Rady dla bezradnych. Rozmowa z reżyserką „Innych ludzi”

ALEKSANDRA TERPIŃSKA: Ciągle gonimy w piętkę. Wciąż nie spełniamy oczekiwań – czyichś lub własnych.

04.04.2022

Czyta się kilka minut

 / Wojciech Olszanka / East News
/ Wojciech Olszanka / East News

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Pani film „Inni ludzie” na podstawie poematu Doroty Masłowskiej właśnie miał premierę. Inni ludzie to ci, którzy obwiniają drugich za niepowodzenia?

ALEKSANDRA TERPIŃSKA: Na których zwalamy winę i odpowiedzialność. Robi to często Kamil, główny bohater filmu. Trudno mu spojrzeć w siebie, łatwo – dostrzegać swoje problemy u innych. Nienawiść raz zasiana przenosi się na ludzi obok. Promieniuje, zatacza kręgi – to nie główny, ale istotny wątek „Innych ludzi”.

Czyli inni ludzie są w nas?

Inni są dokładnie tacy sami jak my, z tymi samymi pragnieniami i potrzebami, które nie zawsze potrafią spełnić, nie mają do tego narzędzi, umiejętności.

Ale spełnienie potrzeb idzie w parze z możliwościami finansowymi. W „Innych ludziach” wyraźnie zaznaczony jest podział klasowy: na majętnych i ubogich, tych, którzy mają wszystko, i tych, którzy nie mają prawie niczego.

Oni wszyscy są zdewastowani emocjonalnie, miotają się. Problemy mają identyczne – potrzebę akceptacji, bezpieczeństwa, budowania własnej wartości, wyznaczania granic. Jedyną różnicą jest fakt, że tym, którzy mają pieniądze, łatwiej opłacić sobie pomoc – trafić na terapię, która coś nam w nas samych uświadamia. Ale ostatecznie to nie pieniądze decydują o tym, czy potrafimy kochać. Mając mniej pieniędzy, możemy tworzyć kochającą się rodzinę i dostać te wszystkie wartości – akceptację, spokój, bezpieczeństwo – w prezencie. Choć trudniej myśleć o dobrobycie psychicznym, kiedy pracuje się na dwóch etatach i nie ma czym zapłacić czynszu.

Jak się odnajduje w tym pokolenie, którego część dzieciństwa przypadła na PRL, a kolejne dekady na Polskę demokratyczną i wolnorynkową?

Chyba jest w nas sporo złości i rozczarowania, że daliśmy się wmanewrować w mityczną pogoń za sukcesem i ostatecznie niewiele z tego mamy. Funkcjonujemy w świecie, gdzie żyje się po to, by pracować – cały czas gonimy w piętkę. Ciągle nie spełniamy oczekiwań – czyichś lub własnych. Świat rozpada się na naszych oczach. Ja czuję się bezradna i jedyne, o czym czasem marzę, to spokój. Wchodziliśmy w życie w boomie lat 90., kiedy wszystko wydawało się możliwe, szybko jednak okazało się, że nie zawsze i nie dla każdego. Nie chcę generalizować na temat całego pokolenia, zapewne są w nim także ludzie szczęśliwi, spełnieni i tacy, którzy mają poczucie sensu tego, co robią – są więc spokojni. Ja tego nie mam, ale może to kwestia perspektywy.

Czasem zazdroszczę ludziom starszym, którzy mają w sobie właśnie większy spokój i otwartość – rozmawiają na ulicach, potrafią zagadnąć kogoś obcego – to wspaniałe. I to też jedna z cech, którą, mam wrażenie, jako pokolenie utraciliśmy.

Dlaczego?

