Sto dni Wildsteina

Telewizja publiczna pod rządami Bronisława Wildsteina przechodzi rewolucję. Jednak nawet prezes nie wie, dokąd ona prowadzi i jak długo potrwa.

14.08.2006

Czyta się kilka minut

Rys. Mirosław Owczarek /
Rys. Mirosław Owczarek /

Korytarze w gmachu przy Woronicza to niepozorny, ale znaczący labirynt alejek, skrętów, łączników. Niektóre są przeszklone, inne ciemne, jedne zielone, inne kremowe, ale wszystkie na tyle długie, że można spostrzec, czy ktoś idzie, i w odpowiednim momencie zamilknąć. Za komuny - wspominają długoletni pracownicy telewizji - były enklawą wolności i swobody. Nawet maleńkie bary, które spotyka się co kilkadziesiąt metrów i w których zawsze można znaleźć stojący na uboczu stolik, nie odebrały im tej roli. Korytarze były i są miejscem, gdzie można usłyszeć plotki. Są też miejscem - na dobre i na złe - kultowym, bo po nich przecież chodziła, nerwowo zaciągając się papierosem, Krystyna Janda w "Człowieku z marmuru".

- Kiedy się idzie tymi korytarzami - mówi Bronisław Wildstein - wciąż się wydaje, że słychać głosy z przeszłości. Ale one są tak bardzo podobne do tych teraz, aż za bardzo - mówi znacząco.

Wszystko musi być pośrodku

O ile w korytarzach jest szum, to w pokoju prezesa TVP jest cicho i przyjemnie. Jest klimatyzacja, na przeszklonym stoliku leżą owoce - jabłka, śliwki, gruszki. Odnosi się wrażenie, jakby przed chwilą wyszedł stąd dekorator wnętrz. Elegancko, ale bez zbytniego przepychu; czysto, ale rozrzucone papiery sprawiają wrażenie twórczej pracy. Szef TVP również idealnie wkomponowany: rozpięta na trzy guziki biała koszula sprawia wrażenie rozluźnienia.

Mija niemal 100 dni od czasu, kiedy Bronisław Wildstein objął posadę prezesa telewizji publicznej i przedstawiono pierwszą za jego kadencji ramówkę. Zniknęły "Wielka Gra" i "Linia specjalna" Barbary Czajkowskiej, pojawił się za to "Ring" prowadzony przez Rafała Ziemkiewicza. To jednak tylko zmiany kosmetyczne, bo telewizję czeka wkrótce prawdziwa rewolucja.

- Trzy miesiące to zbyt mało czasu, by zmienić takiego molocha - tłumaczy Wildstein. - To dopiero początek drogi. Za program oceniać nas będzie można dopiero wiosną, gdy wszystkie zmiany w ramówce zostaną naniesione. Teraz mieliśmy jeszcze zobowiązania programowe.

I dodaje: - Telewizja to instytucja, która posiada ogromne możliwości, a tymczasem według specjalistów marnotrawi pieniądze, czas i energię. Jest podatna na presję polityków i różne grupy nacisku. A przede wszystkim pod żadnym względem nie spełnia swojej misji: ani edukacyjnym, ani informacyjnym czy kulturotwórczym. Dlatego chcemy ją zmienić.

Co może prezes?

Według Krzysztofa Kłopotowskiego, krytyka filmowego i publicysty wymienianego wśród kandydatów na dyrektora Programu 2, to najlepszy, a może nawet jedyny moment, aby coś zmienić w TVP.

- Telewizji coraz trudniej będzie się ścigać z wchodzącym do Polski kapitałem zagranicznym - tłumaczy. Potrzeba zmian na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, trzeba stworzyć wspólną korporację. Do tej pory kanały żyły trochę własnym życiem. Teraz powinny przekazywać sobie widzów, np. inteligentna "Dwójka" powinna odsyłać do kanału Kultura, a kanał informacyjny do kanału Historia, bo wiele bieżących wydarzeń ma korzenie w przeszłości: - Program 1 byłby kanałem popularnym, a Trójka, jak planuje prezes Wildstein, stanowiłaby konkurencję dla TVN 24.

