Pizza Veterano zaprasza na degustację

„Weteran jest zagrożeniem głównie dla samego siebie. Problemy zaczynają się, gdy zostaje ze sobą sam” – tak uważa Jaryło, były zwiadowca, dziś właściciel salonu tatuażu.

03.08.2020

Czyta się kilka minut

Dostarczanie pizzy na pierwszą linię frontu. Mariupol, Ukraina, 2018 r. / ALEKSEY FILIPPOV / AFP / EAST NEWS
Dostarczanie pizzy na pierwszą linię frontu. Mariupol, Ukraina, 2018 r. / ALEKSEY FILIPPOV / AFP / EAST NEWS

Od 2014 r. już prawie 400 tys. Ukraińców wzięło udział w walkach z prorosyjskimi separatystami i wojskami rosyjskimi na wschodzie kraju. Weterani wojenni lub czynni żołnierze stanowią dziś mniej więcej jeden procent społeczeństwa.

Wielu mówi, że na froncie było łatwiej. Bo kiedy wracają do cywila, słyszą, że społeczeństwo zmęczyło się wojną. Pytają ich: „Po co jeździcie na tę wojnę? Dla pieniędzy?”, „Jak długo jeszcze będziecie walczyć?”. Tak jakby zakończenie rosyjskiej agresji zależało od nich albo od rządu w Kijowie. Potencjalni pracodawcy dają im do zrozumienia, że przez wojenne traumy zapewne nie można na nich polegać. Szybko rozumieją, że są zdani na siebie.

Dlatego ukraińscy weterani stworzyli organizacje samopomocy i kilkaset dobrze prosperujących biznesów, w których zatrudniają towarzyszy broni.

Skupia je platforma internetowa Veterano Service, założona przez wolontariuszy. Jeśli ktoś chciałby skorzystać z usług obrońców kraju, oferta jest bogata: od produkcji rekwizytów teatralnych, biżuterii czy tortów na zamówienie po restauracje albo salon manicure. Wszystkie projekty opatrzono zdjęciami ludzi w mundurach, z opisem ich służby.

Zwiadowca

Der Igel to po niemiecku jeż. Miłe zwierzątko, ale też drapieżnik. Wobec zagrożenia zwija się w kłującą kulkę, a jeśli zaufa, pokazuje miękki brzuszek. Uroczy i zawsze gotowy do obrony. Zupełnie jak weteran, który wrócił z frontu, stale gotowy do pokazania swoich kolców.

Tak przynajmniej uważa Jaryło, były żołnierz aerozwiadu (czyli zwiadowca nowego typu, posługujący się dronami), a dziś właściciel studia tatuażu. Studio znajduje się w zabytkowej kijowskiej dzielnicy Padół i nosi nazwę Der Igel.

Jaryło to jego frontowy pseudonim. W przedchrześcijańskiej mitologii to imię boga wiosny i płodności. O powód takiego wyboru nie trzeba pytać: niemal dwumetrowy, jasnooki i brodaty blondyn wygląda jak archetyp słowiańskiego wojownika.

Opowiada, że kiedyś nie lubił tatuaży, kojarzyły mu się z sowiecką kulturą więzienną. Ale front zmienia człowieka. Gdy po dwóch latach wrócił z wojny, zrozumiał, że nie będzie już zajmować się budownictwem. Choć równocześnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ani w ogóle jak sobie poradzić w nowej rzeczywistości. Bo, jak mówi, na froncie wszystko było łatwiejsze, czarno-białe.

Wtedy zadzwonił kuzyn Jewhen, były donbaski górnik, który wcześniej prowadził mały salon tatuażu niedaleko frontu (tatuaże są popularne wśród żołnierzy). Jewhen pokazał mu swoje prace, a Jaryło był pod wrażeniem. Uznał, że tatuaże mogą być sztuką. I pomyślał, że byłoby świetnie, gdyby właśnie on taką sztuką się zajmował. W końcu tatuaże zostają człowiekowi tak jak wojenne doświadczenia – na całe życie.

