Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wyobraźmy sobie, że nie o Kiszczaka i Jaruzelskiego tu chodzi. Że prokuratorzy IPN przeprowadzili rewizję nie w domach przywódców PRL, i że na liście podejrzanych o nielegalne posiadanie akt, które z mocy prawa nie powinny być w prywatnych rękach, nie ma kolejnych prominentów PRL, ale że chodzi o kogoś z drugiej strony tamtej barykady. Wyobraźmy sobie, że to jakiś dawny działacz Solidarności, np. przeciwnik Wałęsy, wszedł w posiadanie materiałów o jego współpracy z SB, i że to do niego zapukali prokuratorzy.
Czy wtedy komentator „Gazety Wyborczej” też pisałby, że w Polsce szaleje „policja historyczna” (tj. IPN)? Jest okoliczność, która każe wątpić: choć Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk i Paweł Zyzak, autorzy wydanych kilka lat temu biografii Wałęsy, nie popełnili przestępstwa, i choć uruchomiono przeciw nim mechanizmy, które istotnie zasługują na miano „policji historycznej” (prokuraturę, ABW itd.), wielu z obecnych krytyków IPN nie protestowało, a nawet to pochwalało.
Prawo jest jasne: posiadacze nielegalnych archiwów, „sprywatyzowanych” w latach 1989-90, mają obowiązek oddać je do IPN, a niestosowanie się do tego jest przestępstwem. Realizując to prawo, IPN przywraca normalność, gdzie nie ma równych i równiejszych. Dodajmy, że takie przepisy nie są polską osobliwością: podobne znalazły się w ustawie o niemieckim urzędzie ds. akt Stasi, gdzie za takie przestępstwo groziła m.in. grzywna pół miliona marek. Bo także w NRD „prywatyzowano” akta, choć inny charakter tej rewolucji (mniej „reglamentowanej” niż polska) sprawił, że gdy w 1991 r. w projekcie ustawy pojawił się ów zapis, w dyskusji początkowo go krytykowano, uznając, iż wymierzony jest (też) w ludzi z opozycji, którzy okupowali komendy Stasi (ratując akta od zniszczenia, ale – sądził ustawodawca – także w nich buszując).
I na koniec: w ostatnich latach pojawiało się sporo informacji, że w „prywatyzacji” archiwów uczestniczył też Wałęsa. Jako prezydent miał wypożyczyć z UOP akta o swej współpracy z SB, po czym koperty wróciły puste. Nie powinno zatem oburzać, jeśli prokuratorzy zapukają też do niego. Nie powinno w każdym razie tych, którzy uważają, że wobec prawa wszyscy są równi. ©℗