Pomarańcze wracają do Warosi

Pamięć za pamięć, symbol za symbol. Na Cyprze trwa wojna na wspomnienia. Ale mieszkańcy podzielonej wyspy nie zamierzają pozwolić, aby ich życiem zawładnęły duchy.

04.12.2017

Czyta się kilka minut

Warosia, dzielnica cypryjskiego miasta Famagusta. Kiedyś słynęła z luksusowych hoteli i pięknych plaż – tak wygląda dzisiaj. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES
Warosia, dzielnica cypryjskiego miasta Famagusta. Kiedyś słynęła z luksusowych hoteli i pięknych plaż – tak wygląda dzisiaj. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES

Emocje na Cyprze sięgnęły zenitu. Rozmowy w kawiarniach i na ulicach zdominowało jedno słowo: Warosia. Szczególnie rozgorączkowani byli mieszkańcy Famagusty, miasta na północnym wschodzie wyspy. Nic dziwnego, Warosia była kiedyś ich dumą i wizytówką.

Leon, 64-letni Grek cypryjski, nie może tego przeboleć. – Światowej klasy hotele i najpiękniejsze plaże, na których rok w rok wypoczywały takie gwiazdy jak Brigitte Bardot, Elizabeth Taylor czy Raquel Welch – wylicza. – Dziś trudno w to uwierzyć. Warosia, dawniej luksusowa dzielnica Famagusty, teraz jest jedynie ponurym symbolem podziału wyspy. Ma przypominać, kto jest górą w tym konflikcie. Jej widok ma boleć. I rzeczywiście boli.

Kawał młodości upłynął Leonowi w Warosi. Dokładnie: na jej obrzeżach, gdzie jego rodzice mieli plantację pomarańczy. W 1973 r. Leon wyjechał na studia do Niemiec Zachodnich. Nie przeczuwał, że niespełna rok później jego mała ojczyzna opustoszeje.

W sierpniu 1974 r., w jedną noc, z Warosi uciekli niemal wszyscy mieszkańcy. 39 tys. ludzi, w tym rodzice Leona. Ratowali się przed turecką inwazją. Ale w nadziei, że najdalej za kilka dni wrócą.

Sensacja zdementowana

Nie wrócili nigdy. Tureccy żołnierze zajęli całą część Cypru, ok. 37 proc. terytorium wyspy, proklamując tam Turecką Republikę Cypru Północnego. Wszystko w odpowiedzi na próbę aneksji wyspy przez rządzących Grecją „czarnych pułkowników”. Nowe państwo uznała tylko Turcja. Powszechnie na Cypr Północny mówi się po prostu: „terytoria okupowane”.

Warosia została otoczona zasiekami i zamknięta. Przez następną dekadę nad jej losami debatowali światowi politycy. W końcu w 1984 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ wydała rezolucję, nakazującą przekazanie jej pod administrację ONZ i powrót mieszkańców. Na próżno.

Do dziś Warosia jest pod kontrolą tureckiej armii. Sześć kilometrów kwadratowych apartamentowców i hoteli, z których jeden nosi ślady tureckich bombardowań, popada w ruinę. W oknach bez szyb niszczejących willi powiewają firany. Leżaki wciąż stoją na sypiących się balkonach. Ślady dawnego życia. Trochę jak starożytne Pompeje. Od 40 lat nie zmieniło się tu nic.

Dlaczego więc Warosia nagle znalazła się na ustach wszystkich Cypryjczyków? Zamieszanie wywołała dziennikarka Esra Aygin. Poinformowała, że strona turecka gotowa jest zrzec się Warosi, przekazując ją pod kontrolę ONZ. To oznaczałoby, że drzwi do powrotu greckich mieszkańców i właścicieli nieruchomości zostają otwarte. Słowem: Warosię czeka wskrzeszenie. Nikt nie śmiał podważyć wiarygodności tych rewelacji. Aygin do niedawna pracowała jako ekspertka ds. Cypru agencji Associated Press i Bloomberga, ma sprawdzonych informatorów.

Ale ONZ zdementowało jej informacje. Radość jednych i oburzenie drugich opadły jak kurz.

Poznać po łzach

Leon wrócił z Niemiec w 1982 r., do świata innego niż ten, który znał. Jego rodzice mieszkali teraz na południu wyspy. Przed 1974 r. miasta i wioski były mieszane – Turcy cypryjscy mieli za sąsiadów Greków cypryjskich. Po tureckiej inwazji Grecy wyjechali na południe, Turcy na północ.

– Jedynym źródłem wiedzy o tym, co dzieje się po drugiej stronie strefy buforowej, która oddziela północ od południa, była państwowa propaganda. A ta mówiła o wrogach i zdrajcach – wspomina Leon. – Jeśli ktoś zadzwonił do rodziny po drugiej stronie, to zwykle zjawiali się u niego żołnierze. Żądali wyjaśnień, dokonywali aresztowań. I odcinali telefon.

Granica między Republiką Cypryjską a Cyprem Północnym została otwarta dopiero w 2003 r. Setki Greków i Turków, zgromadzonych przy punktach kontroli, czekały na ten moment na wiele godzin przed świtem. Także Leon. Razem z rodziną chciał pojechać do domu rodzinnego.

