Przybysz z Mordoru

Autor "Władcy pierścieni" nie lubił komentować swoich dzieł.W korespondencji z Przemysławem Mroczkowskim odstępuje jednak od tej zasady.

09.06.2009

Czyta się kilka minut

Data 9-10 listopada 1957 r., pospieszne pismo, nieco fantazyjne, wykaligrafowane czarnym atramentem litery, równe linijki na kremowym papierze niezbyt dużej kartki: "Zrobiłem, co mogłem. Czerwony atrament oznacza zmiany i poprawki, które poważnie proponuję. Większość właściwie dotyczy stylu i tonu. Mam nadzieję, że można je odczytać. Są też dopiski zrobione ołówkiem, mam nadzieję, że czytelne...".

Słowa te dotyczą uwag poczynionych - sumiennie, metodycznie, ze znawstwem - na maszynopisie kilkustronicowej rozprawki na temat recepcji Chaucera, autorstwa dr. hab. Przemysława Mroczkowskiego. Jesienią 1957 r., po Październiku, polski anglista przyjechał z rodziną na roczne stypendium British Council do Oksfordu. Ułatwiły je m.in. interwencje angielskiego powieściopisarza i dramaturga Grahama Greene’a, z którym Mroczkowski - na ile to było możliwe przy takiej odległości i licznych przeszkodach - utrzymywał kontakt (autor "Mocy i chwały" odwiedził kilka miesięcy wcześniej Polskę i poznał Mroczkowskiego, który w niebywale trudnych warunkach organizował filologię angielską w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim).

Cytowany passus pochodzi z listu J.R.R. Tolkiena, językoznawcy i mediewisty, od 1925 r. wykładowcy w Oksfordzie, autora "Hobbita" i "Władcy pierścieni". Mroczkowski znał te powieści, myślał nawet o ich przełożeniu na polski. W Oksfordzie przedstawił się Tolkienowi: "Jestem przybyszem z Mordoru". Pisarz aluzję docenił, ale był powściągliwy i żadnych tematów politycznych nie poruszał. Dla niego Mordor był miejscem bardziej uniwersalnym, a "mordorskość" kojarzył z brzydotą. Tak właśnie określił ilustracje w polskim wydaniu "Władcy pierścieni"; Mroczkowski zapewniał go wówczas, że owa "mordorskość" nie dotyczy przekładu Marii Skibniewskiej.

Po pierwszym liście do Mroczkowskiego, Tolkien kilka dni później napisał następny. Wyraził żal, że nie może skorzystać z zaproszenia na obiad do Mroczkowskich: informował, że jego żona Edith słabo się czuje, a on sam jest bardzo zajęty, ale prosił, by się nie zniechęcać, "może się uda następnym razem, bo do Ameryki - jeśli w ogóle - wyjadą naj­wcześniej w połowie marca"... "A poza tym - pisał - nie rozumiem użycia przez Pana słowa »śmiały«. Przecież niezwykle miło z Państwa strony, że w ogóle się o nas troszczycie. Jesteśmy tak mało znaczącymi ludźmi. I mam nadzieję, że tak jak ja ośmieliłem się zwracać do Pana, jako do kolegi, bez używania tytułu naukowego, i Pan podobnie postąpi. Bardzo proszę".

Niewątpliwie ta serdeczność miała związek ze wspólnotą wyznawanej religii. Tolkien podkreślał swoją solidarność z "kolegami, członkami Kościoła »dalej na wschód«". Z Mroczkowskim łączyło go zresztą znacznie więcej: twarde warunki życia, przeciążenie w pracy pedagogicznej, wyrzeczenia i trudy pracy naukowej, obowiązki rodzinne, choroby i operacje. Obaj byli ludźmi skromnymi, niedbającymi o błahe sprawy codzienności. Obaj byli naukowcami-entuzjastami, obaj konserwatystami: nie wierzyli w zbawczą siłę postępu.

W liście z listopada 1960 r. Tolkien dziękuje Mroczkowskiemu za piękne bibliofilskie wydanie "Pana Tadeusza", przesłane bez żadnej - jak pisze - "zasługi z mojej strony". Z listów jednak wynika, że parokrotnie starał się życzliwym gestem umilić stypendialny pobyt Mroczkowskiego, zmuszonego do zaciskania pasa. Przy tej okazji pisze, że niestety nie zna polskiego. Za młodu nie wyszedł poza pierwsze kroki, a teraz już za późno.

W grudniu 1961 r. Tolkien dziękuje za informacje o świeżo wydanym polskim przekładzie "Hobbita". Wytyka, że w holenderskim tłumaczeniu opuszczano całe zdania. Komentuje zainteresowanie esejem "On Fairy-Stories": "Oxford University Press nie zachował się dobrze. Dochody miały być przeznaczone dla żony Charlesa Williamsa, ale Press pozwoliło, aby nakład został szybko wyczerpany, i odmówiło ponownego wydania, kiedy zaistniała potrzeba". Skarży się na przejmujący angielski ziąb i kończy: "Masz moje błogosławieństwo we wszelkich przedsięwzięciach".