Bo jesteśmy skoncentrowani na sobie, przebodźcowani, nie chcemy dostarczać sobie kolejnych informacji, nie mamy miejsca, przestrzeni, odporności. I pewnie się też boimy. A dla starszych człowiek jest punktem odniesienia, oni wiedzą, że warto nawiązać kontakt. Small talk na przystanku, przed sklepem, w parku. Ten przejaw otwartości i życzliwości jest według mnie odwagą i pięknem, choć może też bierze się z samotności i wielkiej potrzeby pogadania z kimkolwiek. W moim pokoleniu to raczej się nie wydarza. Świat sprzyja temu, by się odcinać od ludzi, by się zamykać w swoich grupach towarzyskich, w bańkach, nie wychodzić poza komfort bezpieczeństwa.

Wrogi świat pokazała Pani też w krótkometrażowych „Najpiękniejszych fajerwerkach ever”. To dzień z życia przyjaciół, którzy w obliczu konfliktu zbrojnego muszą wejść w nowe role: ktoś jako żołnierz idzie na front, ktoś inny jako lekarz do szpitala. Film powstał w 2017 r., ale ma się wrażenie, że opowiada Pani o tym, co się dzieje dziś za wschodnią granicą.

„Fajerwerki...” były inspirowane sytuacją na Majdanie, powstały z tlącego się we mnie lęku przed wojną i są próbą zmierzenia się z tym, że wojna to nie jest coś daleko, tylko może dotyczyć też nas. Wzięły się też z potrzeby opowiedzenia o tym, jak łatwo wpaść w narrację konfliktu i nastawić przeciwko sobie grupy, które jeszcze przed chwilą koegzystowały w pokoju. Te mechanizmy są nam znane od wielu lat, a jednak wciąż im ulegamy.

Obie należymy do pokoleń, w których wojenna opowieść jest mocno obecna, znamy ją z drugiej ręki – od dziadków, pradziadków.

Te opowieści wojenne są w naszym DNA. Może stąd we mnie ten lęk. Trochę tak, jakbyśmy to doświadczenie miały gdzieś głęboko schowane w głowie. Z perspektywy tego, co się teraz dzieje, wojna wydaje mi się traumą nie do przepracowania.

Nawet częściowo?

Kiedy dział się Majdan, docierało do mnie wreszcie, że konflikt może dotyczyć nas bardziej, niż się tego spodziewamy. Przez fakt, że żyjemy we w miarę bezpiecznym skrawku Europy, tracimy czujność na to, co się dzieje na jej obrzeżach.


CZYTAJ TAKŻE

ANITA PIOTROWSKA RECENZUJE "INNYCH LUDZI": Gdyby ktoś zapytał mnie o kino z serii „współczesna Polska jako stan umysłu”, bez wahania i dodatkowego komentarza wysłałabym go na nowy film Aleksandry Terpińskiej >>>


Utrata obywatelskiego obowiązku kontrolowania władzy właśnie zaczyna wychodzić nam bokiem. Nic nie usprawiedliwia odbierania ludziom praw człowieka. W „Fajerwerkach...” chodziło mi o pokazanie gorzkiego absurdu: możemy w jednej chwili zostać podzieleni przez jakąś ideologię, która kompletnie nie odzwierciedla naszego dotychczasowego życia. Że to jest narzucone, sztuczne, nie nasze, ale staje się treścią istnienia. Konfliktuje, polaryzuje.

Skądś to znam.

Kiedy toczył się Majdan, jeżdżąc na dokumentację z producentką Beatą Rzeźniczek i operatorem Bartkiem Bieńkiem zastanawialiśmy się, co by było, gdyby taka wojna zaczęła się u nas. Wtedy też rozpędzała się radykalizacja postaw w „wojnie polsko-polskiej”. Ważne jest, żeby nie dać się w to wciągnąć i sprawdzać, czy przypadkiem my sami nie ulegamy ­mechanizmowi dehumanizowania jakiejś grupy.

Co jeszcze można robić, by świat choć trochę naprawić?

Czasem wydaje mi się, że jedyne, co jest wartościowe, to dbanie o tych, którzy są nam bliscy, i spędzanie czasu z ludźmi, którzy nas budują. Ale, prawdę powiedziawszy, wobec spraw świata czuję się bezradna.

