Promując czytelnictwo, powinniśmy uczyć czerpania przyjemności z obcowania z literaturą

MICHAŁ RUSINEK: Nie zapominajmy, że lektura to przede wszystkim źródło różnorakich przyjemności.

09.10.2023

Czyta się kilka minut

Zabawy językiem
Michał Rusinek / JACEK TARAN

MICHAŁ SOWIŃSKI: Jaki status ma dziś w Polsce literatura dla młodzieży?

MICHAŁ RUSINEK: W polu literatury dla dorosłych mamy nagrody, splendor i uwagę krytyków. Nieco gorzej, choć wciąż nieźle sytuacja wygląda w przypadku literatury dla dzieci – jest doceniana na różne sposoby.

Natomiast literatura dla młodzieży to ciągle takie nie-wiadomo-co, ni pies, ni wydra, co z kolei w oczywisty sposób przekłada się na pozycję samych autorów i autorek.

Między innymi z tego powodu powstała Nagroda Literacka Podróż Hestii. Wymyślając ją, chcieliśmy wyraźniej zaznaczyć obecność tego gatunku na rynku wydawniczym, ale przede wszystkim – podkreślić jego ogromne znaczenie w kształtowaniu nowych pokoleń czytelników i czytelniczek.

Na czym polega specyfika tego gatunku?

Jako juror miałem początkowo obawy – no bo przecież nie jest to literatura pisana dla mnie, a moje dzieci już wyrosły z tej grupy czytelników. Zastanawiałem się, jakie kryteria oceny powinienem przyjąć. Szybko jednak znalazłem własny klucz – jest nim język, bo językowo literatura młodzieżowa jest szalenie ciekawa.

Pisana jest oczywiście przez dorosłych, ale dorosłych, którzy mają świadomość, że nie powinni naśladować języka młodzieży. Każdy, kto podejmuje taką karkołomną próbę, umieszcza się na pozycji z góry skazanej na porażkę. Wszyscy pamiętamy ze szkoły nauczyciela, który próbował „być równy” – kończyło się to straszną żenadą.

A autorzy książek dla młodzieży, przynajmniej ci najlepsi, nie naśladują, lecz podsłuchują język młodych ludzi, a potem umiejętnie go wykorzystują. A mówimy tu o materii niezwykle dynamicznej, bo język młodzieży szczególnie mocno próbuje nadążyć za zmianami społecznymi, które zachodzą dookoła.

Dlatego ta literatura jest tak ważna?

Stawka jest ogromna. Przepraszam za truizm, ale literatura, i ta dla młodzieży nie jest żadnym wyjątkiem, ma na celu uporządkowanie świata – powinna dawać język do jego opisu i ułatwić młodym ludziom znalezienie w nim własnego miejsca. Rzeczywistość, w której dorasta dzisiaj młodzież, jest wyjątkowo niestabilna, a przez to groźna, pełna zupełnie nowych, bezprecedensowych wyzwań.

Jeżeli autor ma tego świadomość, jego książka może być pomocna w oswajaniu tych lęków. To istotna różnica między literaturą młodzieżową i dziecięcą, bo w tym drugim przypadku autorzy nie muszą, a przynajmniej nie w takim stopniu, mierzyć się z tymi problemami.

Czy można zatem stworzyć kanon literatury młodzieżowej?

Nie przepadam za tym słowem, ale tak, jest to możliwe, pod warunkiem że będziemy go regularnie aktualizować. My, dorośli, musimy pamiętać, że dziś świat zmienia się szybciej, niż to miało miejsce, gdy sami byliśmy młodzi.

O czas i uwagę młodych ludzi konkurują też inne media.

Nie tylko młodych. Jednak nie zawsze jest tak, że inne media, nazwijmy je „ekranoidalnymi”, odwodzą od literatury, czasem bywa wręcz odwrotnie. Jako filolog chciałbym, żeby to literatura, rozumiana dość klasycznie, była tą najchętniej wybieraną formą uczestniczenia w kulturze, niemniej pojawiają się nowe, również ciekawe formy hybrydowe.

Weźmy choćby literaturę powstającą w ramach internetowej platformy Wattpad i Weronikę Marczak [pisaliśmy o niej w „TP” 25/23 – red.] z jej serią „Rodzina Monet”, która ma miliony czytelników, a na spotkania z nią ustawiają się wielogodzinne kolejki. To dobry przykład tego, że literatura świetnie potrafi sobie dziś radzić, także w formie drukowanej, bo tego typu powieści sprzedają się również w wersji papierowej, i to w rekordowych nakładach.

To też przykład alternatywnego wobec systemu szkolnego obiegu literackiego.

Przymus czytania w szkole od zawsze był problemem, bo też trudno jest poprzez nakazy zachęcić kogoś do literatury. Dlatego też wszelkie pozasystemowe zachęty i propozycje lekturowe niemalże z definicji lepiej się sprawdzają.

Literacka Podróż Hestii to jeden z wielu przykładów tego typu inicjatyw, bo nie sama nagroda jest tu najważniejsza, co raczej wielotorowe promowanie książek i czytelnictwa w ogóle.

Jurorzy wskazują najciekawsze publikacje w danym roku, ale to dopiero początek – chodzi o to, aby poprzez spotkania, lekcje czy warsztaty w szkołach albo lokalnych bibliotekach zachęcić młodych ludzi do czytania.

Jak rozmawiać z młodymi ludźmi o literaturze, aby wzbudzić w nich autentyczne zainteresowanie?

