Problem z muzyką współczesną

"TYGODNIK POWSZECHNY": - Medium elektroniczne jest w pewnym sensie antyemocjonalne, obiektywne i, jak mawiali niegdyś adwersarze muzyki elektronicznej, odhumanizowane...

05.06.2007

Czyta się kilka minut

Michał Talma-Sutt: - Technologia sama w sobie może i jest bezduszna, ale trzeba pamiętać, że za nią stoi człowiek. Komputer jest dla kompozytora takim samym narzędziem jak dłuto dla rzeźbiarza.

- Tyle tylko, że jeśli twórca pisze utwór na flet czy skrzypce, dużą rolę odgrywa jeszcze wykonawca. W przypadku komponowania muzyki elektronicznej sam Pan wpływa na efekt końcowy.

- Na pewno, poza tym jestem pierwszym słuchaczem utworu, co pozwala reagować na materiał, daje komfort pracy nad fragmentem dopóty, dopóki nie będę zadowolony z efektu. Jeśli zaś chodzi o twórczość innych, to najbardziej lubię te zdarzenia akustyczne, wizualne, w których zapominam, że udział w ich powstaniu miał komputer. A zdarzało mi się słuchać utworów, w których komputer panuje nad kompozytorem.

- Czy więc niezwykle łatwy dostęp do programów komputerowych, umożliwiających tworzenie muzyki elektronicznej, nie jest szansą dla kompozytorskich hochsztaplerów? Czy nie następuje unifikacja brzmienia?

- To samo można powiedzieć o papierze nutowym i ołówku. Liczy się indywidualność twórcy, jego podejście do materiału. Powtórzę jeszcze raz: technologia to tylko narzędzie, które jest po to, by o nim zapomnieć.

- Sięgnijmy do początków Pana fascynacji muzyką elektroniczną. Studiował Pan w Łodzi, nie mając chyba zbyt wielu okazji do obcowania z zaawansowaną techniką.

- Nie było tak źle. Wprawdzie początkowo do dyspozycji był bardzo prosty sprzęt, ale później pojawił się komputer Atari i sampler. Wydawało mi się wtedy, że dostałem narzędzie o nieograniczonych możliwościach. A przecież to był dopiero początek rozwoju komputerów, które od początku lat 90, zmieniły zupełnie oblicze nowej muzyki.

- Na przełomie lat 40. i 50. powstały dwie szkoły muzyki elektronicznej. Z jednej strony Pierre Schaeffer w Paryżu formułuje założenia "musique concr?te", wykorzystującej nagrane dźwięki naturalne, z drugiej w Kolonii Herbert Eimert tworzy "elektronische Musik", której zasadą jest generowanie dźwięków za pomocą aparatury. Po której stronie by się Pan opowiedział?

- Po stronie Paryża. Francuska muzyka jest mi bliższa, w niej - inaczej niż w niemieckiej - nie dominuje zakaz emocji. Poza tym zawsze mnie interesowało źródło akustyczne w muzyce elektronicznej. To chyba pozostałość z doświadczeń z samplerem... Zazwyczaj na początku pojawia się pomysł na utwór. Ale ostatnio jestem w realizacji pierwotnego pomysłu mniej dogmatyczny, staram się być otwarty na to, co przynosi mi sesja nagraniowa z późniejszym wykonawcą. Tak było, gdy pisałem ostatnio utwór "Vox Moduli" dla Agaty Zubel. Podczas nagrań dochodziło do sytuacji, że coś pokazywałem Agacie, dyrygowałem i ona na moje gesty reagowała. Wiele z tych spontanicznych pomysłów, zwrotów melodycznych znalazło się później w utworze.

- Wielokrotnie powtarzał Pan, że istotna jest forma. Tymczasem część młodych kompozytorów ten aspekt dzieła muzycznego pomija.

- I to mnie martwi. Żyjemy w takich "nieforemnych" czasach, a w sztuce forma jest kryterium podstawowym. Poprzez sztukę przecież coś wypowiadamy. I powinniśmy to robić wyraźnie, w sposób uporządkowany, a nie bełkotać. Muzyka ma wiele wspólnego z architekturą. Forma jest konstrukcją, na której zawieszamy dźwięki. Dodam, że powinna być konstrukcją dla słuchacza czytelną, słuchowo uchwytną. Forma nie może istnieć tylko na papierze. Powiedzmy sobie wprost, że muzyka jest do słuchania, nie do patrzenia. A widziałem sporo partytur, które wyglądały ciekawie, ale rezultat akustyczny był fatalny.

