Spór o przykazania medialne - ankieta

---ramka 403898|strona|1---

Kamil Durczok

Nie można przejść obojętnie wobec zmian w ustawie o radiofonii i telewizji. Niezależnie od tego, w jakim kształcie ujrzała ona w końcu światło dzienne, niezależnie od wątpliwości, czy chodzi w niej o inicjowanie debat, czy wtrącanie się w nasz warsztat pracy, nie można przejść obojętnie nad faktem, że pomysł zgłaszają przedstawiciele Samoobrony, politycy lekceważący kwestie etyczne, czasem wprost artykułujący dla nich pogardę. Ale to być może tylko drugorzędny przypis do podstawowego faktu, że politycy chcą porządkować reguły w dziedzinie, która z definicji powinna być autonomiczna wobec polityki.

Z drugiej strony, nie widzę dziś najmniejszych szans, żeby dało się wypracować wspólny, obejmujący całe środowisko mediów kodeks etyczny. Taki, który pozwoliłby unikać zachowań nieetycznych i piętnować praktyki poza ten kodeks wykraczające. Przy tej konkurencji (znacznie większej na rynku prasy niż mediów elektronicznych) nie wyobrażam sobie, by - nawet - tygodniki "Wprost", "Polityka" i "Newsweek" mogły wypracować taki wspólny kodeks zachowań. A mówimy tu przecież o elicie czasopism opinii. Kiedy rynek jest zdominowany pogonią za pieniądzem, wartości schodzą na drugi plan, a nawet bywają instrumentalizowane dla zniszczenia konkurenta.

Choć taki consensus jest niemożliwy, to niezrozumiały wydaje mi się również brak jakiejkolwiek reakcji na opublikowane niedawno w "Fakcie" zdjęcia, pokazujące zmasakrowane przez psy zwłoki mężczyzny. Wiele widziałem, ale czegoś podobnego jeszcze nie. Padła kolejna bariera. Nikt tego nie zauważył? A może uznaliśmy, że nawet jeśli granice istnieją, daremne będą nasze nawoływania?

Przy wszystkich uprzednich zastrzeżeniach sadzę, że nie wolno zrezygnować z debaty na temat owych granic. To nieprawda, że nikogo nie interesuje spór o etykę dziennikarską. Mam zupełnie inne wrażenie. Opinia publiczna, która na skutek słabości władzy w Polsce ma tak wielkie oczekiwania i nadzieje wobec mediów, takiej debaty pragnie. Temat jest żywy i palący, problemem jest jednak to, że stopień animozji (podsycanych konkurencją) w środowisku dziennikarskim jest tak wielki, że niewielu z nas stać na to, by usiąść razem i z podniesioną przyłbicą powiedzieć sobie w oczy co nas boli. Każdy krytyczny sąd będzie odczytywany jak przejaw owej konkurencyjnej gry - niestety. Jednak na taki moment czekam - na chwilę prawdy oczyszczającej. Wierzę, że nadejdzie, choć nie mam złudzeń.

KAMIL DURCZOK jest dziennikarzem Programu 1 TVP, prowadzi "Wiadomości" oraz autorski program "Debata".

Jacek Stawiski

Przepchnęli zapis o etyce, bo tak chciała Samoobrona, a PiS zgodziło się bez zmrużenia oka. Na straży etyki stanie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Dawniej pięć razy SLD plus coś tam jeszcze, dziś najpewniej trzy razy PiS plus raz LPR plus raz Samoobrona. Budzi się we mnie sprzeciw. Ci, którzy przepchnęli ustawę, zawłaszczyli sobie pojęcie "etyka". Będą depozytariuszem owej "etyki". To zmusza do reakcji radykalnej: nie chcę i nie będę postępował "etycznie" w rozumieniu nowej ustawy. Nie sądzę zresztą, że akurat brak etyki (nawet tej "przedsamoobronowej") jest najważniejszą dolegliwością polskiego dziennikarstwa. Na pewno pojawiają się tu i ówdzie zagrożenia, istnieją marginesowe obszary debaty publicznej, które nie mieszczą się w sensownych kategoriach etycznych. Jednak osoby związane z tym marginesem nie są zazwyczaj traktowane jako część środowiska dziennikarskiego.

Ludzie związani z mediami nie powinni obawiać się etyki, rozumianej w sposób tradycyjny. Dziennikarze powinni być czwartą władzą, a przecież każda władza ma w sobie ziarno samozniszczenia. Tym, co nas broni przez zakusami bycia władzą absolutną i samozniszczalną, jest przyzwoitość, odpowiedzialność za słowo, poczucie dobra wspólnego, rzetelność - słowem: etyka tradycyjna. A kto ma tworzyć jej kodeks? My sami. Każdy dziennikarz musi mieć w sobie kościec etyczny. Nie stworzy go nikt inny - ani szef-redaktor naczelny, ani wydawca, ani odbiorcy, ani nawet najważniejsze autorytety. Albo jest się przyzwoitym, albo nie. Środka nie ma, ponieważ wtedy rozpoczynamy dyskusję o "etyce samoobronowej". Czy potrzebne jest wyłonienie grupy autorytetów? Odpowiadam ks. Bonieckiemu: mam złe doświadczenia. Albo grupa ta będzie uzurpować sobie prawo do ferowania wyroków, albo będzie mało reprezentatywna, albo będzie zlepkiem interesów politycznych. Dlatego wolałbym nie.

