Sen Szymanowskiego

Po zapadnięciu kurtyny wpierw rozległy się okrzyki zachwytu, a dopiero potem rzęsiste brawa. Tajemnicza opera „Król Roger” zaczyna pochód przez światowe sceny.

10.05.2015

Czyta się kilka minut

Inscenizacja „Króla Rogera” w Royal Opera House w Londynie / Fot. Bill Cooper / ROH
Inscenizacja „Króla Rogera” w Royal Opera House w Londynie / Fot. Bill Cooper / ROH

W dziennikach Zygmunta Mycielskiego jest przejmujący fragment, w którym autor pisze o „sporym koszu, w którym znajduje się kupa rzeczy po Karolu Szymanowskim”. Po śmierci kompozytora kosz przechodził z rąk do rąk, aż trafił do niejakiej pani Wanke. Mycielski przeglądał jego zawartość ze smutkiem, zakłopotaniem i bezradnością. „Fotografie, cały świat zapadły, ordery, stary, zjedzony przez mole frak – widocznie miał dwa, bo pochowali go przecie w jednym – z którego, nie wiem czemu, odciąłem wstążeczkę Legii Honorowej. Cygarniczki, które pamiętam, pudełeczko srebrne, nie wiadomo na co, które nosił w kieszeni, woda z Lourdes, którą mu dała Stasia do picia przed śmiercią, inhalator i rączka do pióra”. Wśród tych nikomu już niepotrzebnych przedmiotów nie znalazł ani listów Szymanowskiego, ani nut z jego muzyką. Zostawił wszystko u pani Wanke, nie wiedząc, co z tym dalej począć.


Zakochany dyrygent
„Dziwne wrażenie” – czytamy dalej we wpisie ze stycznia 1960 r. „Karol nie był »wielkim człowiekiem«, choć biografiści drżą u nas, żeby go takim zrobić. (...) Karol był lepszym kompozytorem niż muzykiem. Był najlepszym kompozytorem, jakiegośmy w tych czasach mieli. Był artystą, a to już dużo znaczy, nie tylko u nas”.

Czas potwierdził słuszność tych słów. Renesans twórczości Szymanowskiego nastąpił po przemianach ustrojowych w Polsce i rozpoczął się gdzie indziej. Przyczynił się do niego Simon Rattle, ówczesny szef City of Birmingham Symphony Orchestra. Aż dwa z czterech nagranych przez niego albumów z muzyką Karola z Atmy wyróżniono prestiżowymi nagrodami magazynu „Gramophone”. Jego interpretacje „Stabat Mater”, III Symfonii, a także „Króla Rogera” brzmiały zupełnie inaczej niż wszelkie dotychczasowe ujęcia pod batutą dyrygentów polskich oraz tych kapelmistrzów z Zachodu, którzy już wcześniej próbowali rozgryźć fenomen muzyki Szymanowskiego. Wbrew pozorom było ich sporo: wystarczy wspomnieć o Charlesie Mackerrasie (który z powodzeniem wprowadził na światowe sceny opery Janaczka), Leonardzie Slatkinie, Andrew Davisie i Charles’u Dutoit.

Żaden z nich jednak nie podszedł do tych partytur z taką czułością i oddaniem jak Rattle, który wpuścił w nie światło,wydobył z ich gęstej faktury nieoczekiwanie zmysłowe współbrzmienia. Spytany w jednym z wywiadów o swój stosunek do twórczości Szymanowskiego, odparł, że jest w niej po prostu zakochany, co z góry wyklucza obiektywizm sądów. Ciekawe, czy słyszał o znamiennym wyznaniu kompozytora, który w życiu nie żałował tylko jednego: że tak dużo kochał.

W Polsce długo nie potrafiliśmy odwzajemnić Szymanowskiemu tej miłości. Odstręczała nas nieuchwytna „obcość” jego muzyki, jej rzekoma dekadencja i eklektyzm, pozorna niespójność stylistyczna, niepokojąca dwuznaczność erotyczna. Z drugiej strony robiliśmy go „wielkim człowiekiem”, graliśmy ciężko i solennie, zamiast wydobyć z tych nut nowatorstwo, tłamsiliśmy je pod masywnym brzmieniem nieruchawych orkiestr.

Tymczasem Szymanowski – ze swoją muzyką miłości, pojmowanej przez pryzmat nietzscheańskiego uczucia poza wszelkim dobrem i złem – doskonale wpisywał się w szerszy obraz świata zmierzającego ku zagładzie Wielkiej Wojny, próbującego potem odzyskać straconą tożsamość, by wkrótce pogrążyć się w kolejnym szaleństwie. Świata, w którym za sprawą Magnusa Hirschfelda i Havelocka Ellisa zaczęto traktować homoseksualizm nie w kategoriach biologicznej „przypadłości”, lecz fenomenu kulturowego, powiązanego być może z wyjątkowym potencjałem intelektualnym i artystycznym. Świata naznaczonego piętnem konfliktu apollińsko-dionizyjskiego i silną potrzebą autoekspresji: nie jako celu samego w sobie, tylko czynnika katalizującego moce twórcze. Ten klimat da się odczuć w „Czarodziejskiej górze” i „Śmierci w Wenecji” Tomasza Manna. Przebija z sycylijskich portretów Wilhelma von Gloedena, prekursora męskiej fotografii erotycznej. Czai się w śródziemnomorskich opisach Roberta Byrona, mistrza angielskiej prozy podróżniczej. I wyziera z kart partytury „Króla Rogera”, tajemniczej opery Szymanowskiego, która przed niespełna dwoma tygodniami zawojowała publiczność Royal Opera House w Londynie.

