Podróż pod specjalnym nadzorem

Dlaczego Prymas Wyszyński, który nigdy – poza podróżami do Rzymu – nie jeździł za granicę, w 1978 r. zrobił wyjątek i pojechał do RFN? Jak władze PRL „zabezpieczały” tę podróż? I czy wydarzenia z września 1978 miały wpływ na wybór Wojtyły na papieża?

16.09.2013

Czyta się kilka minut

Był pogodny dzień, 24 września 1978 r., niedziela. Tłum, który od pewnego czasu gromadził się przed północnym portalem katedry w Moguncji – jednej z kilku potężnych gotyckich świątyń, wznoszonych w średniowieczu wzdłuż Renu – nagle zafalował. Przyparty do muru 14-letni Gerhard stwierdził, że nie widzi zupełnie nic. Podjął szybką decyzję. Okna katedry chroniły solidne żeliwne kraty – Gerhard uchwycił się ich, podciągnął.

Zdążył w samą porę: oni już się zbliżali, witani okrzykami i brawami. Uwagę Gerharda przykuwała, rzecz jasna, jedna osoba. Dla niej przyszli: jego rodzice, a on wraz z nimi.

– Jestem z rodziny mieszanej, polsko-niemieckiej. Moja mama, Polka, opuściła kraj kilkanaście lat wcześniej – wspomina Gerhard Gnauck, dziś korespondent niemieckiego dziennika „Die Welt” w Warszawie. – Choć wtedy była słabo związana z Kościołem, bardzo chciała zobaczyć Wyszyńskiego. Wzięła nawet kwiaty. Gdy Prymas wchodził do katedry, rzuciła mu je pod nogi. Wzruszyła się.

Gdy chwilę potem Gerhard z rodzicami znaleźli się w katedrze, stwierdzili, że jest zapełniona. Zabrakło miejsc siedzących. Musieli stać: w niemieckich kościołach rzecz już wtedy raczej niezwykła.

Kardynała Wyszyńskiego chciał też zobaczyć ojciec Gerharda. – Tata był współzałożycielem Towarzystwa Prawa Człowieka, które od 1972 r. pomagało dysydentom z „bloku wschodniego” – mówi Gnauck. – Po upadku komunizmu okazało się, że cały czas byli rozpracowywani, zwłaszcza przez tajną policję NRD; Stasi zebrała na nich chyba z 80 tomów akt. Dla obojga rodziców Wyszyński to była legenda: ten, który stawiał czoło komunistom.

PLAN PIERWSZY, PLAN DRUGI

Wolno sądzić, że podobne motywacje miały tysiące Niemców, którzy – ku zaskoczeniu wszystkich, także (a może zwłaszcza) władz PRL – witali kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Zaskoczenie mogło być tym większe, gdyż wizerunek Wyszyńskiego w kręgach katolickich w RFN nie był wcale jednowymiarowy. Katolicka „prawica” w RFN, związana z chadecją i Związkiem Wypędzonych, pamiętała mu np. słowa, że „kamienie we Wrocławiu mówią po polsku”. Z kolei katolicka „lewica” i „centrum” – a głównie z tych środowisk wywodzili się ludzie, którzy byli prekursorami kontaktów z Polską – widziała w nim konserwatystę.

A jednak: przyszły tłumy. Chcieli zobaczyć – i posłuchać – Prymasa Polski. Precyzyjniej: Prymasa z delegacją, do której należał pewien kardynał, występujący na pozór na drugim planie.

Karol Wojtyła: zwykłym Niemcom to nazwisko mówiło niewiele. Ale dla niemieckich hierarchów duchowny z Krakowa nie był postacią nieznaną. Kilku poznało go podczas swych podróży do Polski, gdy toczyli z nim nocne dyskusje w pałacu arcybiskupów krakowskich. Także o komunizmie, który – jak wspominał potem jeden z uczestników takich debat – zdaniem Wojtyły musiał upaść.