- Premier Kaczyński dał zielone światło dla względnej niezależności TVP. Niech dotrzyma słowa - mówi Kłopotowski.

Według mojego rozmówcy nie należy mieć złudzeń, że politycy łatwo oddadzą władzę nad telewizją. Dlatego proponuje wyjąć tylko Program 2 z wpływów rynku i koneksji politycznych: - To powinien być kanał dla inteligencji oraz ludzi aspirujących do tego statusu, aby wzmocnić elitę z poczuciem odpowiedzialności za społeczeństwo i państwo.

Pojawia się tylko pytanie, czy prezes TVP ma wystarczająco dużo uprawnień do przeprowadzenia aż tak gruntownych przekształceń, i czy przekona do nich ludzi z zarządu i rady nadzorczej.

- To, jakie mam uprawnienia, nie jest sprawą do końca jasną, a na pewno dość skomplikowaną - mówi Wildstein. - Formalnie mam tylko jeden głos na pięć osób w zarządzie. Mamy jednak podzielone sfery kompetencji i w mojej jest dość dużo kwestii - finanse, kadry, biuro prawne, programy pierwszy i drugi, programy informacyjne, agencja filmowa, biuro programowe - wylicza. - Tyle że aby przeprowadzić jakiekolwiek zmiany, muszę mieć większość. Może się zdarzyć, że pewnego dnia członkowie zarządu zdecydują, aby kompetencje podzielić od nowa. Dodatkowo relacja między zarządem a radą nadzorczą też nie jest normalna. Rada nadzorcza w TVP ma dużo więcej uprawnień niż w innych firmach, a to powoduje nadmierną biurokratyzację i blokuje podejmowanie decyzji. W firmie, która ma obrotu 0,5 mld euro rocznie, każdą decyzję powyżej 50 tys. euro muszę potwierdzać w radzie nadzorczej. Każda najdrobniejsza zmiana struktury wewnętrznej również wymaga akceptacji. Nie atakuję tu personalnie rady nadzorczej, ale system - zastrzega. - Moje uprawnienia to też otwieranie posiedzenia zarządu i podpisywanie decyzji o zatrudnieniu - uśmiecha się.

Zwolnię nawet portiera

Bronisław Wildstein chciałby uchodzić za osobę bezwzględną i niemal w każdym wywiadzie podwyższa liczbę osób przewidzianych do zwolnienia w TVP.

- Panie prezesie, krążą plotki, że odejdzie z Woronicza ponad 1500 osób - pytam. Wówczas Wildstein z kamienną twarzą rzuca: "Tylko tyle? Będzie dużo, dużo więcej". Ale po chwili z grobową miną dodaje: "Żartowałem". W wywiadzie dla "Życia Warszawy" na pytanie dziennikarza o pogłoski, że jak przyjdzie Bronek, to tylko portier się ostanie, Wildsten odpowiedział: "A przepraszam, kto dał gwarancję portierowi?".

Jednak po 100 dniach Wildsteina na Woronicza wycinania w pień ludzi poprzednich prezesów na niższych szczeblach nie widać. Prezes zdaje sobie sprawę, że nawet gdyby chciał, nie byłoby to takie proste.

Niedługo po jego nominacji "korytarz" wyraził swoje zaniepokojenie. Na ścianach zawisły listy otwarte do prezesa telewizji z pytaniem o to, jakie będą zmiany i czy będą zwolnienia. W TVP działa ponad 30 skutecznych związków zawodowych; Wildstein wie, że musi znaleźć z nimi wspólny język. Podczas konferencji urządzonej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich powiedział o związkach w TVP: "Jestem pewny, że one mają poczucie dobra wspólnego i zrozumieją, że sytuacja wymaga reformy instytucji".