Granica szarży

Przed laty wystawiano „Rogera” jako swoistą operę-misterium, muzyczny obraz zderzenia kultury chrześcijańskiej z„barbarzyńskim” Orientem. Reżyserzy nowszych inscenizacji skupiali się bez reszty na wątku homoseksualnym. Kasper Holten, były szef artystyczny Opery Królewskiej w Kopenhadze, od 2011 r. dyrektor ROH, pracował nad tym nie do końca spójnym dramaturgicznie utworem przez cztery lata z okładem. Wystarczająco długo, by zrozumieć, że osią napędową libretta Iwaszkiewicza i Szymanowskiego jest dylemat władzy – rozumianej nie tylko w kategoriach politycznych, lecz także, a może przede wszystkim, w aspekcie wolności jednostki.

Przybycie enigmatycznego Pasterza jest zarówno początkiem osobistego wyzwolenia Rogera, jak i końcem ładu społecznego, nad którym trzymał pieczę jako władca Sycylii. Ceną, jaką przyjdzie mu zapłacić za transformację duchową, jest chaos, który zaprowadzi jego królestwo na skraj zagłady. Przemiana duchowa bohatera dokonuje sięwewnątrz olbrzymiej głowy, która w pierwszym akcie stoi twarzą do widowni, by w drugim odwrócić się i odsłonić w przekroju trzy symboliczne struktury osobowości Rogera: Id, gdzie kłębią się wypuszczone przez Pasterza demony; trzeźwe, świadome Ego; i konstytuujące się od nowa Superego. W trzecim akcie głowa znika, wyrzucone z podświadomości demony dogorywają w kącie sceny, pośrodku tli się wielki stos ofiarny, z którego buchną płomienie, gdy porwani szałem poddani podsycą ogień książkami wyniesionymi z królewskiego pałacu. Ostateczna transformacja Rogera dokona się w samotności, na zgliszczach dotychczasowego porządku, w oślepiającym blasku słońca, które nie wiadomo dokąd poprowadzi przemienionego władcę i nie wiadomo jaką przyszłość odsłoni przed jego pogubionym ludem.

Holten osadził tę wizję w przestrzeni symbolicznej, sądząc jednak z kostiumów, nawiązujących do czasu powstania dzieła, chciał nam zasugerować, że nietzscheańska wola mocy powiedzie wszystkich na manowce totalitaryzmu. I w tym tkwi słabość inscenizacji, w której reżyser zawarł za dużo tropów, rozsnuł zbyt wiele wątków pobocznych, nie zadając sobie trudu, by związać je w spójną całość. Nie zbudował wyrazistych relacji między postaciami – być może z obawy przed zarzutem dosłowności. Przemiana Rogera wisi w próżni, niejasne są jego odczucia wobec Roksany, Pasterza i strażnika dawnego ładu Edrisiego. Świt zalewa widownię blaskiem potężnego reflektora, w którym wszyscy drętwieją jak oślepione światłami dzikie zwierzęta. Koniec to czy początek?

A może „Król Roger” istotnie wymyka się wszelkim próbom inscenizacji? Może cała siła tej opery tkwi w niezwykłejpartyturze? Pod względem muzycznym londyńskie przedstawienie przeszło najśmielsze oczekiwania. Antonio Pappano poprowadził całość brawurowo, na granicy szarży, podkreślając tuszowane przez większość dyrygentów chropawości faktury i zmysłowe dziwności harmonii. Soczysty, tchnący autorytetem baryton Mariusza Kwietnia w partii tytułowej zyskał doskonałą przeciwwagę w giętkim, swobodnym, złowieszczym w barwie tenorze Saimira Pirgu (Pasterz). Pozostali soliści sprawili się więcej niż przyzwoicie. Targające Rogerem konflikty lepiej było słychać w muzyce – w starciu orientalizującej chromatyki z uporządkowaną, zachodnią diatoniką, w zawziętym pojedynku uwodzicielskich tercji z surowymi kwintami – niż widać na scenie. Z morza odniesień zaczęły się wyłaniać całkiem nieoczywiste inspiracje: twórczością Rimskiego-Korsakowa, Hansa Pfitznera, Franza Schrekera.

Po zapadnięciu kurtyny wpierw rozległy się okrzyki zachwytu, a dopiero potem rzęsiste brawa. Odniosłam dziwne, a zarazem cudowne wrażenie, że po raz pierwszy usłyszałam tę operę w szacie dźwiękowej, jaką zamarzył sobie sam kompozytor. Mam nadzieję, że teraz już nic nie powstrzyma triumfalnego pochodu „Króla Rogera” przez światowe sceny – choć jego przesłanie wciąż pozostaje dla nas tajemnicą. Ten operowy klejnot jest jak srebrne pudełeczko, które Szymanowski nosił w kieszeni. Być może nigdy się nie dowiemy, na co. ©

KRÓL ROGER, reż. Kasper Holten, dyr. Antonio Pappano, Royal Opera House, Londyn, premiera 1 maja 2015 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015