Pokój rodzi się w bólu

Wielkie mocarstwa europejskie XIX wieku mogły wysłać swoje wojska, aby powstrzymać amerykańsko-amerykańską rzeź podczas wojny secesyjnej. Ale czyniąc tak, zablokowałyby ostateczne ukształtowanie się pokojowo zjednoczonej republiki Stanów Zjednoczonych. W Iraku jest dziś podobnie.

22.05.2006

Czyta się kilka minut

Wojny domowe są szczególnie okrutne i nieludzkie. Podczas wojen domowych zabijają się najbliżsi sąsiedzi. Ale one też mają na tym świecie swój cel: mogą zapewnić stabilny pokój, niszcząc w efekcie wolę walki i usuwając motywy oraz szanse dla przyszłej eskalacji przemocy.

Brzmi to okrutnie, ale tego przecież uczy historia. Angielska wojna domowa z połowy XVII w. zapewniła następujące po niej wieki politycznej stabilności pod rządami parlamentu i ograniczonej monarchii. Ale wcześniej musiały nastąpić ciężkie bitwy i kilka zabójstw, włącznie z dekapitacją króla Karola I Stuarta, który ogłosił się wcześniej władcą absolutnym z boskiego nadania.

Także Stany Zjednoczone miały swoją wojnę domową dwa wieki później (1861--1865). Przyniosła ona regułę, że żaden amerykański stan nie może opuścić federacji samotnie lub wraz z innymi stanami. W czasie jej trwania obalono niewolnictwo. Zniszczenia były ogromne, a ofiary niezmierne; właściwie była to najbardziej wyniszczająca ze wszystkich wojen z udziałem Amerykanów, jeśli brać pod uwagę straty

i liczebność ówczesnej populacji. Ale gdyby Unia nie odniosła wówczas zdecydowanego zwycięstwa nad Konfederacją, pomiędzy Kanadą a Meksykiem mielibyśmy dziś dwie oddzielne i skłócone ze sobą republiki zapewne toczące ze sobą regularne wojny. W dodatku secesja jest zaraźliwa, mogłoby więc dochodzić do oddzielania się kolejnych stanów od każdej ze stron, co skutkowałoby kolejnymi konfliktami.

Rozbicie jedności i działania wojenne miały miejsce także w Ameryce Południowej, jednak trudno ją tu przywoływać, gdyż tam jedność religijna w obrębie katolicyzmu ograniczyła zniszczenia. Z kilkoma krwawymi wyjątkami, jak wojna o Chaco z lat 1928-1933 między Boliwią i Paragwajem, która przyniosła śmierć trzech milionów ludzi.

Nawet Szwajcaria przeszła swą wojnę domową w 1847 r., z której wynikła ograniczona, ale krzepka jedność konfederacji. Bliskie położenie, wspólne języki i wieki dzielonej razem historii nie wystarczyły, aby rozwiązać różnice między szwajcarskimi kantonami. Walki trwały krótko, zginęło dokładnie 86 osób, zanim osiągnięto równowagę sił. I tak Szwajcarzy mogli ustanowić trwały pokój.

A teraz czas na Irak.

Zacznijmy od tego, że iraccy Kurdowie nigdy nie zaznawali spokoju pod arabskimi rządami; przynajmniej część z ich plemion walczyła o niepodległość już ponad 60 lat temu. Ale dopiero wobec konfiskat ziemi, deportacji i masakr w czasach Saddama Husajna większość Kurdów zjednoczyła się, aby walczyć o prawo do samostanowienia. Dzisiaj pozostaje tylko ustalić, czy Kurdowie będą mieć własne państwo (obejmujące północny Irak) w obrębie luźnej konfederacji irackiej, czy też państwo to powstanie poza nią, jako w pełni niepodległe. Tak czy inaczej jest dziś szansa, że długa wojna domowa między Arabami a Kurdami ostatecznie się zakończy. Ponieważ zarówno Turcja, jak i Iran są jeszcze bardziej wrogie wobec Kurdów, ich nowe państwo będzie najprawdopodobniej pokojowo współpracować z irackimi Arabami i będzie zależne od nich w kwestii dostępu do Zatoki Perskiej.

