósł też pewne niedogodności. Część grupy trzymającej władzę zaczęła żywić i nawet wyrażać głośno nadzieje na zliberalizowanie putinizmu pod światłym przewodem prezydenta Dmitrija Miedwiediewa.

Prezydent - nominalnie wyposażony w niemal nieograniczone kompetencje - nie wychylił się jednak z niczym, co przeczyłoby woli sprawującego rzeczywistą władzę Putina. Podejmowane przez Miedwiediewa próby zmiękczenia wizerunku - hasła wysławiające wyższość wolności nad jej brakiem, program modernizacji państwa, promowanie nowoczesności w domu i zagrodzie, deklarowanie zwalczania korupcji - okazały się puste. Miedwiediew pozostał człowiekiem systemu, nie stał się samodzielnym ośrodkiem skupiającym siły alternatywne wobec panującej wierchuszki. Podziały istniejące wewnątrz elity nie są na tyle silne, aby rozsadzić system od środka.

Kilka miesięcy temu zaczęło się jednak mówić o pewnym nowym trendzie, który mógłby zacząć podkopywać podstawy systemu. Wprawdzie twierdzenie o podkopywaniu systemu jest zdecydowanie na wyrost, ale samo zjawisko jest ciekawe. O czym mowa? O działalności pewnego młodego prawnika, popularnego blogera i społecznika Aleksieja Nawalnego.

Nawalny tropi grzechy władzy i jako mniejszościowy udziałowiec wielkich firm upomina się o swoje prawa. Domaga się m.in. transparentności państwowych firm i banków. Tym samym uderza w system oparty na nieformalnych powiązaniach, otkatach i poniatiach. To słownictwo ze slangu gangsterów oznaczające reguły rządzące w światku przestępców szczycących się specyficznym kodeksem honorowym; pojęcia często używane też w analizach politologicznych opisujących reguły rządzące hermetyczną "grupą trzymającą władzę" w Rosji. A warto w tym miejscu przypomnieć, że Chodorkowski w 2003 r. popadł w niełaskę m.in. dlatego, że dążył do transparentności działań Jukosu - co stało w sprzeczności z budowanym przez Putina układem władzy i pieniędzy.

Dzięki aktywności w internecie w obronie interesów mniejszościowych udziałowców Nawalny zyskał szacunek i popularność na tyle dużą, że w internetowym wirtualnym głosowaniu na mera Moskwy (po zdymisjonowaniu Jurija Łużkowa przez Miedwiediewa) zdobył bezapelacyjnie pierwsze miejsce.

Internet, czyli wentyl

W listopadzie 2010 r. Nawalny umieścił na blogu dokumenty świadczące o gigantycznych "przewałach" przy budowie sztandarowego rurociągu epoki Putina "Wschodnia Syberia-Ocean Spokojny" (WSTO), którym rosyjska ropa ma płynąć do Chin. Kierownictwo przedsiębiorstwa Transnieft (transport ropy rurociągami) przepompowało 4 mld dolarów z projektu budowy WSTO do własnych kieszeni, m.in. przez zawyżanie kosztów prac składających się na projekt, zawieranie kontraktów z wykonawcami bez przetargów itd.

Nawalny wykazał bezpośredni związek "przewalenia" pieniędzy z osobistym patronatem Putina nad Transnieftem. Wskazał też na kolejne wielkie projekty (budowa obiektów olimpijskich w Soczi, druga nitka WSTO), przy których zastosowany przez kierownictwo Transnieftu schemat "piłowania pieniędzy" też zapewne zostanie twórczo wcielony w życie.

"Formalnie Nawalny nie jest politykiem - nie ma swojej partii, nie rwie się do udziału w wyborach, po prostu robi proste, ale potrzebne rzeczy - pisze politolog Stanisław Biełkowski. - Nie jest też opozycjonistą, nie krzyczy: »Na Kreml«, nie nazywa Putina faszystą. Ale w rzeczywistości jest o wiele większym opozycjonistą niż większość bojowników z »krwawym reżimem«. A to dlatego, że przeniknął w złodziejski świat tego reżimu: wielkie korporacyjne piłowanie kasy. W tym sensie Nawalny ryzykuje dużo więcej niż większość tytularnych przeciwników Władimira Putina. Za negowanie Putina w dzisiejszej Rosji nikogo nie posadzono, a za wtykanie nosa w wielkie pieniądze mogą wtrącić do więzienia. Nawalny zmusza skorumpowaną machinę wielkich korporacji, by odwróciła się twarzą do ludzi. W tym sensie jego działalność jest stricte polityczna. W odróżnieniu od wysiłków wielu profesjonalnych polityków, którzy udają, że walczą o władzę, ale tak naprawdę poszukują swojego miejsca w obecnych władzach".