Inni poznali go podczas jego (nielicznych) wyjazdów na Zachód – np. gdy w 1977 r. odbierał honorowy doktorat uniwersytetu w Moguncji. Albo gdy w 1974 r., wraz z kardynałem Juliusem Döpfnerem, odprawiał „Mszę pojednania” w kacecie w Dachau, gdzie podczas II wojny światowej więziono 1800 polskich duchownych (połowa z nich zginęła).

Teraz mieli go poznać wszyscy niemieccy biskupi: gdy, stojąc obok Prymasa, będzie prowadzić nabożeństwa i gdy, niejako na zmianę z Prymasem, będzie głosić kazania – po niemiecku. Oraz na nieformalnych spotkaniach, gdzie wszyscy będą mogli mówić bardziej otwarcie.

NIEFORMALNY REPREZENTANT

Bowiem wystąpienia publiczne, jak słusznie sądzono, były uważnie obserwowane. Relacje z nich płynęły nieprzerwanie: w ciągu tych pięciu dni, dzień i noc ambasador PRL i rezydentura wywiadu SB (umieszczona w ambasadzie w Kolonii) słały depesze do Warszawy: co kto powiedział, co pisze prasa. Depesze trafiały – dla oszczędzenia czasu także pod postacią surowych dalekopisów – na biurka przywódców partyjno-państwowych.

Dziś wypełniają obszerne dossier, zachowane w Archiwum IPN: obejmuje ono nie tylko materiały pozostałe po Służbie Bezpieczeństwa (w tym donosy informatorów czy akta wywiadu), lecz również materiały Urzędu ds. Wyznań i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. A także: prasówki z mediów zachodnich, przygotowywane przez Polską Agencję Prasową „tylko do użytku wewnętrznego” i pokazujące odbiór tej podróży.

Widać, że uwaga władz PRL koncentrowała się na osobie Wyszyńskiego: obawiały się one, że Prymas będzie przyjmowany w RFN jako nieformalny reprezentant Polski.

– Wtedy, we wrześniu, Wojtyła był dla nas osobą mniej znaczącą niż Prymas – mówi dziś Gnauck. – Ale trzy tygodnie później, gdy akurat byłem z rodzicami na wyjeździe gdzieś w lesie, poszedłem po gazetę. Otwieram i czytam: Wojtyła papieżem! Z powrotem biegłem do rodziców. Przypominaliśmy sobie, jak to go widzieliśmy, przecież tak niedawno.

Jednak akurat ten – nieoczekiwany – epilog podróży polskich biskupów do RFN nie mógł nikomu przyjść do głowy. Trudno, aby było inaczej. W końcu zaledwie miesiąc wcześniej papieżem został Albino Luciani. Jan Paweł I umrze nagle trzy dni po tym, jak samolot LOT z Wyszyńskim i Wojtyłą wyląduje znów w Warszawie.

Ale nie uprzedzajmy wypadków.

POGRÓŻKI DLA RATZINGERA

Prymas Wyszyński słynął z tego, że nie jeździł za granicę – poza podróżami „służbowymi” do Watykanu. Jednak w 1978 r. zrobił wyjątek i – zaproszony przez biskupów niemieckich – poleciał do RFN (poleciał – choć samolotów nie lubił; do Rzymu jechał zawsze pociągiem).

Dlaczego? Opowie o tym Winfried Lipscher.

– W 1978 r. prowadziłem poufne rozmowy z Prymasem przed jego podróżą do RFN – wspomina dziś ten niemiecki teolog-dyplomata. – Do tej pory nigdy nie mówiłem o tym publicznie.

Wtedy 40-latek, urodził się w Wartenburgu, które po 1945 r. stało się Barczewem koło Olsztyna. Ponieważ rodzina Lipscherów opuściła PRL dopiero w 1957 r., Winfried znał doskonale język polski. Ale w RFN nie trafił do środowisk wysiedleńczych. Przeciwnie: jako student teologii w 1968 r. wraz ze swym profesorem – Josephem Ratzingerem – podpisał tzw. memorandum Kręgu z Bensbergu. W dokumencie tym grupa 160 katolików, świeckich i duchownych, wzywała do pojednania z Polską i uznania granicy na Odrze. Wcześniej podobne memorandum wydali ewangelicy. Oba apele stały się katalizatorem: wywołały debatę, która przyspieszyła uznanie przez RFN granicy z Polską w 1970 r.

