Po obu stronach lustra

Najlepiej spotykać się z podobnymi sobie i rozmawiać tym samym językiem o wspólnych sprawach. Tak jednak może być w Krainie Czarów, a nie w krainie polityki. Widać to było w ubiegłym tygodniu podczas wizyty prezydenta Kwaśniewskiego w Rosji.

10.10.2004

Czyta się kilka minut

Odkąd Polska przestała być PRL-em, Warszawie i Moskwie trudno znaleźć wspólny język. Rosyjskie władze nie potrafią określić spójnej formuły współistnienia z czupurnym sąsiadem, który do niedawna słuchał nakazów Kremla jak Dekalogu, a teraz ma ambicje bycia pełnoprawnym członkiem europejskiej wspólnoty. Rozdrażniona Moskwa miota się od ściany do ściany: albo nie zauważa Polski na mapie, albo histerycznie reaguje na każdy drobiazg, nieprzychylną wypowiedź pod swoim adresem czy odmienne zdanie w kwestiach drugorzędnej wagi. I na tej bazie buduje się stos pretensji, na którym pali się każdego, kto się nawinie.

Akurat nawinął się drug Aleksandr, więc dostało mu się za wszystko: za coraz powszechniejszą na Zachodzie krytykę sposobu sprawowania władzy przez prezydenta Putina, za przypominanie o Czeczenii, za relacje polskiej prasy o Biesłanie, za mięso i mleko, za Katyń i ropę, za wizy dla Rosjan i Irak. Szczęśliwie nie wyciągnięto tym razem idée fixe Kremla: wytyczenia przez Polskę “korytarza" z obwodu kaliningradzkiego na Białoruś.

Spróbujmy uporządkować polsko-rosyjski bigos i poszukać odpowiedzi na pytanie, po co w takim razie Aleksander Kwaśniewski wybrał się do Moskwy i naraził na falę krytyki - ze strony i polskiej, i rosyjskiej.

Jeśli pojechał po to, żeby porozmawiać, bo rozmowa zawsze jest lepsza niż wzajemne obrażanie się, jest to argument słuszny, ale słaby. Głowa państwa nie może jechać “na pogaduszki" do obcego kraju, który na dodatek nie ma ochoty do rozmów. A jeśli po to, by podpisać dwustronne umowy gospodarcze, to jeszcze gorzej. Skąd pomysł podpisywania odrębnych porozumień, skoro na razie nie ratyfikowano Umowy o Partnerstwie i Współpracy UE-Rosja (PCA), rozszerzonej na nowe kraje członkowskie? Rosja stara się uczynić z PCA kartę przetargową w rozmowach z Brukselą i upiec swoją pieczeń. Po co zatem wybiegać przed orkiestrę i zawierać umowy dwustronne przed wejściem w życie “nowej PCA"? Na szczęście, polski prezydent niczego w Moskwie nie podpisał.

A jeżeli chciał się przekonać, że Rosja nie uzna mordu w Katyniu za zbrodnię przeciw ludzkości (na co beznadziejnie liczyła strona polska), to mógł poprosić o ponowny wyjazd do Moskwy prof. Leona Kieresa. Umorzenie śledztwa katyńskiego przez rosyjską prokuraturę wojskową trudno uznać za sukces wizyty: prezydent przywiózł do Warszawy kota w worku, czyli obietnicę, że Polska otrzyma utajnione akta, kiedy zostanie z nich zdjęta klauzula tajności. Kiedy to nastąpi i co jest w aktach - nadal nie wiadomo.

***

Wizyta prezydenta w Moskwie znalazła się na pierwszych stronach polskich gazet, korespondenci prześcigali się w znajdowaniu ciekawych wątków, a dzienniki TV zaczynały się od szczegółowych relacji. Tymczasem w rosyjskiej telewizji wydarzenie odnotowano półgębkiem. W kilku gazetach znalazły się dyżurne wzmianki.

I nie ma się czemu dziwić. Zza murów Kremla nie widać Polski. W rosyjskiej doktrynie polityki zagranicznej Warszawa nadal nie jest postrzegana jako ważny, samodzielny podmiot. Od niedawna jest co najwyżej elementem struktury europejskiej. Zauważa się Polskę jako odbiorcę gazu i potencjalne miejsce dyslokacji amerykańskich baz. Ponadto wyśmiewa się zaangażowanie naszych wojsk w Iraku i gromi za rzekome wspieranie terrorystów czeczeńskich.

