Sprawa Małgorzaty N.

Niezabitowską zatrzymano 15 grudnia i przesłuchiwano przez ponad 6 godzin. Przez ten czas opowiadała różne rzeczy na temat redakcji Tygodnika Solidarność. To masa materiału - niewykluczone, że ppor. Grzelak, mając taką masę materiału, zarejestrował Niezabitowską jako TW o pseudonimie Nowak, podzielił zdobyte podczas pierwszego przesłuchania informacje na porcje i dawkował po trochu przełożonym.
 /
/

JACEK IMBRAMOWSKI: - Jest jesień 1990 r. Na schodach Urzędu Rady Ministrów mówi Pan Małgorzacie Niezabitowskiej, ówczesnej rzeczniczce rządu, że minister spraw wewnętrznych gen. Kiszczak wyniósł teczkę jej dotyczącą...

KRZYSZTOF KOZŁOWSKI: - Okoliczności tej rozmowy wydają mi się inne. Ale faktycznie, powiedziałem Niezabitowskiej, że z ministerstwa spraw wewnętrznych zniknęły rozmaite dokumenty personalne na temat prominentnych ludzi “Solidarności", można więc spodziewać się rozmaitych przecieków i ataków - i że jej oryginalnej teczki personalnej też nie ma. Usiłowałem uczulić ją, że jeśli coś może być na rzeczy, to powinna z tego wyciągnąć wnioski i się wycofać. Uznała, że nie ma powodów.

- Teraz Instytut Pamięci Narodowej ujawnił dokumenty, które mogą wskazywać na kontakty Małgorzaty Niezabitowskiej ze Służbą Bezpieczeństwa. W oczach opinii publicznej może to potwierdzać tezę, że albo pierwszy rząd III RP tolerował współpracowników byłego reżimu, albo że ze sprawnością ekipy Mazowieckiego nie było najlepiej.

- Nie ma zgody. Rząd działał względnie sprawnie. Ale informacje na temat Małgorzaty Niezabitowskiej, które wtedy dotarły do nas, odbiegały od dzisiejszego stanu wiedzy. Były znacznie bardziej rozproszone i chaotyczne. Nie wypracowano jeszcze precyzyjnych reguł postępowania z archiwaliami po Służbie Bezpieczeństwa - przecież realną kontrolę nad MSW przejęliśmy dopiero 10 maja 1990 r., nie było instytucji w rodzaju IPN-u czy sądu lustracyjnego.

Równocześnie musieliśmy pracować w oparciu o wzajemne zaufanie i pamiętać, że nie możemy budować nowego państwa wedle reguł, które panowały w poprzednim systemie - a więc podejrzliwości i krzywdzenia ludzi na podstawie byle donosu. Baliśmy się wysuwania pochopnych oskarżeń.

Dziś dokumenty te - zebrane w jednej teczce - wyglądają może i przekonująco. Informacje, jakie dostaliśmy na temat Niezabitowskiej 14 lat temu, takimi nie były. Pochodziły jedynie z kopii dokumentów powstałych w resorcie bezpieczeństwa, co podważało ich wiarygodność. A i merytorycznie były błahe. Tymczasem mieliśmy na głowie mnóstwo pilniejszych i ważniejszych spraw niż dociekanie, kto jaką złośliwość powiedział kiedyś o koledze z pracy.

- Tyle że powiedział nie byle komu, lecz oficerowi SB...

- Owszem, plotkowanie podczas przesłuchania jest ubolewania godne. Tak samo jak podpisywanie deklaracji lojalności. Lecz trzeba sobie jasno powiedzieć: w szoku stanu wojennego tysiące ludzi zachowało się głupio podczas przesłuchań. Dziś się tego wstydzą. Wielu z nich podpisało też dokumenty, które są lojalkami bądź które za takie mogą być uznane. Często są to ludzie znani, wybitni, bardzo porządni. Jeżeli byśmy uznali jednorazowe załamanie się podczas przesłuchania bądź podpisanie lojalki za równoznaczne ze współpracą ze Służbą Bezpieczeństwa, musielibyśmy generalnie przemodelować nasze myślenie o przeszłości. Nawet ustawa lustracyjna, definiując współpracę, stawia warunek systematycznych i dobrowolnych kontaktów.

- W przypadku Małgorzaty Niezabitowskiej oficer prowadzący odnotował jednak jedenaście spotkań.

- Otóż gdyby rzeczywiście doszło do takiego ciągu spotkań, kwalifikacja czynu musiałaby być ostrzejsza. Ale dlaczego z góry zakładać, że Małgorzata Niezabitowska kłamie?

- Najwybitniejsi polscy historycy - choćby prof. Andrzej Paczkowski - twierdzą, że póki co nie znany jest im ani jeden przypadek sfałszowania esbeckich teczek.

- Ale to nie znaczy, że Służba Bezpieczeństwa w PRL działała bez zarzutu; oficerowie pracowali rzetelnie i w pocie czoła, nigdy nie oszukiwali przełożonych i kolegów, a efektem są w pełni rzetelne analizy i masa zwerbowanych konfidentów.

Z uporem powtarzam, że wiarygodność SB jest wątpliwa. Żadnemu funkcjonariuszowi SB tak naprawdę nie chodziło o obiektywny opis sytuacji w kraju. Nie: oficer przesłuchiwał, śledził, werbował nie po to, by ujawnić prawdę, lecz by dopasować efekty tej roboty do aktualnego scenariusza ustalonego przez jego przełożonych. Nierzetelność dokumentów PRL-owskiego MSW nie polega na tym, że ktoś powymieniał kartki albo podrobił dokument wymazując bądź dopisując jakieś fragmenty. Nierzetelność ta polega na tym, że dokumenty MSW zawierają informacje, które zostały przefiltrowane przez oficera resortu - a ten nie był obiektywny.