- Wnioskuję, że dba Pan o komfort słuchaczy.

- A dlaczego mam nie dbać? Słuchacz jest ważny. I nie chodzi tutaj o to, że chcę, aby wszystkim moja muzyka się podobała. Nie interesuje mnie pisanie dla wszystkich. Ale uważam, że muzyka, również komponowana przy pomocy komputerów, będzie ostatecznie przez kogoś słuchana.

- Podobny pogląd wyrażał Witold Lutosławski.

- Przyznaję się do kompozytorskiej linii: Bartók-Lutosławski. U nich właśnie forma jest wyrazista, a jednocześnie wyrafinowana. W ich muzyce odnajduję też doskonałą równowagę między racjonalnością a emocjonalnością.

- Lutosławski nie pisał na elektronikę.

- Ligeti też nie. Zrobił kilka drobiazgów na początku, ale doszedł do wniosku, że rezultaty go nie zadowalają. Zresztą nie dziwię się, w tamtych czasach możliwości pracy nad dźwiękiem były ograniczone. W porównaniu z obecnym skokowym rozwojem komputerów, sprzęt w latach 50. rozwijał się wolno. Mogło to kompozytorów zniechęcać.

- Jest Pan kompozytorem wykształconym w muzycznych akademiach. Coraz częściej pojawiają się opinie, że istnieje rozbieżność między tzw. twórcami akademickimi a alternatywnymi, którzy są podobno ciekawsi...

- Ta klisza bardzo mi się nie podoba, a bierze się chyba stąd, że ludzie mają problem z muzyką współczesną. Próbują ją jakoś dzielić, nazywać muzyką współczesną klasyczną, co jest jawną sprzecznością, bo jeżeli coś jest współczesne, nie może być klasyczne... Ja tych podziałów bardzo nie lubię. Jeśli coś w muzyce mnie zainteresuje, jest mi obojętne z jakiego kręgu pochodzi. Tu i tam pojawiają się rzeczy szlachetne, tu i tam jest sporo dźwiękowego chłamu.

- Mówił Pan kiedyś, że obca mu jest postawa postmodernistyczna...

- Przestańmy już zajmować się tymi "postami"! To mnie w ogóle nie interesuje. Najważniejsza jest indywidualność. Każdy z największych twórców ma piętno, które stanowi o tym, że Ligeti jest Ligetim, a Lachenmann Lachenmannem. Środowiska muzykologiczne próbują to systematyzować, ale pewne postaci są na tyle wybitne, że piszą muzykę tak, że można ich dzieła poznać po trzech pierwszych nutach.

- Ostatnio wszedł Pan w nową dla siebie rolę, organizując festiwal Musica Electronica Nova. To festiwal autorski, z Kaiją Saariaho jako główną bohaterką, z Lachenmannem, Harveyem w tle...

- Repertuar jest skoncentrowany na zachodniej Europie. Ta tradycja jest mi bliższa. Moim celem było także zaprosić wybitnych wykonawców. Świetny koncert dał wybitny altowiolista Garth Knox, wystąpił legendarny Arditti String Quartet, udało się połączyć muzyków z włoskiego Alter Ego z formacją noise-artową Pan Sonic.

Polska też dobrze się zaprezentowała. Mamy bardzo dużo zdolnych kompozytorów. Tak się składa, że wielu z nich mieszka we Wrocławiu, mieście wyjątkowo przychylnym artystom: Cezary Duchnowski, Agata Zubel, Michał Moc, Sławek Kupczak, na festiwalu słuchaliśmy utworu ze świetną elektroniką, ciekawym pomysłem Jagody Szmytki, studiującej jeszcze kompozytorki. A przecież jeszcze jest Aleksandra Gryka, Dobromiła Jaskot, Andrzej Kwieciński. Namnożyło się teraz kompozytorów, których trzeba promować, ale i wysyłać za granicę. Oni muszą gdzieś jeszcze postudiować, pooglądać partytury, posłuchać muzyki. Czasem słyszę w ich muzyce talent, ale ograniczony brakiem poznania. Słowem: podróże kształcą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007