Przeszczep pokoju

Co czwarty przeszczep serca w Izraelu to operacja „mieszana”: między żydowskim dawcą i arabskim biorcą lub odwrotnie. Choć wykonuje się je od lat, wciąż budzą kontrowersje.

07.01.2019

Czyta się kilka minut

Jacob Lavee, założyciel oddziału transplantacji serc w Sheba Medical Center. / ARCHIWUM PRYWATNE PROF. JACOBA LAVEEGO
Jacob Lavee, założyciel oddziału transplantacji serc w Sheba Medical Center. / ARCHIWUM PRYWATNE PROF. JACOBA LAVEEGO

Telawiwski Ihilov, hajfski Rambam, jerozolimska Hadassa – ciągnące się kilometrami, jaskrawo oświetlone korytarze izraelskich szpitali kryją zaskakujący obrazek.

Obok siebie, chusta przy chuście, siedzą tu żydówki, muzułmanki, chrześcijanki. Mężowie w jarmułkach, ojcowie ściskający w prawej dłoni paciorki subhy. Druzowie, uchodźcy z Sudanu czy Erytrei. Wreszcie: chore dzieci z Syrii, Zachodniego Brzegu Jordanu, Strefy Gazy.

To tutaj, w poczekalniach porodówek, w kolorowych salach oddziałów pediatrycznych, na smutnych oddziałach onkologicznych, przebiegają granice stuletniego konfliktu żydowsko-palestyńskiego. Tu on się kończy, ostyga, przestaje być ważny. Wobec narodzenia, śmierci lub choroby każdy z mieszkańców tego niewielkiego kawałka ziemi jest równy.

Serce żydowskie, serce arabskie

Oddział transplantologii serca Sheba Medical Center szpitala Tel Hashomer w Ramat Gan pod Tel Awiwem to miejsce szczególne: tutaj z sukcesem przeprowadza się 70 proc. takich operacji w Izraelu (łącznie w kraju notuje się rocznie ponad 20 przeszczepów serca).

Ostatnio lekarze z Sheby przeszczepili małe serce żydowskiej ofiary ataku terrorystycznego w osiedlu Ofra na Zachodnim Brzegu Jordanu. Dziecko urodziło się przedwcześnie, w 30. tygodniu ciąży, gdy palestyński terrorysta otworzył ogień w kierunku ludzi stojących na przystanku autobusowym. Matce udało się przeżyć, dziecko zmarło po czterech dniach.

I wtedy, za zgodą rodziców, serce tego maleńkiego Żyda zostało przeszczepione sześciomiesięcznemu palestyńskiemu dziecku.

Nie była to pierwsza taka „dziecięca” operacja: poprzednią lekarze z Sheby przeprowadzili w październiku 2018 r., sercem żydowskiego dziecka ratując wówczas życie małemu Palestyńczykowi o imieniu Musa.

Rozmawiam z jednym z pacjentów szpitala, 45-letnim Ishaiem Eilatem. Ishai jest Żydem, inżynierem elektronikiem w moszawie (spółdzielni rolniczej) Alonei Abba w Dolnej Galilei.

– Część polityki żyje wyłącznie w mediach, nie ma przełożenia na naszą codzienność, na relacje między izraelskimi Żydami i Arabami. Politycy czerpią siłę z konfliktu, żyją z różnic, wzmacniając to, co nas dzieli. A ja jestem przekonany, że większość z nas chce po prostu żyć w spokoju. Tam, skąd pochodzę, robimy to na co dzień – twierdzi Ishai.

Ishai niczego nie wymyśla, on dobrze wie, o czym mówi: w jego ciele od trzech lat tętni nowy organ. Zdrowe, arabskie serce.

Podwójne urodziny

Choroba go zaskoczyła. Ishai wiódł normalne aktywne życie 42-latka. Nagle, z dnia na dzień, poczuł się gorzej. Krótko po wizycie u lekarza i pierwszych badaniach otrzymał informację: natychmiast stawić się w szpitalu. Jego serce było w ciężkim stanie.

– Po dłuższym czasie, bo postawienie diagnozy okazało się trudne, lekarze oznajmili, że mam bardzo rzadką chorobę autoimmunologiczną: olbrzymiokomórkowe zapalenie mięśnia sercowego. Dotknęła zaledwie kilkaset osób na świecie. Był kwiecień 2015 r. Pogorszenie nastąpiło szybko, infekcje się namnażały, leżałem w szpitalu bez przerwy – opowiada Ishai.

