Poza salonem

Ekscesy nieodpowiedzialności, jakie obserwujemy na naszej scenie politycznej od pół roku, każą z niepokojem myśleć już nie tylko o tym Sejmie i tym rządzie, ale - szerzej - o polskiej demokracji. Rządząca Polską partia i jej sojusznicy zdają się rozumieć demokrację w jej najbardziej zredukowanym wymiarze, jako władzę pochodzącą z wyborów, ale nieograniczoną całą siecią procedur, sfer zastrzeżonych czy choćby dobrego politycznego obyczaju.

03.04.2006

Czyta się kilka minut

/rys. M. Owczarek /
/rys. M. Owczarek /

Prawo i Sprawiedliwość zaczyna słabnąć w sondażach, jego parlamentarni partnerzy mają swoje interesy, które w jakimś momencie mogą popchnąć ich do zerwania z protektorem-nadzorcą, może się więc zdarzyć, że rząd Kazimierza Marcinkiewicza nie utrzyma się już długo. Ale to nie oznacza, że niebezpieczeństwo, jakie przyszło do polskiej polityki wraz z dojściem PiS do władzy, automatycznie minie. Nie minie, jeśli po partii Kaczyńskich pozostaną ruiny wspomnianych systemowych ograniczeń.

Gdy w demokracji władza oszaleje, można liczyć na opozycję. Jeśli ta zachowa zdrowy rozsądek, owa demokratyczna sieć ograniczeń ostoi się, choćby nawet rządzący zmodyfikowali legislację w sposób degenerujący zasady państwa prawa (co się już w Polsce częściowo stało). Opozycja, jako pozostająca w mniejszości, może się okazać bezradna w obronie procedur i instytucji, może wszakże głośno mówić, że rządzący dokonują na nich gwałtu. I może skutecznie bronić dobrego politycznego obyczaju. Jeśli spełnia te warunki, demokracja ma jeszcze przyszłość.

W pewnym sensie dla jakości demokracji ważniejsza od klasy aktualnej większości jest klasa opozycji, bo to opozycja prędzej czy później przejmie władzę i albo podąży śladami poprzedników (tak byłoby dla przyszłego rządu wygodniej), albo przywróci naruszone standardy, nakładając sobie ponownie pęta "prawnego imposybilizmu" (przecudnej urody termin autorstwa marszałka Sejmu Marka Jurka). Jak się zapowiada dzisiejsza opozycja?

"Zdradził Profesora"

Pisząc "opozycja", mam na myśli przede wszystkim Platformę Obywatelską, ponieważ to ona jest główną siłą pretendującą do przejęcia władzy po Prawie i Sprawiedliwości. Powiedzmy od razu, łapiąc byka za rogi, że Platforma jest tylko odległym wspomnieniem po Unii Wolności - partii, z której się po trosze wywodzi, ale którą politycznie zamordowała. Ów aspekt politycznego mordu jest ważny w kręgach inteligenckich. Mam wrażenie, że ciągle powraca tu jak zły sen syndrom "zdrady Profesora", który często w decydującym stopniu wpływa na ocenę PO, w tym także na jej ocenę jako przeciwwagi dla PiS. Tusk istotnie "zdradził Profesora", czyli ówczesnego przewodniczącego UW Bronisława Geremka, ale nie udawajmy, że frakcja Geremka nie użyła w tamtej walce o przywództwo wszystkich środków, by konsekwentnie "wyciąć" ludzi Tuska z instancji kierowniczych partii. Takie są - niepiękne - obyczaje życia partyjnego w Polsce, a Profesor i jego ekipa zapłacili cenę za "wycięcie" partyjnej konkurencji: konkurencja założyła nową partię, która zniszczyła Unię. Tak bywa w polityce. Można rozumieć, że to boli, ale czy tym bólem należy przez następnych pięć lat tłumaczyć stosunek do całej polityki PO - to już wątpliwe.