Innym oczywistym powodem braku zwolnień są koszty. Osoby na wysokich stanowiskach zarabiały ok. 15-20 tys., a zgodnie z umową o pracę przysługują im trzymiesięczne wypowiedzenia, co w praktyce oznacza wypłacenie potrójnej pensji.

Niemniej obecny prezes TVP jest, jak mówi, zdecydowany rozprawić się z... No właśnie: z kim?

- Tu w telewizji panuje - chwila milczenia. - Powiem to słowo... "układ". Nawet wyśmiewanie tego określenia świadczy, że on jest. Próbuje się ośmieszyć to pojęcie. Czym jest układ? To po prostu ludzie, których łączy pewna wspólnota interesów. Komuś z zewnątrz trudno sobie uświadomić, jak głęboko zakorzenione są powiązania na Woronicza. Często to ludzie jeszcze z czasów komunistycznych. Niewiarygodne są grupy rodzinnego wsparcia. Tu pracują całe pokolenia - dziadek, syn, wnuczek. Doskonale funkcjonują i potrafią robić "czarny PR". Na przykład plotka, że stworzenie kanału informacyjnego jest zamachem na ośrodki regionalne to nonsens. Oddziały regionalne to nasz kapitał i w nowej telewizji będą miały swoje miejsce. Albo druga sprawa, że niby ja zażądałem, aby abonament telewizyjny zbierano razem z elektrycznością. To kłamstwo. A listy na ten temat przychodzą do dziś.

Bo program był elitarny

Posady stracili przede wszystkim ludzie na najwyższych stanowiskach. Wildstein nie kryje żalu do mediów, że nie starają się zrozumieć jego intencji.

- "Gazeta Wyborcza" podnosi krzyk, że zwalniam jakichś szefów, i pyta, co oni złego zrobili. To postawienie sprawy na głowie. Ja się pytam, co oni takiego dobrego dla telewizji zrobili, aby być szefami. Jeśli mam kogoś, kto według mnie będzie lepiej pełnił tę funkcję, to go wymieniam. W dodatku to nie są ludzie znikąd. Zatrudniam ludzi z doświadczeniem, a w prasie pomija się wiele lat ich pracy na podobnych stanowiskach.

Pracę stracili m.in. Maciej Grzywaczewski, szef "Jedynki", Piotr Radziszewski, dyrektor biura programowego, Dorota Warakomska, wiceszefowa "Jedynki" ds. informacji i publicystyki, Piotr Dejmek, wiceszef ds. programowych, Andrzej Titkow, wiceszef redakcji dokumentu w "Jedynce". Dymisja tego ostatniego wywołała sprzeciw środowisk twórczych spoza TVP, a dokumentaliści napisali nawet list otwarty w obronie Titkowa.

Podobnie było ze zmianą na stanowisku szefa TV Kultura. Twórcą tego kanału był Jacek Weksler, którego zastąpił Krzysztof Koehler, poeta, polonista i krytyk literacki z Krakowa.

Tę konkretną dymisję i nominację Wildstein tłumaczy następująco: - Nie byłem zadowolony z tego, jak prowadzono TV Kultura. Po pierwsze, ogląda ten program mało ludzi. Po drugie, nie stał się on istotnym elementem debaty kulturalnej w Polsce. Czy ktoś przywołuje, cytuje TV Kultura? Nie oczekuję, że ten kanał będzie masowo oglądany, ale gdzie są te głosy? Od następcy oczekuję utrzymania oglądalności na tym samym poziomie, ale większego uczestnictwa w życiu kulturalnym.

Według Krzysztofa Kłopotowskiego program TV Kultura był zbyt elitarny.

- Kanał Kultura zamyka się w dobrym towarzystwie - tłumaczy krytyk. - A powinien być też dla ludzi, którzy dopiero aspirują do poziomu znawcy. Styl wizualny TV Kultura też jest nieco arogancki. Nawiązuje do "Pegaza" sprzed wielu lat. Taka animacja w formie niezdarnych bazgrołów ma świadczyć o ironicznym dystansie światowca, ale odpycha prostodusznych widzów, których powinno się przyciągać.