Lekarze zdecydowali o przeszczepie serca. Na narodową listę biorców trafił w sierpniu 2015 r. Organ od arabskiego dawcy pojawił się szybko, Ishai nie czekał nawet miesiąca. Przeszczep uratował mu życie.

Operację przeprowadził prof. Jacob ­Lavee, ordynator i założyciel oddziału transplantacji serc w Sheba Medical Center.

– Nic dziwnego, że po operacji wielu z naszych pacjentów zaczyna świętować urodziny dwa razy do roku. Te drugie to rocznica transplantacji. Niestety, jest to możliwe tylko na skutek śmierci dawcy i decyzji jego rodziny, która wyraża zgodę na przekazanie organu – mówi „Tygodnikowi” prof. Lavee.

Zgodnie z izraelskim prawem do bezpłatnej transplantacji uprawniony jest każdy rezydent i obywatel Izraela. Priorytet mają pacjenci, którzy minimum trzy lata wcześniej podpisali tzw. kartę dawcy, wyrażając tym chęć przekazania swoich organów w przypadku śmierci. Idea takiego podpisu zrodziła się w Izraelu dokładnie 40 lat temu. Deklarację w formie zielonej plastikowej karty nosi dziś w portfelu prawie 940 tys. obywateli.


Czytaj także: Dariusz Rosiak: Palestyńska wojna bratobójcza


Temat transplantacji rozgrzał media w 2017 r., gdy znienawidzony w Izraelu palestyński polityk i negocjator w procesie pokojowym Saeb Erekat zachorował i zwrócił się z prośbą o donację płuca. Sprawa wzbudziła kontrowersje: wielu Izraelczyków zagroziło, że zwróci karty dawcy, jeśli Erekat otrzyma pomoc. Ostatecznie Izrael odmówił, tłumacząc, że prawo uwzględnia tylko obywateli i rezydentów Izraela, a Erekat nie spełnia tych kryteriów.

Mimo kontrowersji, jak szacuje prof. ­Lavee, od 20 do 25 proc. transplantacji przeprowadzanych od 30 lat na jego oddziale to operacje „międzyetniczne”. Głównie takie, w których dawcą jest Żyd, a biorcą Arab.

Oby nie dla terrorysty

Koordynacją przeszczepów, współpracą ze szpitalami, promocją kart dawcy i wsparciem dla rodzin, które utraciły bliskich, zajmuje się narodowe centrum transplantacyjne ADI.

Zapytana o „międzyetniczne przeszczepy” jego dyrektorka Tamar Ashkenazi nie kryje lekkiego oburzenia: jej zdaniem to pytanie wcale nie powinno padać w kraju, który z natury jest multi­etniczny.

Tamar Ashkenazi: – Gdy otrzymuję z któregoś ze szpitali informację, że pojawił się dawca, operuję tylko medycznymi danymi: grupą krwi, wiekiem oraz informacjami dotyczącymi organu, czy to serca, czy nerki, czy wątroby. Ale nie poznaję tożsamości dawcy. W tym konkretnym momencie liczy się dla mnie kontakt z rodziną. Zgodnie z prawem możemy pobrać organ do przeszczepu, jeśli dawca wyraził przed śmiercią taką wolę, ale uważamy, że należy poprosić wcześniej bliskich o zgodę. Przechodzą ciężki czas, nie chcemy ich dodatkowo ranić. Wrażliwość, z jaką się do nich kierujemy, jest opłacalna: 99 proc. zgadza się na pobranie organu do przeszczepu.

Rodzina dawcy wie, że nie może wybrać sobie biorcy. Tamar Ashkenazi przyznaje, że wtedy oczywiście padają pytania o jego tożsamość. Zwłaszcza gdy sytuacja polityczna jest akurat napięta. „Oby nerka nie trafiła do terrorysty” – zdarza się jej wówczas usłyszeć.

Prof. Jacob Lavee pamięta czasy, gdy „międzyetniczna” transplantacja budziła jeszcze większe spory. Zwłaszcza wtedy, gdy Izraelem wstrząsały kolejne intifady, palestyńskie wystąpienia zbrojne.

Jednej z takich operacji Lavee nie zapomni do końca życia. W 2001 r. Palestyńczyk wysadził się w dyskotece, zabijając 21 młodych Izraelczyków. Następnego dnia muzułmanin ze Wschodniej Jerozolimy przeszedł śmierć mózgu. Jego ojciec zgodził się oddać organy do przeszczepu. Trafiły do żydowskich biorców, co w tak zaognionej sytuacji politycznej przykuło uwagę mediów z całego świata. Przeszczep serca odbył się na oddziale prowadzonym przez prof. Laveego. Dokonał go osobiście.