Inteligencja tradycyjnie głosująca na UW ma rację twierdząc, że Tusk nie tylko "zdradził Profesora", ale także "zdradził profesora" - to znaczy odszedł od inteligenckiego sposobu uprawiania polityki, charakterystycznego dla UW. To prawda, ale faktem jest także to, że szczyty popularności Unii to kilkanaście procent społecznego poparcia, podczas gdy PO od wielu miesięcy cieszy się sympatią ponad 25 ostatnio nawet ok. 30 proc. wyborców. Narzuca się brutalne pytanie, dlaczego? Odpowiedź jest dość prosta: PO uprawia politykę zyskującą poparcie nie tylko umownego "profesora".

To naturalnie nie znaczy, że w pogoni za elektoratem wolno wszystko. PO nieraz balansuje na granicy zdrowego rozsądku i politycznej uczciwości, a czasem nawet tę granicę przekracza. Jednak nieuprzedzony obserwator powinien przyznać, że jeśli partia gospodarczego liberalizmu uzyskuje w takim kraju jak Polska dwadzieścia kilka procent poparcia i walczy o prezydenturę, odnosi mimo wszystko ogromny sukces. Nazywając rzecz po imieniu: to jest wyjście poza salon, czego UW nie potrafiła. Partia Mazowieckiego i Geremka niewątpliwie była formacją ludzi przyzwoitych i rozumnych, ale okazała się organicznie niezdolna do rządzenia w tym sensie, że z góry rezygnowała ze zdobycia szerokiego poparcia wyborców. Jak na partię polityczną, jest to zachowanie osobliwe. Platforma nie ma takich skrupułów, ona idzie do polityki po to, po co się tam normalnie chadza: po władzę.

Trzy razy populizm

Opozycja jest, z natury rzeczy, przeciw rządowi. PO, jak na opozycję przystało, nie przebiera w słowach i w zasadzie ma rację, bo dzięki temu oferta polityczna przedkładana wyborcom jest bardzo czytelna: albo oni, albo my. Kłopot z opozycyjnością Platformy jest taki, że w tym zapale popada ona w populizm trojakiego rodzaju. Pierwszy rodzaj to jak gdyby zabieganie drogi rządowi. W Sejmie poprzedniej kadencji PO, chcąc zaszachować rząd Leszka Millera, wymyśliła najbardziej niemądre hasło polityki zagranicznej po 1989 r. Operacja się udała i w pewnym momencie zarówno opozycja, jak i rząd groziły śmiercią w razie nieprzyjęcia w traktacie konstytucyjnym nicejskiego sposobu liczenia głosów w unijnej Radzie Ministrów. Później, dzięki zdrowemu rozsądkowi Marka Belki, pozycja rządu została nieco zniuansowana. Teraz z kolei, po odrzuceniu traktatu przez Francuzów i Holendrów, spór przycichł. Nie ulega jednak wątpliwości, że hasło "Nicea albo śmierć" narobiło wiele szkód, a wszystko przez to, że Platforma w swojej opozycyjności nie zauważyła nadrzędnego interesu Polski.

Kokietowanie populistów przez PO nie skończyło się wraz z odejściem SLD. Drugi rodzaj jej populizmu występuje wtedy, gdy Platforma mówi: zrobimy tak samo jak rząd, ale z przytupem. Na tym polegało sławetne przelicytowanie PiS w kwestii tzw. becikowego. Kaczyńscy wymyślili zagranie pod publiczkę? To my zagłosujemy za tym pomysłem, ale tak, że Kaczyńskim pójdzie w pięty. To rząd powinien dbać o budżet, my jako opozycja nie będziemy go w tej trosce wyręczać.

Sens takich operacji nie jest chyba do końca udowodniony, bo nawet w systemie dwupartyjnym (do którego poniekąd zmierzamy) obie główne partie walczą o wyborczy środek, nie zaś o skrajne skrzydło swojego przeciwnika. Jednak Platforma w tym nie ustaje, a ponieważ na prawo od PiS jest - umownie mówiąc - elektorat radiomaryjny, Janowi Rokicie zdarzyło się nawet powiedzieć w jednym z wywiadów, że gdyby go tam zaproszono, wystąpiłby na antenie Radia Maryja. Przy tym nie sądzę, że w tych słowach wyraża się jakaś szczególna wspaniałomyślność lidera PO w stosunku do rozgłośni, która słynie z politycznej brutalności. Raczej widziałbym w tym kolejny sygnał mający dowodzić, że konserwatyzm Platformy nie słabnie nawet w konfrontacji z konserwatyzmem PiS.