Ale wcześniej było gorąco. Ratzinger, już znany teolog, dostawał anonimowe listy, w których grożono mu śmiercią. Także Lipscher miał, jak dziś wspomina, „mnóstwo kłopotów z tego tytułu”. Ale za to znalazł się „w bardzo dobrym towarzystwie”.

W 1971 r. – w RFN od dwóch lat kanclerzem był Willy Brandt, orędownik zbliżenia z Polską – Lipscher trafił do MSZ. Został szefem tłumaczy w ambasadzie w Warszawie. A także, z racji swych dobrych kontaktów w polskim Kościele, odpowiedzialnym za monitorowanie relacji Kościół–państwo. Poznał bodaj wszystkich biskupów, zyskał przyjaciół wśród świeckich – przede wszystkim w kręgu „Tygodnika”, Znaku i „Więzi”.

PRYMAS I DYPLOMATA

Zyskał też zaufanie Prymasa.

Było to niezwykłe, gdyż kardynał Wyszyński miał żelazną zasadę: nie przyjmował dyplomatów. Przyczyna była prosta: nie chciał dawać władzom PRL pretekstu do ataku, że zajmuje się polityką. Choć przecież, czy tego chciał, czy nie, polityką było wszystko, co robił i mówił.

Lipscher: – Zaczęło się od tego, że do ambasady przyszedł list od kanclerza Helmuta Schmidta do Prymasa. Ambasador zapytał mnie, jak go doręczyć. Odparłem, że spróbuję dotrzeć do Prymasa. Znałem już ks. Jerzego Dąbrowskiego [szefa sekretariatu Episkopatu – red.]. On zapytał Prymasa i dał mi znać, że mogę się pojawić. Pojechałem. Sytuacja była tak napięta, że ambasador – z obawy, że po drodze coś mi się stanie – dał mi swoje służbowe auto z niemieckim kierowcą, który nie znał polskiego i nie wiedział, dokąd jedziemy. Pilotowałem go.

Spotkanie było krótkie i oficjalne. Lipscher: – Prymas wstał, by mnie pożegnać. Wtedy mówię: „Księże Prymasie, czy wolno mi prywatnie coś dodać?”. Pozwolił. Opowiedziałem mu, jak po moim wyjeździe z Polski napisałem do niego prośbę o autograf, a on mi go przysłał, z piękną dedykacją na obrazie Matki Bożej Częstochowskiej, który teraz wisi u mnie w pokoju. Powiedziałem, że chciałbym mu za to osobiście podziękować. I on się wzruszył, objął mnie i mówi: „Bracie, to my się tak długo już znamy”... Odtąd miałem u niego drzwi ­otwarte.

„W-TŁUMACZ”, BOŻY SZALENIEC

Lipscher: – Bywałem u Prymasa regularnie, zawsze sub secreto. Rozmowy były poufne, serdeczne. Oczywiście, choć robiłem to z własnej inicjatywy, to nie dla siebie. Zawsze za przyzwoleniem mojego ambasadora, któremu referowałem, co robię. W ambasadzie przydzielono mi działkę „kościelną”, pisaliśmy raporty do MSZ na ten temat.

Wspomina: – Kiedyś go zapytałem: „Ksiądz Prymas nie przyjmuje dyplomatów ani dziennikarzy, dlaczego ja akurat mogę przychodzić?”. Odparł: „No przecież pan jest teologiem, to zupełnie inna kwestia”...

Z dokumentów zachowanych w Archiwum IPN wynika, że SB wiedziała o tych kontaktach: Lipscher był systematycznie inwigilowany, operacji nadano kryptonim „W-Tłumacz”. Długo SB podejrzewała, że Lipscher „ma powiązania ze służbami specjalnymi przeciwnika” (tj. z wywiadem RFN). Ostatecznie „nie uzyskano materiałów potwierdzających takie powiązania”.