Nominacją, która budziła wiele kontrowersji, było powołanie na dyrektora Programu 1 Małgorzaty Raczyńskiej. W niektórych mediach pojawiły się sugestie, że być może Raczyńska została mianowana, bo politycy obawiali się zbytniej niezależności Wildsteina.

Szefowa "Jedynki" nigdy nie kryła PiS-owskich sympatii, przyjaźni się też z matką braci Kaczyńskich. Po drugie, w zreformowanej telewizji Program 1 będzie pełnił szczególną rolę. O ile "Dwójka" docelowo miałaby być kanałem kulturalnym, TV3 24-godzinnym programem informacyjnym, to "jedynka" miałaby kształtować opinie. Jej znakiem rozpoznawczym ma być publicystyka i dziennikarstwo śledcze. Dziennikarze śledczy z tygodników i dzienników mają wspólnie z TVP tropić chore układy, korupcję, powiązania polityczne i lobbystyczne.

Telewizja z misją

O ile można liczyć, że telewizja pod rządami Wildsteina będzie zdecydowanie bardziej niezależna od polityki, niż to bywało w przeszłości, to światopoglądowo będzie to zdecydowanie telewizja z misją.

Niedawno Program 2 odmówił emisji filmu "Homo father" Piotra Matwiejczyka. Film opowiada o parze gejów wychowujących dziecko. Według reżysera powodem takiej decyzji jest tematyka filmu i oskarżył TVP o wewnętrzną cenzurę.

- Nie oglądałem tego filmu i nie znam powodu odmowy w tym konkretnym przypadku - mówi Wildstein. - Generalnie jednak są produkcje, które mieszczą się w formule misji i te, które się nie mieszczą. Oceniać należy też wartość artystyczną, ale z pewnością film, który będzie tylko lansował homoseksualizm, na antenie nie znajdzie miejsca.

Według Krzysztofa Kłopotowskiego "Homo father" jest bardzo dobrym filmem niezależnym: - Skoro telewizja publiczna robi festiwal kina offowego, to powinna go pokazać, bo zebrał mnóstwo nagród. Jest tylko pytanie o porę emisji. Ten film nie zachęca do homoseksualizmu, wręcz przeciwnie. Ukazuje narzucony przez biologię lub los tryb życia, z którym trzeba się pogodzić. Budzi współczucie. To nie jest promocja gejostwa, ale tolerancja. Natomiast TVP ma krzewić wzorce tradycyjnej rodziny.

Tego typu dylematy zapewne będą coraz częstszym elementem publicznej dyskusji.

- Żyjemy w świecie, który stoi na głowie. Okazuje się, że program kontrowersyjny to taki program, który wyraża zdanie ogółu Polaków - tłumaczy Bronisław Wildstein. - Natomiast nie jest kontrowersyjny program, który prezentuje opinie saloników w Warszawie, Krakowie czy paru innych miastach. Z mediów wynika, że mamy dziennikarzy prawicowych albo konserwatywnych, a nie ma dziennikarzy lewicowych. Wynosimy z tego, że prawdziwy dziennikarz nie jest katolikiem, nie ma poglądów prawicowych. W tej materii jest bardzo dużo do zrobienia. Debata będzie, bo jeśli telewizja ma wychowywać, to musi być, ale przyjmujemy pewien system wartości, w którym nie mieści się choćby fałszowanie historii. Dlatego nie powinno się puszczać nieustannie "Czterech pancernych i psa", który deformuje obraz rzeczywistości.

Z pewnością, co zauważa Krzysztof Kłopotowski, jest tendencja do zatrudniania ludzi o poglądach prawicowych. - Trzeba jednak pamiętać, że większość mediów jest raczej liberalno-lewicowa - wyjaśnia. - Dlatego niektóre poglądy dominujące w polskim społeczeństwie nie są wystarczająco reprezentowane. Jeśli TVP przechyli się trochę na prawo, to w ogólnym bilansie nic złego się nie stanie. Najważniejsze, aby to była telewizja uczciwa i dobra.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2006