Bardziej niż kiedyś?

Moja bezradność rośnie z wiekiem.

Psychologia, którą Pani studiowała, nie daje kluczy do tej bezradności?

Psychologia wzięła się z fascynacji człowiekiem w ogóle. Przy czym koncentrowałam się bardziej na psychologii społecznej i poznawczej, wobec czego bardziej interesowały mnie mechanizmy rządzące społeczeństwem.

Na reżyserię zdałam, mając już trochę poszerzoną wiedzę o człowieku, co na pewno procentuje w mojej pracy filmowca.

Na ostatnim roku reżyserii zaczęła Pani pracować na planach filmów Wojtka Smarzowskiego.

Tak, i to było świetne doświadczenie. Wojtek otacza się ekipą, która go rozumie, chce z nim pracować. On to docenia, okazuje, jest pełen szacunku. A tego nie uczy się studentów w szkole filmowej. Uczy się inscenizacji, konstruowania scenariusza, ale nie pracy w dużych ­zespołach, gdzie pojawiają się napięcia, sytuacje poza kontrolą i gdzie nie ma wiele miejsca na błędy. Do całkiem ­niedawna panowało przekonanie, że reżyser musi wszystkich rozstawiać po kątach i krzyczeć, co kto ma robić. A na ­planie ­Smarzowskiego wszyscy wykonywali swoją robotę najlepiej, jak potrafią, bo uważali, że pracują nad ważnym ­filmem.

Skąd wziął się impuls do nakręcenia ,,Ameryki”, Pani szkolnej etiudy, w duchu Smarzowskiego, opowiadającej o Polsce prowincjonalnej? Dwie nastolatki znudzone codziennością wyruszają w podróż autostopem. Niewinna przygoda zamienia się w ryzykowną seksualną grę z obcym mężczyzną.

Bardzo chciałam opowiedzieć o sytuacji, w której ludzie młodzi testują rozmaite sfery swojego życia, w tym seksualną. Nastoletniość jest nieobliczalna: hormony buzują, każdy stroszy piórka i nikt nie chce wyjść przed rówieśnikiem na gorszego, a w sumie wszyscy są debiutantami. To też czas, kiedy się konstruujemy i stajemy się kimś, kim niekoniecznie jesteśmy, tylko dlatego, by nie stracić estymy wśród kolegów i koleżanek. ­Równocześnie, choć nie zawsze o tym pamiętamy, mamy prawo stawiać granice. Chciałam opowiedzieć o tym, co powinno być oczywistością, że seks można przerwać w każdym jego momencie. Szokiem po seansie „Ameryki” było dla mnie to, jak jeden z kolegów ze szkoły filmowej rzucił komentarz: „Ale przecież ona go uwodziła!”.

Czyli, w domyśle, powiedział: jest winna tego, że on ją zgwałcił?

Wstrząsające, że można powiedzieć takie zdanie, żyjąc w dzisiejszym świecie, a jednak ono wciąż zaskakująco często powraca w różnych wariantach i sytuacjach.

Na planach filmowych oraz w szkołach artystycznych przekracza się przecież granice na różne sposoby – występuje przemoc i psychiczna, i fizyczna. Zdolni są do tego tak samo mężczyźni, jak i kobiety.

Przez lata było na to przyzwolenie i wszyscy traktowali to jako coś normalnego, a w dodatku nie jesteśmy nauczeni stawiania granic i wsłuchiwania się w swoje potrzeby. Albo nie mamy na to szansy. Na pewno warto przyjrzeć się sobie i eliminować zachowania przemocowe, jeśli widzimy je u siebie, lub reagować, jeśli widzimy je u innych. Mogłoby pomóc komunikowanie swoich potrzeb, swoich trudnych momentów. Przecież każdy z nas może mieć gorszy dzień, może stresować się zadaniem bardziej, niż się tego od niego oczekuje, może być mu ciężko, bo ma kłopoty rodzinne albo pies mu choruje – warto o tym rozmawiać, inni nie muszą od razu widzieć, jak ciężki nosimy plecak.