Na dodatek funkcjonariusze często świadomie oszukiwali swoich szefów: by zdobyć awans, podwyżkę bądź skubnąć co nieco z funduszu operacyjnego. Oficer SB dysponował przecież pieniędzmi na cele operacyjne, ale w praktyce nie sposób było sprawdzić, na ile zasadnie je wykorzystuje. Dlatego zresztą kontrole te były wyrywkowe. W konsekwencji najczęstszą nieprawidłowością służbową w pracy oficerów SB było przejmowanie funduszu operacyjnego do własnej kieszeni. Wielkość przydzielonych środków zależała zaś od liczby tajnych współpracowników prowadzonych przez danego oficera. Nic łatwiejszego, niż zarejestrowanie - obok autentycznych - także fikcyjnych współpracowników.

Wystarczyło parę razy wezwać kogoś, kto starał się o paszport, potem jeszcze kilka razy wezwać go po powrocie z zagranicy. Każdy jakoś tam tłumaczył powody, dla których chce wyjechać, potem choćby i zdawkowo opowiadał o wrażeniach. Spotkania były, jakiś raport można było napisać, nadać kryptonim i pochwalić się nowym TW. Ale czy była to rzeczywiście współpraca? Chyba nie.

Znamienne, że w ujawnionych dokumentach na temat Małgorzaty Niezabitowskiej nie ma podpisanego przez nią zobowiązania do współpracy. Przeciwnie: jest wzmianka, że miała duże opory.

- Ale Niezabitowska sama miała wymyślić sobie pseudonim.

- Nie wiem, czy tak było. Wiem, że zdarzało się, iż pseudonimy nadawał też sam oficer.

Generał Kiszczak jako minister wymagał od swoich ludzi, by każdy oficer miał “na kontakcie" przynajmniej 12 tajnych współpracowników. Nie każdy oficer był w stanie zwerbować tylu konfidentów, a potem ich prowadzić. Wtedy też mógł sięgnąć po koło ratunkowe w postaci zgłoszenia szefom fikcyjnych TW: rejestrował choćby kogoś, kto wydawał się być skłonny do współpracy, choć jeszcze się nie złamał. Rekordzista z ostatniej ekipy SB miał prowadzić aż 36 TW. Starzy fachowcy odchodząc z resortu kpili z tego i tłumaczyli, że kolega przesadził: fizycznie nie jest możliwe opanowanie tylu ludzi i przekazanego przez nich ewentualnie materiału. A kontrole resortowe jakoś na to nie zwróciły uwagi.

Niezabitowską zatrzymano 15 grudnia i przesłuchiwano przez ponad 6 godzin. Przez ten czas opowiadała różne rzeczy na temat redakcji “Tygodnika Solidarność". To masa materiału - niewykluczone, że ppor. Grzelak, mając taką masę materiału, zarejestrował Niezabitowską jako TW o pseudonimie “Nowak", podzielił zdobyte podczas pierwszego przesłuchania informacje na porcje i dawkował po trochu przełożonym.

- W materiałach na temat Niezabitowskiej jest jednak też wzmianka o tajnym spotkaniu redakcji tygodnika już podczas stanu wojennego.

- Tak, przekazanie takiej informacji SB byłoby karygodne. Musiało więc dojść do więcej niż jednego spotkania - lecz niekoniecznie musiało ich być jedenaście.

Dziś można ubolewać, że Niezabitowska nie powiedziała o wszystkich swoich kontaktach premierowi. Tadeusz Mazowiecki wiedział więc tylko to, co mógł mu przekazać nowo powstały UOP. A że nie były to informacje jednoznaczne, więc uznał, że nie może na takiej podstawie skreślać człowieka.

- Czy mimo wszystko racji ludzkich nie należało poświęcić wobec racji politycznych: przecież to duże ryzyko mieć w rządzie osobę, której nie można być na 100 procent pewnym, bo - jeśli ma coś na sumieniu - może stać się choćby obiektem szantażu. Na dodatek chodziło o rząd działający w przełomowym momencie historycznym, kiedy sytuacja wcale nie była jednoznaczna.

- Funkcja rzecznika rządu, którą pełniła Niezabitowska, nie była ani najważniejsza, ani nie wiązała się z dostępem do tajnych informacji czy też z udziałem w kluczowych spotkaniach i decyzjach.

Teraz rzeczywiście, w wyniku tej sprawy nasilą się zarzuty, że rząd Mazowieckiego chronił esbeków. Powiem tyle: także wśród ludzi, którzy przyszli w 1990 r. do MSW z rekomendacji “Solidarności" czy Komitetów Obywatelskich byli nie tylko tajni współpracownicy, ale również oficerowie kadrowi SB - i kiedy tylko ustaliliśmy tę ich przeszłość, byli natychmiast i bez pardonu wydalani z resortu. Tak było z pierwszym szefem Zarządu Śledczego - a więc kluczowego pionu - Urzędu Ochrony Państwa. Podobny los spotkał jednego z zastępców komendanta stołecznego policji.

Z osądzeniem Małgorzaty Niezabitowskiej trzeba poczekać - i to nawet nie na opinię Instytutu Pamięci Narodowej, ale na werdykt niezawisłego sądu lustracyjnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005