W styczniu 1964 r. wspomina niedawną operację Mroczkowskiego i zapewnia o codziennych serdecznych myślach. Pisze, że dla niego rok 1963 był okropny, a 1964 zaczął się niewiele lepiej. Mówi o śmierci C.S. Lewisa, zresztą w dniu zamachu na prezydenta Kennedy’ego. Napomyka o poważnych kłopotach ze zdrowiem, opisuje kłopoty rodzinne, z rozwodem syna na czele.

Tolkien, co powszechnie wiadomo, nie lubił wdawać się w egzegezę swoich dzieł. W listach do Mroczkowskiego jednak odstępuje od tej zasady. Czytamy: "Jestem Ci wdzięczny za to, co piszesz o moim dziele, i myślę, że masz rację: ta równoczesność różnych płaszczyzn rzeczywistości zachodzących na siebie i wpływających jedna na drugą poprzez to, że się spotykają, była częścią mojego zamysłu, nie tyle zamierzonego, co głęboko odczuwanego. W przypadku Elfów jest to wyrażone bezpośrednio. Poza tym czuję również, że żadna konstrukcja ludzkiego umysłu, tak w sferze wyobraźni, jak i w wyższej filozofii, nie może zawierać wszystkiego, co istnieje, ani nawet zredukować tego wszystkiego, co konstruktor uważa za część swojej konstrukcji. Zawsze jest coś, co zostaje, coś, co - aby to wyjaśnić czy powiązać z resztą - wymaga innej lub większej konstrukcji. To jest jak "przedstawienie", w którym - może nawet nie jest to dostatecznie wyraźne, aby zmącić uwagę czy zauroczyć widza - pojawiają się hałasy, nie należące do sztuki, jak skrzypnięcia sceny wyzwalające jakiś refleks, który nie ma bezpośredniego związku z przedstawieniem. Mogą one tylko być wytłumaczone lub powiązane ze sztuką poprzez odniesienie do innego świata albo innej płaszczyzny - dotyczącej autora, producenta i ich pomocników - scenarzystów i operatorów światła. Dlatego właśnie zostawiłem Toma Bombadila i nie manipulowałem przy nim, choć w Radzie Elronda kusiło mnie, aby włączyć go do wątku historycznego. Pytano mnie o niego (w formie wątpliwości lub narzekań). Widzę to tak - on po prostu pojawił się w którymś momencie i zachowywał się po swojemu. Ale nie należy do głównego wątku - choć ponieważ współistnieje, ma nań wpływ. Potrzebna byłaby inna większa »historia«, żeby go wytłumaczyć. Pierścień nie miał na niego żadnego wpływu, mógł nim lekceważąco żonglować, nie spodobał mu się. Był więc całkowicie poza zamkniętym kołem władzy, dominacji i wrogich układów, w które wplątane były wszystkie pozostałe istoty. Dałoby się go »przywołać do porządku« wycinając lub zmieniając fragment, ale nie mogłem tego zrobić. Wiem, że on się tak zachował, i negowanie tego, w obronie logiki, byłoby niesłuszne, a ta »logika« byłaby mniej realna niż tajemnica".

W tym samym liście Tolkien ujawnia swoje poglądy na temat akademickiej krytyki: "Jestem pełen podziwu słysząc, że mimo choroby, masz siłę i wolę przekopywania się przez gruby tom »Wstępu do Chaucera«. Wiem, że to głównie z powodu lenistwa stronię od takich książek, ale także dlatego, że jestem sceptykiem co do ich wartości. Chyba że niechęć czy sprzeciw mogłyby nas pobudzić do jakiegoś własnego spostrzeżenia, które w przeciwnym razie pozostałoby uśpione. Jestem niestety bardzo nieuczonym człowiekiem - co teraz już nie ma znaczenia, ale to kazało mi uważać się za hochsztaplera, kiedy zajmowałem »katedrę« (z przypadku bardziej niż dla zasług). Oczywiście, dla własnego dobra przeczytam wszystko, co Ty, ze zbytnią skromnością, mi przyślesz. Boję się jednak, że nie mam dość wiedzy, by w użyteczny sposób to skomentować" (chodzi tu o "A Preface to Chaucer: Studies in Medieval Perspectives", Princeton University Press 1962, dzieło prof. Duranta W. Robertsona - artykuł Mroczkowskiego poświęcony teoriom tego amerykańskiego uczonego komentował w 1957 r. Tolkien w akapicie przytoczonym na wstępie).

Zachowane listy od Tolkiena (niestety nie można ich zestawić z zaginionymi listami Mroczkowskiego) obejmują okres od listopada 1957 do kwietnia 1969 r.; stają się dłuższe i coraz bardziej osobiste. Jednak Tolkien sam kiedyś, przepraszając za krótki list, napisał, że gdyby na wszystkie listy miał odpowiadać, "tak jak na to zasługują", nie zostałoby mu czasu na nic innego.

Młodszego o 17 lat przybysza-stypendystę z dalekiego kraju traktował jak partnera, ani z góry, ani protekcjonalnie. Angielskie powiedzenie głosi, że dżentelmen to człowiek, który z szacunkiem się odnosi do tych, którzy nie mogą mu wyświadczyć żadnej przysługi...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2009