Standardy

Tak zaczęła się historia salonu Der Igel, założonego wspólnie przez weterana i uchodźcę z Donbasu. Jewhen to gwiazda salonu, podobno klienci przyjeżdżają do niego nawet z zagranicy. Na drugim stanowisku tatuaże robi Serhij, były żołnierz piechoty morskiej.

Mówią, że do ich studia przychodzą też zwykli kijowianie, a nawet turyści z Polski, Izraela czy Kanady. Salon jest znany z przystępnych cen i standardów bezpieczeństwa. Bo Jaryło chce popularyzować standardy higieniczne: w końcu jego kraj jest w niechlubnej światowej czołówce pod względem zachorowań na AIDS i żółtaczkę.

– Na froncie napatrzyłem się na robienie tatuaży w okopach, w straszliwie niehigienicznych warunkach – mówi Jaryło. – To niewyobrażalne, że młode chłopaki, które wymknęły się śmierci, mają potem umierać z powodu chorób przenoszonych przez brudne narzędzia. Dlatego staramy się uczyć. W mobilnym punkcie dentystycznym przy froncie robiliśmy wojskowym, równocześnie, tatuaże i wykłady o sterylności.

Zwracam uwagę, że poza kilkoma łuskami na szafce w salonie nie widać wojskowej symboliki, a Jaryło ubrany jest po cywilnemu. Uśmiecha się: – Nie mam potrzeby nosić wojskowych atrybutów. I tak wszyscy wiedzą, kim jesteśmy.

Salon oferuje zniżki dla tych, którzy brali udział w walkach na donbaskim froncie.

Terapia

Wśród tych, którzy skorzystali z usług salonu Der Igel, jest Dima. Podczas największych walk w 2014 r. służył jako snajper w batalionie ochotniczym „Donbas”.

– Gdy wróciłem z niewoli, wydawało mi się, że jesteśmy straconym pokoleniem, jak u Hemingwaya albo ­Remarque’a – wspomina. – Sądziłem, że poza frontem nie ma przed nami przyszłości. Znam ludzi, którzy zanurzyli się w swoich przeżyciach i nawet nie próbują o siebie zawalczyć. Oni być może są straceni. Jednak jeśli człowiek zmaga się ze swoimi demonami i stara się żyć, odnosi sukces.

Dima wiele przeżył. Po słynnej bitwie w kotle iłowajskim, gdzie ukraińskie siły zostały otoczone przez regularne wojska rosyjskie, spędził prawie pół roku jako jeniec. Zwolniony, udał się na rehabilitację do Polski i mieszkał tu przez trzy lata. Próbował sił prowadząc firmę przewozową, ale biznes nie wyszedł, więc wrócił na Ukrainę. Dziś pracuje w korporacji logistycznej. Jak mówi, każdego dnia gotowy, aby spakować wojskowy plecak, gdyby Rosja znów uderzyła.

Jewhen tatuuje mu całe ramię w kwiatowy ornament.

– Wszyscy mówią o PTSD wśród żołnierzy, ale przecież ktoś, kto przeżył wypadek samochodowy czy pobicie przez chuliganów, też może mieć syndrom stresu pourazowego – dodaje Jaryło. – Weteran jest zagrożeniem głównie dla samego siebie. I problemy zaczynają się właśnie wtedy, gdy zostaje ze sobą sam. Taki człowiek zaczyna pić, wspominać, gubi sam siebie. Dlatego aktywizacja zawodowa jest tak ważna; to forma terapii przez pracę.

Laleczki

W kijowskim mieszkaniu byłego czołgisty Serhija Bondara rodzą się wymarzone dzieci. Serhij jest jedną z kilku osób na Ukrainie tworzących z winylu i silikonu lalki typu reborn i realborn, które do złudzenia przypominają niemowlęta. Jest też, jak mówi ze śmiechem, chyba jedynym na świecie weteranem, który wybrał sobie taką formę rehabilitacji.

Serhij uważa, że z tego, co przeżył na froncie, nigdy się nie wyleczy. Wspomnienia zostaną na zawsze. Jedyne, co może zrobić, to myśleć o czym innym. Przykładowo o tym, jaki kolor oczu wybrać lalce.