Pani to potrafi?

Uczę się.

Od kiedy?

Mniej więcej od dwóch lat. Ale z umiarkowanym sukcesem. W pracy potrafię doprowadzić się do skrajnego zmęczenia i zapominać o tym, że kiedy nie będę miała przestrzeni dla siebie, zacznie mi jej za chwilę brakować dla innych.

W naszej rozmowie wraca sprawa granic. Pani doświadczyła ich przekraczania w szkole filmowej?

Pewnie każdy jakoś doświadczył. Tym bardziej że nasz system nauczania przesiąknięty jest takim podejściem, że ­studenta trzeba najpierw przeczołgać.

Mówi się o tym coraz głośniej.

Kiedyś to przekraczanie granic było normą w szkołach, od podstawowej po wyższą, szczególnie artystyczną. Myśl o tym, że ludzi nie wolno ,,łamać”, jest stosunkowo nowa. Wszystkim nam się wydawało, że to jest norma, że „tak musi być”, ale dajmy sobie szansę nauczyć się nowych reguł. Wyobrażam sobie, że ci wszyscy ludzie, którzy byli tak kształceni, tak ich uczono i tak oni sami nauczają, nawet się nie zorientowali, że coś jest nie tak, że robią źle, że można inaczej. Dlatego potrzeba tej drugiej strony do stawiania granic i to się teraz dzieje. Pamiętajmy, że często w szkołach artystycznych uczą artyści, a nie nauczyciele. Oni są świetni w swoim fachu, ale z tym, jakimi są pedagogami, bywa naprawdę różnie. Wierzę jednak, że ta zmiana nadejdzie.

To możliwe?

Zmiana nie wydarzy się z dnia na dzień, ale jestem pewna, że się wydarzy. Wierzę, że można pracować w sposób merytoryczny, krytykować nie raniąc, nie łamiąc serc. Musimy się tego nauczyć, bo to nie zostało nam przekazane, więc chodzi o pracę z sobą samym.

A czym jest dla Pani samo kręcenie filmów?

Trud przygotowań, niesamowita adrenalina, spotkanie z ludźmi, poczucie, że coś się robi wspólnie, ale też, że to, co się robi, będzie dla kogoś ważne. Jednocześnie wiem na pewno, że robienie filmów to jest ciągłe dealowanie z porażką, nieustająco trzeba się z niej podnosić. „Inni ludzie” to też była seria niepowodzeń. ­Teraz romantyzuje się ten film, bo jest gotowy, w dystrybucji, dostał nagrody. Lecz próba znalezienia właściwego dla niego języka była strasznym wysiłkiem, co rusz coś nie wychodziło. Ilość rzeczy, która się wywraca, negatywnie ­weryfikuje, jest tak ogromna, że trzeba sobie wciąż odpowiadać na zasadnicze pytanie: czy w ogóle chcesz to dalej robić? Mnie się chce. Dlatego z Dorotą Masłowską ­pracujemy nad kolejnym scenariuszem.

Jaki temat?

Cały czas to samo: ludzki świat, w którym jest samotność, a nie ma miłości.©

ALEKSANDRA TERPIŃSKA (ur. 1983) jest reżyserką i scenarzystką. Za swoje filmy krótkometrażowe dostała około 50 nagród na festiwalach międzynarodowych (m.in. nagrodę CANAL+ oraz Rail d’Or za „Najpiękniejsze fajerwerki ever”). Pierwszy film fabularny, jaki zrealizowała, „Inni ludzie” na podstawie poematu Doroty Masłowskiej (2021), przyniósł jej nagrodę w kategorii „najlepszy debiut reżyserski” na festiwalu w Gdyni. W styczniu została nagrodzona Paszportem „Polityki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Rady dla bezradnych