– Wzięliśmy wielkie pudło czekoladek. Z pustymi rękoma przecież nie wypada – wspomina. – Okazało się, że w naszym domu mieszka rodzina Turków. Ale nie z Cypru. Przyjechali z Anatolii, kilka lat po inwazji. Wielu tak zrobiło, bo w tym rejonie Turcji bieda aż piszczała. To było małżeństwo z dwójką dzieci. Nie zapomnę wyrazu oczu tej kobiety, pani domu, gdy wręczyłem jej czekoladki. Całe zaszły jej łzami.

Dom był o blisko połowę mniejszy, niż go pamiętali. – Turcy, którzy mieli koneksje z armią, po inwazji dorabiali się na wyburzaniu domów opuszczonych przez Greków. Pozyskiwali tak budulec, który sprzedawali za niezłe pieniądze. Znaczna część naszego domu padła ofiarą tego procederu – opowiada Leon. – Ale jeszcze gorszy był brak drzew. Mieliśmy ponad 800 drzew pomarańczowych, żyliśmy z ich uprawy. Spytałem, co się z nimi stało. Turek pokazał na kominek. Wszystkie wycięli i zimą nimi palili.

W rozmowie z nimi Leon nie używał określenia „mój dom”. – To mogłoby urazić tę rodzinę, w końcu mieszkali w nim od blisko 30 lat, tu urodziły się ich dzieci. Zamiast tego mówiłem: „kiedy tu mieszkałem” – wspomina. – Po tym spotkaniu długo płakałem. Prowadziłem auto, a po policzkach ciekły mi łzy. Tuż po otwarciu granicy tak się poznawało, że ktoś wraca ze swojego dawnego domu. Po łzach.

Ludzie ze zdjęć

Tureckie rodziny, które po inwazji wprowadzały się do greckich domów, nieraz już z daleka poznawały ich dawnych właścicieli. Znali ich ze zdjęć, które zastali – oprawione, ustawione na kredensach, powklejane w albumy. Pozostawione podczas ucieczki przed tureckim ostrzałem.

– Moi znajomi Grecy cypryjscy pojechali odwiedzić swój dawny dom w podobnym czasie co my – wspomina Leon. – Mieszkała w nim rodzina Turków cypryjskich. Nowa pani domu, starsza Turczynka, zapytała ich: „Czy uciekając, zdążyliście stąd zabrać wszystko, na czym wam zależało?”. Gdy odpowiedzieli, że nie, bez słowa wyszła z pokoju. Wróciła z pudełkiem pełnym biżuterii. Znajomi zakopali je w ogródku przed ucieczką, by ich nie stracić, gdyby pojmali ich tureccy żołnierze. Wielu Greków tak robiło. Nie wszyscy odzyskali swoje kosztowności. I nie wszystkie spotkania były tak wzruszające. Nieraz zatrzaskiwano drzwi przed nosem.

Leon, 64-letni Grek z Cypru, nad mapą podzielonej wyspy. // AGNIESZKA ROSTKOWSKA

 

Dlaczego w swoim domu zachowywał się jak gość? – Domu nie odzyskam, władze Cypru Północnego dały ich tureckim mieszkańcom nowe akty własności, faktycznie stworzyły tam nowe państwo. Konfrontacyjna postawa tylko umacnia podział. A on jest sztuczny, to polityka. Między ludźmi nie ma wrogości – odpowiada Leon.

Wybiórczość pamięci

Z Leonem rozmawiam w Derinii, 6-tysięcznym miasteczku przy strefie buforowej, z którego rozciąga się widok na Warosię. Dla rządzących Republiką Cypryjską Derinia to ważny symbol.

Widać to dobrze w centrum Nikozji, stolicy Cypru. Tam, przy jednym z głównych przejść granicznych między Republiką Cypryjską a Cyprem Północnym, stoją dwa mury. Żeby przejść na drugą stronę, trzeba je minąć. Na jednym billboard z sześcioma zdjęciami: na najbardziej eksponowanym grupa mężczyzn okłada kijami chłopaka. Poniżej opis: „26-letni Solomos Solomou zginął 26 sierpnia 1996 r., trzykrotnie postrzelony przez tureckich snajperów, gdy próbował usunąć z masztu turecką flagę. Zabito go tuż po pogrzebie jego kuzyna, Tassosa Isaaca. 25-letni Tassos Isaac został pobity na śmierć 11 sierpnia 1996 r. przez tłum Turków w Derinii, w czasie demonstracji przeciw tureckiej okupacji”.

Kilka metrów dalej, na kolejnym murze, znów umieszczono trzy ze zdjęć z billboardu. Jakby dla pewności, że zapadną w pamięć. Poniżej obszerny opis historii Tassosa Isaaca. Nie zadano sobie trudu, przedrukowano go z Wikipedii. Zresztą mało kto to czyta, tę historię znają tu wszyscy.

