Pokój na Krupniczej

Przyjaźń mojej babki i matki z Tadeuszem Różewiczem narodziła się w słynnym krakowskim Domu Literatów przy Krupniczej 22, który po wojnie stał się azylem dla bezdomnych pisarzy z całej Polski...

10.10.2006

Czyta się kilka minut

Mieszkaliśmy tam razem przez cztery lata, w kołchozowym mieszkaniu na pierwszym piętrze. Babka i matka, ewakuowane po Powstaniu z Warszawy do podkrakowskiej wsi Leszczyna, przywędrowały na Krupniczą wiosną 1945 roku i otrzymały do dyspozycji jeden pokój, z własną łazienką, co było nieopisanym szczęściem. Ja, odnaleziona w Siedlcach, pojawiłam się w Krakowie później i wtedy przydzielono nam drugi pokój. W trzecim mieszkała żona Michała Rusinka z córką Basią. Rusinek, autor "Burzy nad brukiem", po Powstaniu Warszawskim, którego był uczestnikiem, został wywieziony do obozu koncentracyjnego i rodzina rozpaczliwie czekała na jego powrót. W czwartym pokoju osiedliły się panie Brzozowskie: stara, drobniutka i krucha pani Antonina z Kolbergów, wdowa po Stanisławie Brzozowskim, z niezamężną córką Anną - polonistką.

Najmniejszy pokoik z widokiem na podwórze i na śmietnik, z którego zawsze wysypywały się góry cuchnących śmieci, otrzymał za protekcją Juliana Przybosia dwudziestoczteroletni, ciemnowłosy chłopiec, jeszcze niedawno partyzant Armii Krajowej, teraz student historii sztuki, Tadeusz Różewicz, który już zdążył zadebiutować w "Odrodzeniu" wysoko ocenionymi przez krytykę wierszami.

Tak wiele różnych osób przez przypadek zgromadzonych razem, skazanych na ciągłą drażniącą bliskość, mijających się bezustannie w ciasnym korytarzu. Każdy z własną, przeraźliwą historią okupacyjną. W strachu, czy starczy sił, by zacząć życie od początku. W rozpaczy, czy uda się temu życiu nadać sens. Wyczerpanie fizyczne i nerwowe, brak podstawowych elementów egzystencji, odzieży, butów, lekarstw, pieniędzy. Dość było powodów, by ta koegzystencja mogła zamienić się w piekło. Ale właściwie jedynym źródłem sprzeczek była druga, wspólna łazienka, z której korzystali wszyscy lokatorzy poza nami.

A może tylko mnie tamte chude powojenne lata wydają się idyllą? W przejmującym opowiadaniu "Nowa szkoła filozoficzna", napisanym w roku 1956, Różewicz odtwarza swoje depresyjne nastroje przeżywane podczas tego czteroletniego pobytu we wspólnym mieszkaniu, w pokoiku nad śmietnikiem. "Wszystko skończyło się raz na zawsze, cokolwiek będę robił, jestem martwy. Kto tu znów mówi o muzyce? Kto mówi o poezji? Kto mówi o pięknie? Kto tam gada o człowieku? Kto śmie mówić o człowieku? Jakie błazeństwo, jaka komedia. Umarli, jestem z wami. Jak dobrze".

Mogło się zdarzyć, że w takich właśnie chwilach, kiedy samotny chłopiec leżał na łóżku i myślał o samobójstwie, pukała do niego moja przeszło siedemdziesięcioletnia babka, kipiąca energią optymistka, i zapraszała na pieczeń z buraczkami przyniesioną ze stołówki na dole, bo jest środa i panie Jadwiga Witkiewiczowa, wdowa po Witkacym, i Kazimiera Kottowa, matka Jana Kotta, przyszły z drugiego piętra, by posłuchać koncertu fortepianowego w radio, a przy okazji podjeść sobie smacznie. A może za stołem siedział pogodny, uśmiechnięty Leopold Staff, który przydreptał aż z ulicy Chopina i popijał "winiak staropolski" kupowany specjalnie dla niego w sklepie z delikatesami?

Moja babka pokazywała reprodukcje Botticellego, które kupiła w antykwariacie, kazała oprawić i powiesiła nad poniemieckim tapczanem. Cieszyły oczy swą urodą ustawione w kobaltowych wazonach georginie, piwonie, słoneczniki, przyniesione rano przez posługaczkę Paulinę o policzkach jak rumiane jabłka. Rozmawiało się o tomie wierszy Staffa "Martwa pogoda", który miał wyjść w reaktywowanym właśnie wydawnictwie Mortkowicza. Spierano się o najnowsze wydarzenia artystyczne i literackie. Narzekania na rzeczywistość były zabronione. "Lamentowanie nic nie pomaga ? mówiła babka. - Odbiera tylko siły do życia".

W atmosferze akceptacji świata i szukania w nim piękna pomimo wszystko, w poczuciu autentycznej dobroci i zainteresowania innym człowiekiem rodziło się przywiązanie do mojej rodziny, utrwalone w listach Różewicza. A zwieńczeniem tego przywiązania stała się wierna, dożywotnia przyjaźń z poznanym u nas Staffem. Obu poetom udało się nawiązać kontakt tak bliski, że aż niepojęty. Wiekowo dzieliła ich różnica dwóch pokoleń. Artystycznie cechowała kompletnie inna poetyka. Inne mieli doświadczenia. Inne charaktery. Może właśnie dlatego tak byli siebie ciekawi. I tak wielki wpływ wywarli na siebie.

Dedykacja z dnia 28 marca 1947 roku na tomie wierszy "Martwa pogoda" brzmi: "Tadeuszowi Różewiczowi płodnego niepokoju i pięknych zwycięstw poetyckich życzy Leopold Staff". Na pewno gdzieś tam, w zaświatach jest szczęśliwy, że jego życzenia się spełniły.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2006