Rewolucja na co dzień

Na polsko-niemieckim pograniczu życie toczy się niezależnie od awantur. Po wejściu Polski do strefy Schengen Odra nie jest już granicą dwóch światów.

23.06.2009

Czyta się kilka minut

Na polsko-niemieckim pograniczu życie toczy się niezależnie od awantur. Po wejściu Polski do strefy Schengen Odra nie jest już granicą dwóch światów.

W Guben i Gubinie, we Frankfurcie, Zielonej Górze, Görlitz, Gorzowie czy Szczecinie - wszędzie tam nad Odrą i Nysą coś się dzieje, zmienia. Warszawa i Berlin z ich sporami wydają się daleko. Normalność, czy może: zwyczajność wraca nie tylko do miast. Także miasteczek, które kiedyś wydawać mogły się "końcem świata" - jak Chojna.

Podróż samochodem z Berlina do Chojny trwa nieco ponad dwie godziny. Drogą nr 158 przez Hohenwutzen dociera się do granicy, a zaraz za nią - do Osinowa Dolnego. Licząca 200 mieszkańców wioska, osiadła tuż nad rzeką, która w tym miejscu wygina się najdalej na zachód, nie narzeka na brak odwiedzających. Znana jest w regionie jako "wieś fryzjerów". Usługi oferuje tu 30 salonów: "Elegance", "Ala", "Jola", "Marek", "Magic Styl"... Klienci przyjeżdżają głównie z Niemiec. Osinów Dolny odnalazł swe miejsce w teraźniejszości.

Za to Cedynia, kilka kilometrów dalej, pielęgnuje bardziej historię. 10-metrowy pomnik z potężnym, spoglądającym ku zachodowi orłem przypomina, że w tym miejscu ponad tysiąc lat temu, w 972 r., słowiańscy wojowie Mieszka odparli germańską ofensywę.

Inne ślady historia zostawiła w Chojnie, miasteczku liczącym dziś 7300 dusz i należącym do województwa zachodniopomorskiego. 64 lata temu spalili je Rosjanie. Dwie bramy pozostałe po średniowiecznych obwarowaniach, gotycki kościół Mariacki i ratusz z czerwonej cegły przypominają, że kiedyś Chojna nazywała się Königsberg/Neumark i należała do Prus. Gdy w ostatni dzień stycznia 1945 r. wjechały tu sowieckie czołgi, nikt nie stawiał oporu. Mimo to Armia Czerwona spaliła Königsberg, systematycznie, dom po domu. Czy nie wiedziała, że Königsberg wkrótce stanie się Chojną? Podobny los spotkał wtedy Słupsk, Koszalin, Gorzów.

Odkrywane ślady

Dziś w Chojnie od trzech pokoleń żyją Polacy; nadali miastu nowe oblicze. Jednym z nich jest 52-letni Robert Ryss. Urodzony w Lublinie, ­absolwent KUL, w 1980 r. przyjechał do Chojny jako szkolny psycholog i zaczął interesować się dziejami miasta. - Dla młodego człowieka były to tereny fascynujące: mnóstwo średniowiecznego ceglanego gotyku, ślady owianych legendami templariuszy - wspomina. - Gdy się zadomowiłem, przyszła chęć dowiedzenia się, jak wyglądała historia tych ziem. Bo pewny byłem tylko, że wyglądała inaczej, niż uczono mnie w szkole. Zacząłem wertować różne publikacje, i to wcale nie niemieckie, lecz polskie, także wydane oficjalnie w PRL, ale w mikroskopijnych nakładach. A po 1989 r. zaczął się nowy rozdział moich przygód z pograniczem.

Dziś Robert Ryss jest redaktorem naczelnym "Gazety Chojeńskiej", wywodzącej się jeszcze z ruchu Solidarności. Tygodnik o nakładzie 2 tys. egzemplarzy znany jest także po zachodniej stronie Odry. Ryss poznał bowiem starszych dziś już Niemców, którzy po otwarciu granicy w 1990 r. zaczęli odwiedzać miasto swej młodości. Przyjeżdżali nie po to, by domagać się dawnego mienia, lecz aby np. wspomóc odbudowę kościoła Mariackiego.

Od nich Ryss dowiedział się, jak wyglądało zniszczenie miasta. Dowiedział się też, że do 1947 r. istniał tu tzw. obóz przejściowy dla ludności niemieckiej, która - zanim została wysiedlona - musiała pracować przymusowo. Nastoletni wtedy Kurt Speer wspominał: "Wrzeszczący Polacy bili kolbami w drzwi: Niemcy, wychodzić! Mężczyźni i kobiety zdolni do pracy byli potem prowadzeni pod bronią do różnych robót". Były ofiary śmiertelne.

Gdy Robert Ryss poznał ponad 80-letniego dziś Speera, postanowił opublikować jego wspomnienia w "Gazecie Chojeńskiej"; ukazały się w 2000 r., w postaci serii tekstów. - Być gospodarzem swojej ziemi to także znać ciemne karty jej historii - tłumaczy dziś tę decyzję. - Wstydliwe czy kontrowersyjne rozdziały lepiej odkrywać własnymi rękami, bo i tak prędzej czy później ktoś z zewnątrz zrobi to za nas, a gdy będzie nieżyczliwy, wykorzysta naszą niewiedzę przeciw nam. Uważam, że mówienie głośno o czarnych kartach historii nie osłabia naszej tożsamości ani patriotyzmu, lecz je wzmacnia.