Nie ma jednego wzorca, można za to podpatrywać, jak skutecznie robią to inni. Świetnych przykładów dostarcza chociażby Katarzyna Tubylewicz, która od lat mieszka w Szwecji. Tam, zamiast robić kosztowne kampanie medialne z wykorzystaniem telewizji czy bilbordów, szuka się innych, bardziej oddolnych rozwiązań.

Na przykład?

Jeżeli z danych wynika, że chłopcy w wieku 11-15 lat czytają niewiele, to należy zastanowić się, poprzez jakie autorytety można by do nich dotrzeć, aby to zmienić. W przypadku tej grupy, jak się okazało, są to trenerzy sportowi – więc jeżeli oni, po treningu, podrzucą swoim wychowankom jakąś książkę, to jest duża szansa, że tamci ją przeczytają.

A nawet jeśli nie, to wciąż samo czytanie książek powoli staje się czymś bliższym ich światu. Praktyka pokazuje, że to zdecydowanie najskuteczniejsza metoda – nie ma w tym snobizmu, jest za to naturalne rozwijanie pewnego stylu życia.

Promując czytelnictwo, zazwyczaj popełniamy jeden podstawowy błąd – zapominamy, że lektura to przede wszystkim źródło różnorakich przyjemności, które mogą być dla nas pożyteczne. Promując czytelnictwo, powinniśmy uczyć czerpania przyjemności z obcowania z literaturą. Nie zawsze musi się to wiązać ze zdobywaniem intelektualnych szczytów – to przychodzi z czasem.

Jak zmienił się polski rynek literatury dla dzieci i młodzieży w ostatniej dekadzie?

Z pewnością oferta jest coraz bogatsza – szczególnie pod względem wizualnym. Polscy ilustratorzy i ilustratorki zdobywają wiele prestiżowych nagród branżowych na całym świecie, jest się czym zachwycić.

Pojawia się też coraz więcej przekładów, co mnie, jako tłumacza, niezwykle cieszy, choć wciąż nie jest łatwo przebić się z co ambitniejszymi i mniej oczywistymi propozycjami wydawniczymi.

Z kolei debiutantom na tym rynku jest coraz trudniej, choć to akurat właściwość całego pola literackiego, szczególnie w tych mniej komercyjnych gatunkach. Na przykład w przypadku wierszy dla dzieci.

Brzechwę i Tuwima widać na każdym kroku.

No właśnie, oni akurat świetnie sobie radzą, gorzej z nowymi nazwiskami. To ciekawe, bo rymowane książki dla dzieci kupują nie tyle rodzice, co dziadkowie, którzy sami wychowywali się na tych klasykach.

Z klasykami różnie bywa, nie wszyscy się dobrze zestarzeli…

Dlatego nie zawsze warto zmuszać innych do czytania rzeczy, które nam się wydawały kiedyś ciekawe. Gdy moje dzieci były jeszcze małe, zależało mi, żeby poznały „O czym szumią wierzby” Kennetha Grahame’a – czytano mi tę książkę wielokrotnie, potem sam po nią sięgałem. Okazało się jednak, że, owszem, szybko przy niej zasypiały, ale sama historia w ogóle ich nie interesowała. Chyba dlatego, że jej forma się zestarzała – narracja wydaje się zbyt rozwlekła jak na możliwości percepcyjne dzisiejszych pokoleń.

Miałem podobną obserwację podczas tłumaczenia tzw. oficjalnych kontynuacji przygód Kubusia Puchatka. Podstawowa różnica w stosunku do oryginału polega na tym, że rozdziały są krótsze i więcej się w nich dzieje.

Odnoszę jednak wrażenie, że literatura, której bohaterowie zbudowani są zgodnie ze starożytnym toposem puer-senex, czyli łączącym dziecięcą ciekawość świata z doświadczeniem starca-mędrca, starzeje się najwolniej. Widać to w przypadku prozy Alana Alexandra Milne’a, „Piotrusia Pana” Jamesa Matthew Barriego, „Fistaszków” Charlesa Schulza albo „Muminków” Tove Jansson.

A co nie przeszło próby czasu?

Zarówno dzieci, jak i młodzież są dziś zdecydowanie bardziej wyczulone na smrodek dydaktyczny i wszelkie inne formy moralizatorstwa. Do walki z dziaderstwem przygotowują się już od najmłodszych lat – może to i dobrze?

A nowe, wcześniej nieobecne w literaturze dziecięcej elementy?

Podoba mi się, że i w dziecięcej, i w młodzieżowej literaturze coraz więcej jest zabawy językiem – na przykład purnonsens, który staje się czytelniejszy dla coraz młodszych czytelników, co dobrze rokuje na przyszłość, bo mam wrażenie, że ten nurt literatury wciąż jest mało obecny w Polsce. ©

MICHAŁ RUSINEK – adiunkt w Katedrze Teorii Literatury na Wydziale Polonistyki UJ. Autor i tłumacz kilkudziesięciu książek dla dzieci i dorosłych. Członek kapituły konkursu Literacka Podróż Hestii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Michał Rusinek - adiunkt w Katedrze Teorii Literatury na Wydziale Polonistyki UJ. Autor i tłumacz kilkudziesięciu książek dla dzieci i dorosłych. W latach 1996––2012 był sekretarzem Wisławy Szymborskiej. Od roku 2012 jest prezesem Fundacji Wisławy… więcej
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zabawy językiem