– Operacja była ciężka, ale przebiegła pomyślnie – wspomina lekarz. – Wyszedłem na korytarz, by powiadomić o tym rodzinę biorcy. Nie wiedziałem, że informacja o przeszczepie wyciekła do mediów. Ledwie uchyliłem drzwi, skierowały się w moją stronę kamery i mikrofony kilkudziesięciu dziennikarzy. Zadali mi pytanie: „Jak to jest przeszczepić arabskie serce żydowskiemu biorcy dzień po krwawym ataku terrorystycznym?”. Byłem oszołomiony i nieprzygotowany na tę sytuację. Odpowiedziałem spontanicznie: „W czasie każdej operacji serca nadchodzi taki moment, w którym w jednej ręce trzymam serce dawcy, w drugim – biorcy. I wiecie, patrzyłem na oba, i nie mogłem znaleźć żadnej różnicy”. Następnego dnia czytałem to zdanie na czołówkach gazet.

Współpraca niemożliwa

Profesor pamięta, że niedługo po tym przeszczepie ojciec palestyńskiego dawcy spotkał się z młodym żydowskim biorcą. I że w czasie tego spotkania nie było mowy o polityce. Za to dużo o wdzięczności oraz o drugim życiu, możliwym mimo czyjejś śmierci.

Lekarz podkreśla, że to nie jest pojedyncza historia: często jest świadkiem, jak rozwijają się więzi między rodzinami dawców i biorców „mieszanych” przeszczepów. Wspomina przypadek żołnierza, który zginął w wypadku drogowym, a jego organy przekazano Arabowi z Galilei. Biorcy udało się stworzyć świetne relacje z rodziną żołnierza, która pojawiła się nawet na jego ślubie.

Jednak Lavee nie kryje, że nie wszystkie plany czy marzenia udaje mu się zrealizować. Nie tu i nie w tej sytuacji politycznej.

Lavee: – W Sheba mamy oddział pediatryczny [jego głównym chirurgiem jest dr David Mishaly; to on w ostatnich miesiącach wraz z Laveem prowadził operacje na sercach małych Palestyńczyków – KPA]. Ponad 70 proc. naszych dzieci, które przechodzą operacje na otwartym sercu z powodu jego wrodzonych wad, to dzieci ze Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. Dla nas spotkania z nimi to codzienność, choć w mediach się o tym nie mówi.

– Osobiście zwróciłem się z ofertą do palestyńskiego ministra zdrowia, by rozważył współpracę transplantologiczną z naszym szpitalem – mówi Lavee. – Pomyślałem, że to dobra oferta, bo w Palestynie nie ma tego typu operacji i pacjenci umierają, ponieważ nie mają żadnej alternatywy. Niestety odmówił. W tym sensie polityka bardzo nam przeszkadza – nie możemy liczyć na współpracę z naszym najbliższym sąsiadem.

Lekarz przyznaje jednak, że wątpi, czy jego projekt – gdyby został zrealizowany – spotkałby się z przychylnością w samym Izraelu. „Czy naprawdę musimy ratować życie tym, którzy za kilkanaście lat wyciągną noże i będą zabijać nas na ulicach?” – pisali niedawno internauci pod informacją o przeszczepie serca zmarłego żydowskiego dziecka maleńkiemu Palestyńczykowi.

Profesor przyjął to ze smutkiem. A wie, że to nie są odosobnione opinie.

Po prostu pacjent

Jacob Lavee twierdzi, że z transplantacyjnego punktu widzenia nie ma żadnej różnicy między arabskimi i żydowskimi dawcami oraz biorcami. Zauważa za to, że na listach biorców więcej jest arabskich nazwisk – wynika to z faktu, że w populacji izraelskich Arabów jest więcej przypadków chorób serca.

Arraba w Dolnej Galilei to miejscowość niemal całkowicie zasiedlona przez arabskich muzułmanów. Omar Ayda ma 60 lat i – podobnie jak Ishai Eilat – jest urodzony podwójnie: od trzech lat żyje z nowym organem. Żydowskim sercem.