Nie ma zasadniczego konfliktu między etyką tradycyjną a chęcią dotarcia do masowej grupy odbiorców. Będą sytuacje, w których ta czy inna publikacja wzbudzi kontrowersje, ale nie jest tak, że wyłącznie chęć dotarcia do największej grupy odbiorców generuje kłopoty etyczne. Z całą świadomością stwierdzam, że największym zagrożeniem dla mediów jest niska jakość dziennikarstwa. To siła warsztatu dziennikarskiego decyduje o obecności danego medium na rynku, a nie ustawy i kodeksy, nawet najszlachetniejsze. Nie ostrość, ale bylejakość zagraża w dłuższej perspektywie mediom. Media pasywne to media dworskie, posłuszne. Rozwinięte demokracje nie mają mediów pasywnych, tylko media ostre, samodzielne, nie idące na polityczne kompromisy.

W każdej polskiej dyskusji o mediach przywołuje się jako przykład BBC. To kolosalne nieporozumienie. BBC jest, owszem, największą korporacją medialną w Wielkiej Brytanii, ale bynajmniej nie jedyną. Inne brytyjskie media są znakomitym przykładem wyrazistości, ostrości, a przez to silnej obecności w otwartym społeczeństwie. Tam najsilniejsze kodeksy etyczne to dobry warsztat, wysoka kultura prawna, której świadomi są dziennikarze i twórcy oraz - w końcu - mechanizmy autentycznej samokontroli w redakcji. Proszę tego nie mylić z autocenzurą.

Dla każdej demokracji, zwłaszcza młodej, lepsze są media wyraziste, które nawet od czasu do czasu popełnią błędy, niż media nijakie. Media kierujące się zasadą bylejakości, to media, które się po prostu nie liczą. A jeśli się nie liczą, przestają być czwartą władzą.

JACEK STAWISKI jest dyrektorem informacji radia RMF FM. Wcześniej pracował m. in. w Sekcji Polskiej BBC.

Jacek Żakowski

Kilka lat temu powiedziałem sobie, że nie będę już pisał o etyce naszego zawodu, bo reakcją są zwykle głównie śmichy-chichy. Mam wrażenie, że im więcej się w Polsce o etyce mówi, tym bardziej te śmichy-chichy umacniają cyniczny sceptycyzm. Skoro jednak zaprasza mnie ks. Adam Boniecki, nie mogę odmówić. A to dlatego, że jest on w korporacji medialnej jednym z niewielu autorytetów, które respektuję. To zarazem odpowiedź na pierwsze pytanie, które postawił. Tak: myślę, że są w naszym zawodzie autorytety dość powszechnie uznane, choć jest ich niewiele. Ks. Boniecki jest w czołówce listy. Wymieniłbym jeszcze parę osób, na ogół spoza głównego nurtu dzisiejszych medialnych zmagań. Ryszard Kapuściński, Stefan Bratkowski, Józefa Hennelowa w sprawach etycznych są dla bardzo wielu autorytetami niekwestionowanymi. Dla wielu, nie dla wszystkich. W tym sensie istnieją autorytety powszechne, chociaż nie ma autorytetów totalnych, czyli uznawanych przez wszystkich, w każdej sytuacji i we wszystkich dziedzinach.

Tak już chyba będzie. Nie będzie już Turowicza ani Giedroycia. Nawet zresztą gdyby żyli, nie sądzę, żeby wstępujące pokolenie polskiego dziennikarstwa było skłonne respektować ich autorytet. Zostaliby wdeptani w ziemię jak Adam Michnik. W atmosferze roku 2005 (o 2006 mało jeszcze możemy powiedzieć) Turowicz byłby peerelowskim kolaborantem, a Giedroyc spotykający się z Aleksandrem Kwaśniewskim zostałby uznany za zdrajcę. Pewnie za mojego życia wiele się pod tym względem nie zmieni.