Bo też Winfried Lipscher nie był szpiegiem, lecz jednym z tych Niemców – typowych dla tamtych czasów – których można by określić jako „szaleńców bożych”. Wierząc w ideę pojednania z Polską, musieli funkcjonować między „frontami” zimnej wojny.

Co ciekawe, do takiego wniosku doszli w końcu esbecy – w latach 80. funkcjonariusz Departamentu II (kontrwywiadu) tak pisał w charakterystyce Lipschera: „Niemal fanatyczny katolik, wrogo nastawiony do komunizmu i wszystkiego, co ma z nim związek. Ma znacznie więcej sympatii do Polski i Polaków niż Niemców. Wszystko co robi traktuje jako posłannictwo, a u podstaw działania widzi konieczność odkupienia niemieckich win wobec Polaków”.

„MUSIMY UCZYNIĆ TEN KROK”

Wieść, że kardynał Wyszyński rozważa przyjęcie zaproszenia niemieckich biskupów, stała się sensacją – i uruchomiła szereg reakcji.

Lipscher: – Zapytałem go: „Księże Prymasie, chodzą plotki, że Ksiądz Prymas wybiera się do Niemiec. Czy to prawda?”. A Prymas, który lubił mówić o sobie w formie pluralis maiestatis, odparł: „No, proszę pana, będziemy musieli ten krok uczynić”. I dodał, że pojednanie to bardzo, bardzo ważna rzecz. Pozwoliłem sobie zadawać mu różne pytania o tej podróży. A przygotowania do niej ciągnęły się długo, bo – jak twierdził Prymas – we wszystkim przeszkadzał mu Casaroli.

Biskup Agostino Casaroli – architekt „polityki wschodniej” Watykanu – był w konflikcie z polskim Prymasem. Wyszyński uważał, że Casaroli wychodzi naprzeciw komunistom. Z kolei Casaroli sądził, że Wyszyński utrudnia „normalizację” relacji Watykanu z władzami PRL.

Lipscher: – Prymas powiedział mi: „Przecież nie mogę jechać do Niemiec krótko przed Casarolim ani krótko po Casarolim”. Powiedział: „Jedziemy, ale jeszcze nie wiem kiedy”. Gdy zdałem relację mojemu ambasadorowi, kazał przekazać księdzu Prymasowi, że w każdej chwili będzie serdecznie witany w Niemczech i nawet nie musi składać wniosku o wizę. No, potem okazało się, że ambasador przesadził, Prymas musiał wystąpić o wizę...

Dziś może to się wydać dziwne: tyle zabiegów wokół jednej wizyty?

Lipscher: – Prymas zdawał sobie sprawę z wielkiej wagi stosunków z Niemcami. W naszych rozmowach mówił, że podział Niemiec jest sztuczny, że nie wierzy, iż dwa państwa niemieckie będą bez końca egzystować. Widać było, że ta podróż to dla niego wielka sprawa, jako kontynuacja listu z 1965 r. [polscy biskupi napisali w nim do biskupów niemieckich m.in. zdanie: „Przebaczamy i prosimy o wybaczenie” – red.]. Wiadomo, po tym liście Wyszyński miał kłopoty w Polsce, był atakowany... Ale on, prostolinijny, szedł po tej ścieżce. Często dziś powtarzam: co by zrobili politycy, nasi i polscy, bez tego listu pojednania?

– Prymas bardzo cieszył się na ten wyjazd – wspomina Lipscher. – Opowiadał mi, jak przed wojną studiował na uniwersytecie katolickim w Louvain w Belgii, i jak w tym czasie podróżował po Niemczech, jak zachwycał się katedrą w Kolonii. Cieszył się, że znów ją zobaczy.