Internet coraz częściej okazuje się alternatywnym obszarem wolności dla tych, którzy nie odnajdują się w dusznych korytarzach władzy i jej przybudówek. Dzięki sieci trafiają do przestrzeni informacyjnej kłopotliwe dla władz sprawy, które w strzeżonej strefie medialnej nie mają prawa się pojawić. Systemu to na razie nie nadweręża, bardziej jest wentylem. Ale systematycznie psuje cukierkową wizję idealnego państwa, pracowicie budowaną przez kremlowskich ideologów.

Pałac nad Morzem Czarnym

Ostatnio taką sprawą obecną intensywnie wyłącznie w internecie jest budowa tajemniczego pałacu na wybrzeżu Morza Czarnego. Interesująca jest nie tyle sama budowa, co opis obowiązującego schematu otkatów.

21 grudnia na stronie internetowej CorruptionFreeRussia.com ukazał się list do Miedwiediewa napisany przez Siergieja Kolesnikowa, współudziałowca firmy Petromed. Kolesnikow doniósł uprzejmie, że w pięknym miejscu Praskowiejewka nad Morzem Czarnym budowany jest dla Putina luksusowy pałac, którego wartość szacowana jest na miliard dolarów.

Historia tego pałacu, pisze Kolesnikow, zaczęła się w 2000 r., kiedy Putin został prezydentem, a środki na ten cel pochodzą z wymuszeń i łapówek. Wymyślony przez samego Putina schemat przekrętu polegał na tym, że zbliżeni do "ciała" (prezydenta) bogacze - m.in. Roman Abramowicz (właściciel londyńskiego klubu piłkarskiego Chelsea) czy Aleksiej Mordaszow - przelewali środki na cele rzekomo charytatywne dla firmy Petromed sprowadzającej zagraniczny sprzęt medyczny. Następnie 33 proc. wartości każdej transakcji firma przekazywała na wskazane konta zagraniczne. Z tych właśnie pieniędzy miał być wzniesiony czarnomorski wersal dla Putina; za państwowe pieniądze buduje się tam teraz drogę dojazdową i linię energetyczną. Według słów Kolesnikowa w 2009 r. projekt wykończenia wnętrz został osobiście zaakceptowany przez Putina.

Sprawą zainteresował się "Washington Post", a z rosyjskich gazet dziennik "Wiedomosti", który opisał interesy Kolesnikowa z Nikołajem Szamałowem (to formalny właściciel rezydencji) i Dmitrijem Goriełowem - znajomymi Putina jeszcze z czasów petersburskich, gdy wspólnie budowali domki letniskowe w ramach "kooperatywu Oziero". "Od czasu do czasu z Korei Północnej uciekają totumfaccy umiłowanego wodza Kim Dzong Ila i opowiadają na Zachodzie o jego pałacach i ucztach - pisze Julia Łatynina w internetowej gazecie "Jeżedniewnyj Żurnał". - Teraz mamy rewelacje od członka »kooperatywu Oziero« i opowieści o kuchni, w której powstają rzeczy miłe dla oka, ale ukryte przed społeczeństwem".

"Może, jak mówi rzecznik premiera, Putin nie ma nic wspólnego z pałacem w Praskowiejewce - pisze dalej Julia Łatynina. - Ale czy Szamałowa stać byłoby na pałac wart miliard dolarów, zwłaszcza w sytuacji, gdy takiego pałacu nie ma sam Putin?"

***

Po Moskwie krąży ostatnio dowcip z gatunku czarnego humoru: "Złodziej powinien siedzieć w więzieniu i tylko absolutnie uczciwi ludzie mogą sobie pozwolić na kupienie klubu piłkarskiego Chelsea". Albo rezydencji nad Morzem Czarnym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2011