– Siadam sobie sam, rozluźniam się. Zamykam się w takim wewnętrznym pancerzu. Słucham muzyki i robię swoją laleczkę – opowiada 36-latek. Po tym, jak w sierpniu 2014 r. jego czołg najechał na minę, miał problemy z motoryką dłoni. Wcześniej naprawiał buty, ale po powrocie z frontu za bardzo trzęsły mu się ręce, żeby mógł znów pracować w zawodzie.

To żona zaproponowała, żeby zrobił lalkę, w ramach ćwiczeń i rehabilitacji. I okazało się, że gdy bierze do rąk lalkę, jakoś wszystko się udaje. Bez trudu maluje najdrobniejsze szczegóły, łącznie z naczynkami krwionośnymi prześwitującymi przez cienką skórę niemowlęcia. Serhij nazywa to siłą arteterapii.

Jego lalki trafiają do szkół rodzenia, do bezpłodnych par z całego świata. Dla nich Serhij tworzy od zera wyczekane dziecko, uważnie konsultuje szczegóły. Czasem zamawiają je też rodzice, aby przygotować kilkuletnie dzieci na nadejście rodzeństwa.

Bywają również inne historie. Na podstawie starych zdjęć robił lalkę dla kobiety, której siostra bliźniaczka zmarła w dzieciństwie. Serhij: – Usłyszałem od niej, że siostra jest dokładnie taka, jak ją zapamiętała. To było wzruszające. Miałem też przypadek starszej kobiety, której rodzina mieszkała za granicą. Tęskniła za bliskimi. Dziś mówi, że gdy bierze laleczkę na ręce, ma wrażenie, że tuli wnuczka.

Serhij ma swoje zasady. Nie siada nigdy do lalki, gdy jest zły lub chory, bo uważa, że złe emocje przechodzą na jego dzieło. Uważa też, że lalki same wybierają sobie kolor włosów, rysy, emocje, a nawet imiona: – Czasem zaczynasz przyszywać włosy, a one się nie trzymają, wyłażą. Próbujesz z innym kolorem i od razu pasuje. Jakby ta konkretna laleczka chciała być ruda.

Nigdy nie wie, jaki będzie efekt końcowy: – Czasem, gdy mam zamówionego chłopca, w trakcie pracy okazuje się, że wyszła dziewczynka. Wtedy proponuję „rodzicom” zamianę płci lub oczekiwanie na następny model, który okaże się chłopcem. W końcu to jak namiastka dziecka. Tłumaczę, że przecież z prawdziwymi dziećmi też nigdy nie wiadomo, co się urodzi.

Marka

Powracający z okopów mają swoje miejsca spotkań: to lokale posługujące się wspólną nazwą Pizza Veterano.

Założona przez Łeonida Ostalcewa, byłego strzelca z 30. Brygady Zmechanizowanej, pierwsza taka pizzeria jest dziś nie tylko miejscem, gdzie przy dźwiękach rocka pizzę przygotowują dawni piechurzy i desantowcy. Szybko przekształciła się w nieoficjalne centrum socjalizacji i aktywizacji zawodowej.

Dziś lokale pod charakterystycznym szyldem Pizza Veterano są w wielu miejscowościach Ukrainy. W ślad za pizzeriami powstały kolejne biznesy prowadzone przez byłych wojskowych: kilka ciastkarni Veterano Brownie, kawiarnie Veterano Coffee, a także firma taksówkarska Veterano Cab. Firmy należące do ­Veterano Group dają zatrudnienie kilkuset osobom.

– Celem naszego projektu jest także pokazanie, że weterani to odpowiedzialni obywatele, którzy nie tylko wzięli na siebie obowiązek obrony kraju, ale chcą dalej żyć zgodnie z prawem i budować Ukrainę razem z tymi, którzy nie walczyli – Łeonid zaczyna nieco patetycznie.

I dodaje: – Mówiąc wprost, chcemy się pozbyć wyrosłych po wojnie w Afganistanie sowieckich stereotypów, że weterani tylko piją i mają nierówno pod sufitem.

Łeonid uważa, że dzięki takim oddolnym inicjatywom wykonano już wielką pracę na rzecz zmiany postrzegania weteranów przez społeczeństwo: – A co ciekawe, zajmują się tym nie władze, lecz wolontariusze.