Turecka strona też dba o to, by pamiętać. Niemal wszystkie wycieczki przyjeżdżające z Turcji na Cypr Północny obowiązkowo idą do Muzeum Barbarzyństwa. Centralne miejsce zajmują w nim zakrwawione szlafroki i ręczniki. Obok wanna, w której chronili się ich właściciele. Popękała od kul, gdy grupa Greków wdarła się do budynku w 1963 r., z zamiarem zabicia mieszkającej w nim rodziny oficera armii tureckiej, Nihana İlhana, jego żony i trójki dzieci. Był to czas pogromów, jakie Grecy i Turcy urządzali sobie wzajemnie po uzyskaniu niepodległości od Wielkiej Brytanii. Aby powstrzymać walki, ONZ ustanowiła strefę buforową: linię rozejmu, która do dziś przecina wyspę na pół. Dla Nihana i jego rodziny było za późno, wszyscy zginęli.

Ich historia ma być świadectwem barbarzyństwa Greków cypryjskich. Ściany muzeum pokryte są zdjęciami spalonych wsi, zwęglonych zwłok, poćwiartowanych ciał. Jedynym ostrzeżeniem, czego się spodziewać, jest tablica przy wejściu: „Muzeum opowiada historię naszych niewinnych ludzi, zmuszanych do opuszczania swoich domów i brutalnie mordowanych w akcie ludobójstwa popełnianego przez Greków”.

W korytarzu księga pamiątkowa, do której wpisują się zwiedzający. Najczęściej powtarza się fraza: „Jak dobrze móc powiedzieć »Jestem Turkiem«”. To cytat z Atatürka, założyciela Republiki Tureckiej i ojca nowoczesnej Turcji. A więc wystawa osiąga cel, duma narodowa triumfuje.

Jeden ze zwiedzających Turków, starszy pan, może pamiętający grozę tych dni, podchodzi, gdy przeglądam księgę. – Pamięć o trudnej przeszłości jest ważna. Ale ważniejsza jest pamięć o tym, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Tak naprawdę niczym się nie różnimy – mówi i odchodzi.

Powrót pomarańczy

A jak wszystkie te symbole postrzegają ci, którzy nie pamiętają lat 60. i 70. XX wieku?

– Załóżmy, że mieszkasz na Cyprze Północnym i chcesz kupić kilka anglojęzycznych książek, np. na Amazonie, z dostawą z Wielkiej Brytanii lub USA – mówi Ayşe, 20-letnia Turczynka cypryjska. – Problem w tym, że takie międzynarodowe przesyłki tu nie dochodzą. Zakupy muszą więc zrobić za ciebie znajomi z Republiki Cypryjskiej. Możesz też wynająć sobie tam skrzynkę pocztową, koszt to ok. 30 euro miesięcznie. Ze wszystkim musisz tak kombinować, niemal codziennie. Dla nas podział to praktyczny problem. Sentymenty? Tylko w opowieściach dziadków i filmach.

Ale nawet filmy przegrywają z życiem. Z ekranów cypryjskich kin dopiero co zeszła „Historia zielonej linii” w reżyserii Panicosa Chrysanthou. Opowiada o przyjaźni dwóch żołnierzy, cypryjskiego Greka Kyprosa i cypryjskiego Turka Murata, służących w latach 70. na tym samym punkcie kontrolnym w strefie buforowej. Film nie przyciągnął tłumów. Nie wzbudził emocji, nie obudził demonów przeszłości.

Za to z powodzeniem zrobił to kryzys finansowy, który wstrząsnął Republiką Cypryjską w 2013 r. Wielu Cypryjczyków straciło wtedy oszczędności i pracę lub musiało pogodzić się ze znaczną obniżką pensji. Jak wynika z ostatnich badań, prowadzonych przez organizację pozarządową SeeD, Turcy i Grecy pod wpływem kryzysu znów zaczęli zerkać na siebie spode łba. Grek zobaczył w Turku konkurenta i zagrożenie dla swego miejsca pracy, Turek w Greku sknerę, który bez powodu tnie mu pensję.

– Jak to między ludźmi. Może w końcu do polityków dotrze, że życie kręci się właśnie wokół takich problemów, a nie wokół symboli – kwituje Leon.

Tymczasem mieszkańcy Famagusty również sięgnęli po język symboli, aby przekazać przywódcom podzielonych społeczności, czego od nich oczekują. Odkurzyli wielkie stelaże, które w latach świetności Warosi wykorzystywali do obchodów Festiwalu Pomarańczy. Co roku nabijali na nie setki pomarańczy z okolicznych plantacji, tworząc w ten sposób kilkumetrowe rzeźby. Przez Warosię, ku radości tłumów, dumnie paradowały pomarańczowe statki oraz ławice delfinów i ośmiornic.

Dziś po plantacjach zostało tylko wspomnienie. Ale mieszkańcy Famagusty znów tworzą owocowe rzeźby. Ustawiają je wokół wymarłej dzielnicy. W nadziei, że tak jak przywracają do życia ukochany lokalny festiwal, tak i rozmowy w sprawie zjednoczenia Cypru przywrócą w końcu jedność społeczeństwa wyspy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2017