Dalej, iraccy Arabowie. Podjęta kiedyś przez Saddama Husajna (sunnitę) próba modernizacji Iraku na świecką modłę, rozwścieczyła szyickich duchownych, którzy protestowali np. przeciw wiejskim przychodniom prowadzonym przez kobiety-lekarzy bądź podobnym "gorszącym" przypadkom, uruchamiając z kolei represje reżimu, które szyici nieuchronnie odczytywali jako represje sunnickie. Poza tym, rozwój fundamentalizmu salafickiego w społeczności sunnickiej dostarczał i dostarcza legitymizacji dla stosowania przemocy przeciw szyitom. Są oni w oczach fundamentalistów - takich jak wahabici i salafici - heretykami zasługującymi na śmierć.

Wreszcie, podczas gdy szyiccy Arabowie z Iraku niekoniecznie postrzegają dzisiejszy teokratyczny (i szyicki) Iran jako model idealny, to jednak jego przykład pokazuje dobitnie, że szyici nie muszą zawsze być rządzeni przez sunnitów - że mogą się rządzić sami. To z kolei prowokuje gniew wielu sunnickich Arabów, którzy wierzą, że Irak należy do nich, bez względu na ich udział w populacji kraju. Wynikająca z tego sekciarska nienawiść skutkuje dziś żniwem ofiar - strzelanin, eksplozji bomb i mordowania porwanych.

Dominujący wśród irackich Arabów szyici zawsze znajdowali się we władaniu sunnitów - tak było zarówno przez stulecia istnienia Imperium Otomańskiego [którego częścią był obecny Irak - red.], jak i następnie pod rządami arabskich królów i dyktatorów, z których wszyscy byli sunnitami. Ale różnice między sektami nie zawsze czyniły Irakijczykom różnicę - bardziej zwesternizowani i lepiej wykształceni tutejsi Arabowie często współpracowali ze sobą, a małżeństwa mieszane nie były rzadkością. Dla większości - a więc dla tych niezwesternizowanych i niewykształconych - wyznaniowa przynależność zawsze była rdzeniem tożsamości, ale nie powodowała większych konfliktów.

Aż do ostatnich wydarzeń.

Zasadnicze czynniki powodujące przemoc w Iraku są dziś niemożliwe do odwrócenia. Fizyczna separacja jest zatem jedynym pozostającym sposobem na ograniczenie liczby ofiar konfliktu. Ona właśnie się kształtuje, a to za sprawą ogromnej przemocy, która powoduje, że należący do poszczególnych odłamów islamu uciekają z mieszanych wiosek, miast i dzielnic. Proces ten jest bolesny i szczególnie okrutny dla tych, którzy wciąż nie odczuwają owej wyznaniowej wrogości - włącznie z potomstwem mieszanych małżeństw - ale jest to jedna z dróg, którymi wojna domowa osiąga swój cel: przyniesienia w końcu pokoju.

Gdyby królowie kontynentalnej Europy, dynastyczni kuzyni Karola I, połączyli siły, żeby ratować jego życie, zasadę monarchii absolutnej oraz brytyjski pokój, ocaliliby być może ofiary brytyjskiej wojny domowej, ale wyłącznie za cenę przedłużającej się walki, blokując rozwój w stronę stabilnego systemu politycznego. W ten sam sposób Brytyjczycy czy inne wielkie mocarstwa europejskie mogły wysłać swoje wojska, aby powstrzymać rzeź wojny secesyjnej. Ale czyniąc tak, zablokowałyby ostateczne ukształtowanie się pokojowo zjednoczonej amerykańskiej republiki.

Iracka wojna domowa nie jest inna.

Przełożył MK

Edward N. Luttwak jest amerykańskim politologiem, pracownikiem Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS); stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006