Polska ma w Rosji złą prasę. Wizytę prezydenta Kwaśniewskiego poprzedziła sterowana odgórnie nieprzyjazna kampania w mediach. Rosja każde słowo krytyki pod swoim adresem odbiera jako atak i natychmiast przystępuje do kontrataku. Coraz częściej rosyjscy dyplomaci sięgają do retoryki radzieckiej. Niedługo wyciągną argument o biciu Murzynów...

Najważniejszą dziedziną współpracy gospodarczej (i jedynym tematem, jaki udało się na Kremlu omówić bez większych kontrowersji) są nośniki energii: polski rynek paliwowo-energetyczny jest zdominowany przez rosyjską ropę i gaz. Moskwa alergicznie reaguje na wszelkie próby zdywersyfikowania przez nas źródeł dostaw. Jeśli na czymkolwiek w stosunku do Polski jej zależy, to na utrzymaniu jak największego uzależnienia polskiej gospodarki.

Przed przyjazdem Aleksandra Kwaśniewskiego Rosjanie obawiali się, że strona polska wystąpi z inicjatywą ograniczenia dostaw. Na wszelki wypadek przeprowadzono za pośrednictwem prasy wbros diezy (“wrzutkę dezinformacji"; wyrażenie ze slangu bezpieki): rosyjskie gazety pisały krytycznie, że podczas wrześniowego forum gospodarczego w Krynicy Polska dogadała się z saudyjskimi i kuwejckimi szejkami na temat dostaw ropy i porzuci dotychczasowego dostawcę; Moskwa dostrzegła w tym (wyimaginowanym) projekcie zagrożenie dla swej pozycji monopolisty.

Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na prosty pomysł odbudowy strefy wpływów, jaki Kreml realizuje na obszarze Wspólnoty Niepodległych Państw: kontrola nad trasami przesyłu i dostawami nośników energii traktowana jest jako narzędzie do dłubania w polityce wewnętrznej uzależnionych krajów. Czy więc skąpana w deszczu petrodolarów Rosja już stwierdziła, że stać ją na odbudowę strefy wpływów także poza WNP, czy też na razie (na wszelki wypadek) nie przepuszcza okazji, by przypomnieć, że trzeba się z nią liczyć? Bo kto ma dziś dostęp do ropy, ten ma władzę.

***

Wróćmy jeszcze do modelu robienia interesów na linii Unia Europejska - Moskwa. Sygnały wysyłane z Kremla dałoby się streścić tak: wy nie wściubiacie nosa w naszą “demokrację", za to możecie robić z nami interesy. A jeśli będziecie nas pouczać, dawać azyl czeczeńskim emisariuszom i pisać brzydko o Putinie, nic nie wskóracie.

Czy to dobra metoda budowania stosunków z sąsiadami? Cóż, co najmniej ryzykowna - zwłaszcza dla sąsiadów. Jeśli zasad handlu nie zapisze się detalicznie w układach, to w razie nieporozumień nie będzie się do czego odwoływać. Jeśli nie określi się jasno, czy rozmawiamy językiem demokracji, czy szantażu w stylu radzieckiego ministra Gromyki, trudno będzie się nam porozumieć. Chyba że wracamy do Krainy Czarów: zbudujemy pod Moskwą jeszcze jedną fabrykę podpasek, a w zamian zaakceptujemy autorytaryzm Putina. Rosyjski tabloid “Żyzń" w skandalicznie prymitywnym komentarzu na temat wizyty polskiego prezydenta napisał: “Pan wybrał podpaski". Czy rzeczywiście w Moskwie przedstawiono nam taką alternatywę? I czy w pałacu prezydenckim w Warszawie wyboru już dokonano?

O tym, czy Kreml zapali zielone światło dla polskich towarów, przekonamy się niebawem. Polska chce sprzedawać Rosji m.in. wieprzowinę i mleko. Tymczasem w polskich mleczarniach i fermach szaleją lotne brygady rosyjskich inspektorów. Ledwie żywe ze zdenerwowania kontrolami polskie krowy dają już czarne mleko w kropki bordo, a decyzji o dopuszczeniu naszego nabiału na wybredny rosyjski rynek (gdzie zatrucia serkami rodzimej produkcji są stałym punktem kroniki wypadków w lokalnej prasie) jak nie było, tak nie ma.

Bo wyniki kontroli musi zaakceptować Kreml.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2004