Rzecz o tożsamości

Publikacja drastycznych chwilami wspomnień niemieckiego wygnańca była krokiem odważnym. Ryss zastosował tu pewien zabieg psychologiczny: obok niemieckich nazw ulic dodał nazwy obecne, aby w ten sposób czytelnicy mogli utożsamić się z tymi miejscami.

Czytelnicy wcale nie zareagowali oburzeniem: - Ludzie czytali ten cykl jako opowieść o swoim mieście, swojej ulicy, nierzadko o swoim domu, dlatego to było dla nich intrygujące - mówi dziś. - Podobne reakcje były pięć lat później, gdy przetłumaczyliśmy i opublikowaliśmy drugi cykl niemieckich wspomnień z 1945 r., pod tytułem "Jak Königsberg stawał się Chojną". Przez pół roku na kolejne cotygodniowe odcinki wielu czytelników czekało niecierpliwie jak na odcinki sensacyjnej powieści.

Robert Ryss mówi, że było to jedno z najciekawszych doświadczeń redaktorskich: - Okazało się, że mieszkańcy tzw. Ziem Odzyskanych tak bardzo potrzebują głębszego zakorzenienia, że chłoną wszelkie fakty dotyczące ich obecnej ziemi ojczystej. Nawet jeśli dotyczą historii Niemców, to dla nas liczy się to, że mówią o miejscu, w którym dziś żyjemy.

Już wcześniej Ryss zaobserwował, że ludzie szukają tożsamości z miejscem. Czasem przybierało to zabawne kształty: - Gdy przyjechałem w 1980 r., starsi chojnianie chwalili mi się: "Z tego balkonu przemawiał Göring". Albo: "Na naszym basenie w 1936 r. odbywały się pływackie eliminacje do olimpiady w Berlinie". Tak mówili mi Polacy, a po latach pytani przeze mnie starzy Niemcy weryfikowali to ze zdziwieniem, bo nic takiego nie miało miejsca.

Są też sytuacje odwrotne: Niemcy pielęgnują przekaz, że w chojeńskim kościele pochowany jest słowiański książę Bogusław I, gdy polscy historycy dawno obalili tę tezę.

Publikowane przez "Gazetę Chojeńską" niemieckie wspomnienia zainteresowały także media za Odrą. - Ale ja to publikuję nie dla Niemców, lecz dla Polaków, dla wzmocnienia tożsamości obecnych gospodarzy tych ziem, a w pierwszej kolejności dla wzmocnienia mojej własnej tożsamości - mówi Ryss. - Chciałbym dowiedzieć się czegoś o przebywających tu po 1945 r. Niemcach ze wspomnień polskich osadników. Ale w ich wspomnieniach Niemców prawie nie ma. A okazuje się, że jeszcze tu byli. Te miesiące koegzystencji Polaków i Niemców w jednym domu czy nawet mieszkaniu to nadal intrygująca biała plama.

Rzecz o codzienności

Życie w Chojnie toczy się jakby niezależnie od sporów między Warszawą a Berlinem. Co Robert Ryss sądzi np. o dyskusji wokół Eriki Steinbach? - Ona rozpala polityków w Warszawie, a nie mieszkańców pogranicza - twierdzi naczelny "Gazety Chojeńskiej". - Tyle że przy okazji tego sporu okazuje się, jak niewiele oba narody o sobie wiedzą. Z tym, że Niemcy o Polakach mniej niż odwrotnie. Gdy niemieccy wypędzeni rozmawiają z polskimi wypędzonymi, następuje naturalne zbliżenie na płaszczyźnie indywidualnych losów. Często obserwowałem, jak spotykali się starzy Niemcy i Polacy. Ale ten fundament porozumienia upada, gdy Niemcy nie wiedzą nic o losach Polski i Polaków. Przede wszystkim o tym, że Polacy wojnę przegrali może nawet bardziej niż Niemcy.

Ale "Gazeta Chojeńska" zajmuje się nie tylko przeszłością. Przede wszystkim żyje współczesnością. - Otwarcie granicy w 1990 r. całkowicie zmieniło codzienne życie - mówi Ryss. - Wcześniej ludzie bali się, że Niemcy mogą wrócić. Dziś jest inaczej. Otwarte granice przekonały ludzi, że Niemcy to nie żadne diabły. Wolność zwyciężyła nad strachem.

Wolność ma też wymiar praktyczny: np. jadąc do Szczecina, najbliższego dużego miasta, mieszkańcy wybierają zwykle drogę przez Niemcy, bo jest krótsza. Rzecz niby banalna sprawia, że zanika poczucie, iż granica dzieli dwa światy. A Ryss jest optymistą: - Tu dzieje się rewolucja - zapewnia. - Coraz powszechniejsze jest patrzenie na region przygraniczny jako na całość, która leży po obu stronach Odry. Są już takie przewodniki turystyczne. Oddaje to zresztą ducha codzienności, bo wielu mieszkańców Chojny czy Gryfina częściej odwiedza Schwedt czy Gartz niż Myślibórz lub Gorzów. I częściej bywamy w Berlinie niż w Warszawie.

Bywa, że Polacy osiedlają się nawet w miejscowościach wschodnich Niemiec, które wyludniły się po 1989 r. Irytuje to niemieckich nacjonalistów z NPD, którzy krzyczą o "polskiej kolonizacji". Ryss: - Bardzo mi się to podoba, bo są to rzeczy, których kilka lat temu nie przewidywał żaden polityk. A nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak tu będzie za pięć lat. Fascynuje mnie ta nieprzewidywalność. Życie w ciekawych czasach nie musi być przekleństwem.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2009