KALKULACJE I MOBILIZACJE

Władze PRL obawiały się, że Wyszyński będzie traktowany w Niemczech jak głowa państwa: prawdziwy reprezentant Polaków. Prymas był tego świadom. W programie podróży nie przewidziano żadnych oficjalnych spotkań z niemieckimi politykami. I władze, i strona kościelna często podkreślały, że podróż ma charakter czysto religijny. Tak często, że trudno oprzeć się wrażeniu, iż nikt w to nie wierzył.

Dlaczego władze PRL zezwoliły Wyszyńskiemu na tę podróż? Wtedy, w 1978 r., zakaz wyjazdu byłby już zbyt wielkim skandalem międzynarodowym. Ale studiując zachowane dokumenty, można odnieść wrażenie, że istotniejsza była pewna kalkulacja.

Komuniści – zainteresowani rozbudową świeżych, bo nawiązanych oficjalnie dopiero kilka lat wcześniej relacji politycznych i gospodarczych z RFN – mieli nadzieję, iż podróż Wyszyńskiego przyczyni się do, jak to wówczas mówiono, „normalizacji”. Powinna ona stanowić „wyraz jedności narodu polskiego także wobec problemu niemieckiego” – pisano w analizie MSZ.

Równocześnie uczyniono wiele, by – używając języka SB – podróż „zabezpieczyć operacyjnie” i „ukierunkować politycznie”, a także „neutralizować” jej niepożądany odbiór. „Należy oczekiwać [ze strony „sił politycznych” w RFN] intensyfikacji prób przeciwstawiania kościoła – państwu, eksponowania kontrowersji między państwem a kościołem, lansowania tez o solidaryzowaniu się czy też powiązaniach kościoła z siłami antysocjalistycznymi” – analitycy MSW przestrzegali decydentów [pisownia oryginalna – red.]. Uprzedzano, że podróż biskupów „będzie z całą pewnością stanowiła punkt wyjścia do wielorakiej kampanii propagandowej na Zachodzie”, i zalecano „uruchomienie kampanii przygotowawczej” w mediach w PRL.

TW „DELTA” DONOSI

Na najważniejsze biurka w PRL trafiały informacje z Urzędu ds. Wyznań i MSZ, a także – rzecz jasna – SB.

Z jej Wydziałów IV („wyznaniowych”) w Poznaniu, Łodzi czy Krakowie płynęły do Warszawy – do Departamentu IV i Departamentu I (wywiadu) – informacje od duchownych i świeckich, których SB traktowała jak tajnych współpracowników.

Jest wśród nich doniesienie TW „Delta”: 20 września 1978 r. krakowska SB przesłała je do Warszawy. Dziś wiadomo, że pod tym pseudonimem krył się ks. Mieczysław Maliński. Akta księdza zostały zniszczone, ale doniesienie z września 1978 r. zachowało się, gdyż uznano je za na tyle ważne, by włączyć do dossier o podróży Wyszyńskiego do RFN.

„Delta” informuje w nim o przygotowaniach do podróży, a zwłaszcza o dyskusji między biskupami polskimi i niemieckimi na temat jej programu. Informuje, czego Kościoły w Niemczech i Polsce po niej oczekują.

Z treści doniesienia można sądzić, że informacje te „Delta” uzyskał zwłaszcza od biskupa Szczepana Wesołego – ten polski duchowny, pracujący w Watykanie, uczestniczył w przygotowaniach do podróży Prymasa i jeździł nawet w tym celu do Bonn.

Skąd ksiądz Maliński miał takie informacje? Aby odpowiedzieć, trzeba sięgnąć do rocznika „TP” z 1978 r. W numerach z sierpnia i początku września znajdziemy jego korespondencje z Watykanu: relacje z konklawe, które wybrało Jana Pawła I. Wolno sądzić, że Maliński spotkał tam biskupa Wesołego, a wkrótce po powrocie z Rzymu odbył spotkanie z funkcjonariuszem SB. Ten zaś informacje uznał za na tyle ważne, aby przekazać je do Warszawy.

Tam zaś, w oparciu o takie informacyjne „puzzle”, tworzono całościowy obraz sytuacji.