– Gdy moje serce przestało działać, jeszcze zanim dostałem nowe, byłem bardzo podbudowany tą niesamowitą opieką, jaką otrzymałem od żydowskich lekarzy w naszych izraelskich szpitalach – opowiada Omar. – Nie liczyło się dla nich, że jestem Arabem, byłem po prostu pacjentem. Pamiętam dzień, w którym przyjechałem do szpitala: prawie nie oddychałem, byłem zdesperowany. Ale dzięki terapii i ich wielkiemu wsparciu prawie nie czułem bólu. Dla mnie ci lekarze to anioły.

Nie spodziewał się zresztą niczego innego. Gdy 25 lat temu premier Izraela Icchak Rabin promował pokój w regionie, Omar otworzył dom gościnny pod nazwą Namiot Pokoju. Chciał, aby było to miejsce, w którym Żydzi i Arabowie będą mogli się spotykać i wspólnie promować dobre relacje, których tak brakuje w regionie. Namiot działa do dziś, wraz z restauracją.

Jest więc dumny z tego, że w miejscowości nazywają go „Arabem z żydowskim sercem”. – Jasne, zdarzają się tacy, którzy czasem skomentują to negatywnie – mówi Omar. – Ale większość ludzi w Arrabie nie ma z tym problemu. Żyjemy w Galilei jak jedna rodzina, a ja przekonuję tych nieprzychylnych, że Żyd, który odszedł z tego świata, dał mi szansę, żebym kontynuował moje życie na tym świecie. To pokazuje, że mimo napięcia między dwoma narodami ostatecznie wszyscy jesteśmy istotami ludzkimi.

Omar ogromnie się ucieszył, gdy usłyszał, że rodzina dawcy – mama i dwie siostry – chciałyby go spotkać. Na spotkanie szedł przejęty. Trwało krótko, ledwie kwadrans, kobiety mówiły tylko po hebrajsku. Omar: – Nie jesteśmy teraz w stałym kontakcie, ale może jeszcze będziemy. Czuję, że moje serce w środku prosi mnie, żeby spotkać się z rodziną jeszcze raz.

Doświadczenie dla pokoju

Miesiąc po operacji Ishai Eilat odebrał telefon.

– To była rodzina mojego dawcy. Pytali, czy chciałbym się z nimi spotkać. Ucieszyłem się, bo uczestnicząc w transplantacji nigdy nie wiesz, kto jest dawcą, a rodzina dawcy musi wyrazić zgodę, żeby się z tobą spotkać. Bardzo chciałem ich poznać – wspomina Ishai.

Pamięta ekscytację, z jaką wjeżdżał do arabskiej wsi w Galilei, w której mieszkali rodzice zmarłego dawcy. Na jego powitanie wyszła nie tylko rodzina, ale też muzułmańscy sąsiedzi i znajomi.

Ishai: – Wszyscy mnie przytulali, byłem tym poruszony. Przepłakaliśmy razem wiele godzin. Odtąd jesteśmy jak rodzina: trzymamy kontakt, odwiedzamy się regularnie. Powtarzają, że czują we mnie serce ich syna. Że ono nadal żyje, a więc i on żyje we mnie. Spotykamy się także w jego urodziny.

W żydowskiej rodzinie Ishaia jego arabskie serce nie wzbudziło żadnych kontrowersji. Są rodzinie dawcy wdzięczni za ten dar życia. To jedyne, co się dla nich liczy.

– Wiesz, u nas, na północy kraju, jest tak wielu Arabów, że temat „mieszanej” transplantacji nie budzi większych emocji – mówi Ishai. – My tam razem żyjemy, pracujemy. Jesteśmy przykładem, że tak można, i to ponad głowami polityków prowadzących własną grę.

Ishai: – Dla mnie większym tematem jest to, że rodzina mojego dawcy musiała podjąć trudną decyzję. Że bez niej nie żyłbym od trzech lat. Że uratowali mnie wtedy, gdy jedyną pewną rzeczą w moim życiu była śmierć. Dlatego powinni być przykładem dla wszystkich ludzi w tym kraju i na świecie, świadectwem, że ofiarowanie organów może dać drugie życie innemu człowiekowi. Są wspaniali i kocham ich. Napisz to koniecznie.

– Gdybyśmy potrafili to doświadczenie z dziedziny transplantologii przenieść na inne obszary, na politykę, wtedy nasze życie na Bliskim Wschodzie byłoby o niebo lepsze – uważa prof. Jacob Lavee. – Gdy naprawdę skupiasz się na ludziach i odcinasz politykę, jedna i druga strona wynoszą z tego korzyści. Pod tym względem izraelska transplantologia powinna być wzorem dla innych dziedzin naszego życia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2019