Nie pierwszy raz tutaj i pewnie nie ostatni.

Stygmatyzacja

Czytając doniesienia w ukraińskich mediach, faktycznie można odnieść wrażenie, że jedynymi doświadczeniami wojskowych mogą być albo heroiczna śmierć na froncie, albo samobójstwo, depresja czy alkoholizm. Jednak żadne statystyki nie wskazują, aby ta grupa wyróżniała się większą skłonnością do przestępstw niż reszta społeczeństwa.

– Dlaczego nikt nie liczy, ilu strażaków czy hydraulików popełnia przestępstwa? A gdy weteran zrobi coś złego, od razu jest we wszystkich mediach. Weteran zabił, zgwałcił, okradł... To krzywdząca stygmatyzacja – denerwuje się Łeonid Ostalcew.

W środowy poranek, 22 lipca, ukraińskie media obiegła wiadomość: uzbrojony człowiek wziął w Łucku zakładników, pasażerów autobusu. Twierdził, że ma przy sobie broń i materiały wybuchowe, groził wysadzeniem pojazdu. Od najważniejszych osób w państwie, w tym od prezydenta, zażądał „przyznania się, że są terrorystami”. Znacząca była reakcja społeczna. „To na pewno weteran” – diagnozowali od razu internauci. Kilka godzin później okazało się, że mężczyzna ma problemy psychiczne – i nic wspólnego z frontem.

– Taki jest stały przekaz medialny i ludzie to łykają. Media żywią się skandalami. O weteranach, którzy po powrocie z frontu robią świetne rzeczy, nikt nie pisze, bo to za mało dramatyczne – uważa Łarysa Mykytion, wolontariuszka, która zainicjowała powstanie portalu Veterano Service.


Czytaj także: Monika Andruszewska: Kolejny front


Łarysa zna problemy wojskowych, na wojnie byli jej mąż i brat. – To prawda, że wielu nie daje sobie rady w cywilu – opowiada. – Niektórzy po powrocie przez kilka miesięcy nie chcą wychodzić z domu. Dosłownie. Mój brat przez miesiąc nie opuszczał domu w ciągu dnia, półtora roku na froncie przyzwyczaiło go do aktywności tylko w nocy. Chłopcy po powrocie mają wyostrzony wzrok i słuch, a tu nagle zostają otoczeni przez bodźce, które ich przytłaczają. Dopiero po mniej więcej pół roku zaczynają wracać do zwykłego życia. Po prostu trzeba dać im czas i udzielić w porę pomocy.

– W naszym serwisie zarejestrowano prawie 300 firm. Ale przedsiębiorstw zakładanych przez weteranów jest o kilkaset więcej – szacuje Łarysa. – Wielu chłopców nie chce afiszować się, że mają swój biznes, bo w sytuacji, gdy dziennikarze polują na każdą związaną z weteranami sensację, to ogromna odpowiedzialność.

Łarysa Mykytion uważa, że wielu weteranów to w swoim zawodzie perfekcjoniści: – Jeżeli będą piec ciastka, muszą one być najlepszej jakości, żeby nie splamić dobrego imienia, żeby nie było wstydu przed towarzyszami broni. Gdy ktoś z moich znajomych czegoś potrzebuje, od razu mówię: zwracajcie się do weteranów.

Pandemia

Nie wszystkie biznesy weteranów przetrwają, nie tylko z powodu konkurencji. Na Ukrainie epidemia COVID-19 już przyniosła klęskę wielu prywatnym przedsiębiorstwom, szczególnie tym działającym w sferze usług. Według państwowych statystyk z powodu kwarantanny zbankrutował co piąty ukraiński biznes. W kraju nie ma praktycznie żadnego parasola ochronnego dla firm.

– Nasze obecne zarobki idą na pokrycie długów i finansowych dziur, które powstały przez to, że lokal nie pracował. Ale wygramy. Nie mamy innych opcji – Łeonid Ostalcew uśmiecha się mimo wszystko.

Mam wrażenie, że ma na myśli nie tylko swoją pizzerię, ale też wojnę na wschodzie kraju. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2020