PIĘĆ DNI WE WRZEŚNIU

Fulda, Kolonia, Neviges (sanktuarium maryjne w Zagłębiu Ruhry), Monachium i dawny kacet w Dachau, Moguncja... – jak na pięć dni, program podróży Prymasa i towarzyszącej mu delegacji był bardzo obszerny.

Na przykład Fulda: przed katedrą Wyszyńskiego wita kilkudziesięciu niemieckich biskupów. Po raz pierwszy w 111-letniej historii niemieckiego Episkopatu w jego obradach uczestniczą goście z zagranicy. Potem, podczas Mszy w katedrze, kazanie wygłosi kardynał Wojtyła; mówi o potrzebie „zabliźnienia ran” z „dalszej i bliższej przeszłości”.

„Można powiedzieć bez obawy błędu, że [to] spotkanie Kościoła Polski i RFN miało wymiar wydarzenia dziejowego” – komentował później Mieczysław Pszon („TP”, nr 41/1978). Pszon – już wtedy główny niemiecki ekspert „Tygodnika” – był z natury powściągliwy, unikał wielkich słów. Można powiedzieć: jeśli on pisał o „wydarzeniu dziejowym”, musiało być coś na rzeczy.

Tym bardziej że Pszon tuż przed podróżą Wyszyńskiego był w RFN: we Fryburgu, na Katholikentagu – tradycyjnym zjeździe świeckich katolików, z udziałem kilkudziesięciu tysięcy osób. A potem miał dostęp do informacji z pierwszej ręki: za pośrednictwem swych przyjaciół z kręgów świeckich w RFN. Ich nazwiska – Reinholda Lehmanna czy Vincensa Lisska – figurują na liście osób, które zaproszono na zamknięte spotkanie z polską delegacją w Kolonii.

Także tutaj głos zabiera Wojtyła: mówi o roli Kościoła w budowaniu na nowo stosunków między Polakami i Niemcami, „które w przeszłości układały się nieraz w sposób tak tragiczny”.

Kolejne kazanie Wojtyła wygłosi w katedrze w Monachium. „Wypowiedziane płynną niemczyzną” – jak odnotowuje Pszon – dotyczy postaci ojca Kolbego i Edith Stein, „świadków cierpień obu (sic!) narodów”, polskiego i niemieckiego.

PRYMAS JAK KENNEDY

W istocie, także gdyby mierzyć współczesnymi kryteriami, wizyta Wyszyńskiego okazała się sukcesem. Śledziła ją i komentowała – na ogół bardzo pozytywnie – cała prasa z RFN (i gazety z innych krajów zachodnich), a nabożeństwa, podczas których Wyszyński i Wojtyła wygłaszali kazania, gromadziły tłumy.

Punktem kulminacyjnym okazała się Kolonia: do katedry przyszły tysiące Niemców.

W tłumie stał także Winfried Lipscher. – Byłem akurat w kraju i wybraliśmy się z żoną do Kolonii – wspomina. – Katedra była przepełniona! Mszę prowadził Wojtyła, Prymas miał wygłosić kazanie. Gdy wchodził na ambonę, zastanawiałem się, po jakiemu będzie mówił? I mówił po niemiecku! To była sensacja. Nawet nie wiedziałem, że on tak fantastycznie zna język. Oczywiście, czytał z kartki, więc nie było tej jego wielkiej gestykulacji, rozwierania ramion. Ale przygotował się bardzo dobrze.

Tymczasem fakt, że Wyszyński i Wojtyła kazania głosili po niemiecku, nie był wcale oczywisty: jeszcze miesiąc wcześniej, w sierpniu, Aleksander Merker, szef Urzędu ds. Wyznań, zapewniał „towarzysza generała” Konrada Straszewskiego, wpływowego szefa esbeckiego Departamentu IV, że podczas tej podróży „przemówienia wygłaszane będą wyłącznie w języku polskim”.