Trzeci rodzaj populizmu jest z gatunku klerykalnych: zrobimy inaczej niż rząd, ale też pod skrzydłami Kościoła. Kościelny parasol jest tu pustą dekoracją, ale dekoracją, która może poruszyć jakąś czułą strunę w sercach Polaków. My, Platforma, chcemy gruntownie innego państwa niż PiS i mamy dla tego projektu poparcie części Kościoła. To oczywiście nieprawda, że kard. Dziwisz utożsamia się z politycznymi pomysłami PO (w każdym razie nic takiego nie wynika z jego publicznych wypowiedzi), ale ponieważ metropolita krakowski nie zdystansował się od tych sugestii polityków Platformy, to tak już zostało i jest w różnych dyskusjach politycznych przywoływane. Nie szkodzi, że to nieprawda, nie szkodzi, że to dzieli politycznie Kościół, ważne, że można uzyskać jakieś punkty w sondażach, bo - wiadomo - Polacy szanują swój Kościół.

Lepsze wrogiem dobrego

Mimo to Platforma jest główną siłą opozycyjną, czyli najważniejszym pretendentem do władzy w nowym politycznym rozdaniu. Skoro nawet pod rządami proporcjonalnej ordynacji wyborczej weszliśmy w logikę silnej polaryzacji, nie należy liczyć na to, iż w przewidywalnej przyszłości jakaś trzecia siła zagrozi tym dwóm biegunom. Stąd apele o takie czy inne przeorganizowanie sceny politycznej (np. PD + SLD + SdPl + Zieloni) są - w moim przekonaniu - mało poważne. Papier wszystko zniesie, ale realia są takie, że teraz i jeszcze długo liczyć się będą najsilniejsi. Nic nie pomogą lamenty na zdradę inteligenckiego etosu przez Tuska i Rokitę: polska scena polityczna po wieloletnim rozdrobnieniu weszła w fazę dwóch partii dominujących. A w takim razie trzeba jeszcze bardziej niż dotąd kierować się w polityce zasadą mniejszego zła. Zaś w porównaniu z PiS, wady Platformy jawią się jako zgoła niegroźne.

System dwóch partii dominujących wymaga, żeby wokół jednej z nich udało się stworzyć zwartą większość parlamentarną (lub żeby mogła rządzić samodzielnie). Otóż gołym okiem widać, że na razie preferencje wyborcze Polaków nie dają nadziei na uzyskanie takiego wyniku. W następnych wyborach albo zwycięży PiS z niewielką przewagą nad Platformą, albo Platforma z niewielką przewagą nad PiS. To zaś niczego nie rozwiązuje. Dlatego namawianie Platformy na szybkie wybory to namawianie jej na kolejne niepowodzenie. Naturalnie można źle życzyć Platformie, tyle tylko że pat, z jakim zapewne mielibyśmy do czynienia w wyniku majowych wyborów, byłby klęską Polski znacznie dotkliwszą niż to, że bez wiosennych wyborów "Sejm przez najbliższe miesiące będzie placem wojny na wyniszczenie między PO i PiS" (Paweł Wroński, "Gazeta Wyborcza", 29 marca).

Poza Jarosławem Kaczyńskim nikt w Polsce nie zaleca ludziom kochać rządu. Tym bardziej nie ma obowiązku kochania opozycji. Opozycja może mieć same wady i tę jedną zaletę: że bardziej się nadaje do rządzenia niż aktualna większość - i to wystarcza, żeby jej życzyć sukcesów. Oczywiście jak już opozycja dojdzie do władzy, trzeba jej będzie czujnie patrzeć na ręce. I najlepiej, żeby ona z góry o tym wiedziała.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2006