W sprawie instytucji jestem jeszcze bardziej sceptyczny. Instytucje się w Polsce raczej nie udają, bo zwykle nie są poważnie traktowane. Dobrym przykładem jest Rada Etyki Mediów. Kiedy ją wymyśliłem jakieś dziesięć lat temu, wydawało mi się, że może to być ciało zdolne do kształtowania standardów profesjonalnych w procesie publicznej debaty. To się nie udało. Środowisko nigdy nie miało specjalnej ochoty poważnie rozmawiać na takie tematy, a Rada skupiała się na incydentach i marginaliach (głównie ze sfery obyczajowej albo warsztatowej), unikając fundamentalnych problemów. Nie krzyczała i nie krzyczy przeciwko zawłaszczaniu mediów przez władzę. Nie ujawniała widocznych związków miedzy publikacjami a ekonomicznymi interesami potężnych właścicieli. Nie prześwietlała inspirowania mediów przez służby. Nie wywołała debaty o komercjalizacji mediów publicznych. Nie zajmowała się etyczną stroną (interes odbiorcy!!!) ustawy antykoncentracyjnej. Nie analizowała strategii właścicieli wyciągających z mediów ogromne pieniądze kosztem jakości pracy dziennikarskiej (likwidacja korespondentów, cięcie prenumerat, przeciążenie pracą). Być może robiła to, co robiła, i nie robiła tego, czego nie robiła, dlatego że zabrakło jej wyobraźni, ale myślę, że problem jest poważniejszy. Wydaje mi się, że członkowie Rady zdawali sobie sprawę, iż większość z nas traktuje ich z rezerwą i woleli nie ryzykować. Podobnie jak nie ryzykują dziś, gdy Sejm oddaje media publiczne w ręce jednej partii, co grozi ewidentnym konfliktem z interesami odbiorców.

W Polsce - jak mało gdzie - wypada publicznie powiedzieć, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Często dotyczy to także widzenia etyki zawodowej. Dobrym przykładem jest tu odpowiedź, jakiej na pytania ks. Bonieckiego udzielił Piotr Zaremba ("TP" nr 3/06) przy okazji szturchając mnie. "Trudno natomiast zapomnieć program Jacka Żakowskiego (...) który zaraz po wybuchu sprawy Wildstei-na zaprosił bohatera tej historii i zderzył go z trzema nieprzychylnymi mu osobami (...) nominalny moderator nie odmówił sobie pokrzykiwania i pouczeń (...) wyglądało to jak lincz przed kamerami". Dalej mamy utyskiwania na bliskie mi środowisko, które nie chciało się oburzyć, "twierdząc" że nie widziało programu. Nieznajomość rzeczy to niezły argument, gdy idzie o niezabieranie głosu, ale PZ sugeruje, że może był on wykrętem. W ten sposób od zdezawuowania mnie prostym retorycznym chwytem przechodzi do zdezawuowania środowiska "Gazety", z którą się merytorycznie nie zgadza. Aksjologiczna retoryka staje się młotem na czarownice.

Piotr Zaremba nie wspomina jednak, że zarzuty, jakie stawia, odrzuciła Komisja Etyki TVP, która otrzymała donos jednego z prawicowych członków Rady Nadzorczej. W programie poza Bronisławem Wildsteinem i mną brała udział Jadwiga Staniszkis, którą zaprosiłem właśnie dlatego, że wśród osób z listy była - jak sądzę - najbardziej życzliwa Wildsteinowi i idei lustracji. Był też w studiu członek Kolegium IPN Andrzej Friszke, który wyjaśniał, co ta lista oznacza. W ostatniej chwili udało nam się uzyskać połączenie z prof. Leonem Kieresem, odpowiadającym na kluczowe pytanie o reakcję Instytutu. Jedyną oczywiście krytyczną wobec BW osobą był Roman Kurkiewicz, który według redakcyjnego zamysłu miał się z nim spierać.

Wątek odpowiedzialności BW był jednak w tym programie kwestią zupełnie uboczną. Na udział w programie BW zgodził się zresztą dopiero na kilka godzin przed wejściem do studia, gdy pozostali goście byli już zaproszeni. Okazało się, że nie bardzo miał ochotę odpowiadać na pytania i zaczął od pouczania oraz ataku na mnie. Na stronach TVP zapewne jest jeszcze zapis tej rozmowy. Można się tam przekonać, że jednak odmówiłem sobie pouczania i pokrzykiwania. Piotr to zapamiętał i zrelacjonował inaczej, zapewne dlatego, że jego wersja służy zdezawuowaniu człowieka, z którym się permanentnie nie zgadza (czyli mnie), a w dobrym świetle stawia jego politycznego sojusznika, czyli BW. Podział ról w tym tekście nie jest przecież przypadkiem: szwarccharaktery to przeciwnicy autora, a zastępy dusz anielskich reprezentuje bliski mu politycznie red. Jan Pospieszalski. Taka jest polska norma. To - przepraszam za pesymistyczną puentę - niestety zamyka nam drogę do powszechnej rozmowy na temat etyki.

JACEK ŻAKOWSKI jest publicystą tygodnika "Polityka". Wcześniej pracował m.in. w "Gazecie Wyborczej", w telewizji prowadził programy "Summa zdarzeń", "Tok-Szok" i cykl "Tischner czyta katechizm", a w Radiu Zet i Tok FM - poranne rozmowy. Opublikował kilkanaście książek, jest laureatem przyznawanej przez miesięcznik "Press" nagrody Dziennikarz Roku (1997).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006