Lipschera – i nie tylko jego – zaskoczyła też treść kazania. Już nawet nie to, że Wyszyński mówił o pojednaniu Polaków i Niemców, uzasadniając je nakazami Ewangelii; tego mogli się spodziewać. Lipscher: – Prymas mówił też o wizji wspólnej Europy, w której Niemcy i Polska mają do odegrania kluczową rolę. Apelował, żeby Europa stała się „nowym Betlejem”, bez wojen i konfliktów. To zrobiło największe wrażenie.

„Olbrzymi aplauz” – tak Pszon skomentuje potem w „Tygodniku” powitanie Wyszyńskiego w kolońskiej katedrze.

I dodaje: „Ostatni raz przeżywano podobny, gdy był tu prezydent John Kennedy, a taki tłum jak dzisiaj widziała katedra podczas requiem po śmierci Adenauera [w 1967 r.]”.

A potem – relacjonuje Pszon – „opuszczających katedrę biskupów polskich znów otacza wielotysięczny tłum. Ludzie cisną się do Ks. Prymasa z modlitewnikami w ręku, by uzyskać autograf”. Lipscher: – Prymas wychodził z katedry, szpaler ludzi, on się rozglądał, nikogo nie znał. I nagle zobaczył nas. Rozpromienił się, wyciągnął rękę, przywitał się z nami...

TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ

Swój tekst Pszon kończył zdaniem, które dziś może brzmieć zagadkowo. Pisał: „Znaki i symbole, w które tak bogate były przemówienia Księdza Prymasa, kryły treść głębszą niż ta, którą nazywały słowa”. Wygląda to jak sugestia skierowana do czytelnika: aby pamiętał, że cenzurowany jest nie tylko „Tygodnik”, ale że także wystąpienia Wyszyńskiego (ich treść sekretariat Episkopatu przesłał przed podróżą do wiadomości władz) musiały podlegać autocenzurze. A jednak także dziś zdanie to wydaje się dobrą puentą. Również z powodu tego, co miało się wydarzyć wkrótce.

Tekst Pszona ukazał się w numerze „Tygodnika” datowanym na 8 października 1978 r.: otwierała go, na pierwszej stronie, informacja o nagłej śmierci Jana Pawła I. Kolejny numer przynosi relację z pogrzebu zmarłego papieża. A następny: wielki nagłówek „Habemus Papam!”. W ten sposób stało się to, co się stać musiało: „wielka podróż” (Pszon) polskich kardynałów do Niemiec została przesłonięta przez wybór Karola Wojtyły na papieża. Ale czy znaczy to, że cały wysiłek, jaki włożył w nią Prymas Wyszyński – a wraz z nim wielu ludzi, w Niemczech i w Polsce – poszedł na marne?

To teza ostrożna. Ale chyba wolno ją postawić: czy podróż z września 1978 r., podczas której także Wojtyła w tak pozytywny sposób zaprezentował się niemieckim kardynałom, miała wpływ na decyzję, którą wkrótce potem podjęli na konklawe?

Dziś wiadomo, że prócz intensywnego lobbingu, jaki na rzecz Wojtyły prowadził kard.Franz König z Wiednia, to głos niemieckich elektorów miał znaczenie kluczowe.

***

Dwa lata później, jesienią 1980 r., Gerhard Gnauck znów stał przed katedrą w Moguncji. I znów rynek zapełniał tłum: niemiecka Polonia spotykała się z Karolem Wojtyłą, który odwiedzał Niemcy, już jako Jan Paweł II. – Była atmosfera wielkiej fety. Dwadzieścia, może dwadzieścia pięć tysięcy Polaków świętowało swego papieża – wspomina Gnauck.

Nad tłumem wznosił się transparent, po polsku: „Solidarność z Ojcem Świętym”.

Zaczynała się nowa epoka.


Korzystałem m.in. z materiałów IPN i niemieckiej Katolickiej Agencji Informacyjnej (KNA). Dziękuję za pomoc pracownikom Archiwum IPN, Archiwum Centralnego Komitetu Katolików Niemieckich (ZdK) oraz Komisji Historycznej przy ZdK.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013