Pewnego mroźnego dnia

13 grudnia roku 1981 spadł w Berlinie pierwszy śnieg. Dla Polaków, którzy żyli wówczas w zachodniej części podzielonego miasta albo akurat się w niej znaleźli, w ten mroźny dzień zamknęła się "złota klatka. Berlin Zachodni: oaza wolności i pułapka zarazem. W Polsce wojna! Wracać nie mogli lub nie chcieli - a żyć na emigracji chciało niewielu.

14.12.2006

Czyta się kilka minut

Ulotka wzywająca do protestu w Berlinie Zachodnim, wydana przez grupy lewicowe /
Ulotka wzywająca do protestu w Berlinie Zachodnim, wydana przez grupy lewicowe /

Tak to odczuwało w każdym razie wielu z tysięcy Polaków, głównie młodych. Ilu ich było w tej sytuacji? Mówiono o około 15 tys. w samym tylko Berlinie Zachodnim i około 80 tys. na terenie Republiki Federalnej.

Bezradność i wściekłość - to zaś na pewno czuło tych pięćdziesięciu może Polaków i Niemców, którzy późnym popołudniem tamtego tragicznego 13 grudnia zebrali się pod luksusowym supermarketem "KaDeWe". A potem poszli, samotni w tłumie, przez błyszczące i udekorowane już bożonarodzeniową reklamą centrum Westberlina, pod biuro sowieckich linii lotniczych "Aerofłot", aby tam wyrazić głośno swoje emocje. Był to pierwszy w Niemczech protest, jeszcze spontaniczny i jeszcze skromny, przeciwko temu, co sztywny generał w ciemnych okularach zrobił w tak bliskim i zarazem nagle tak dalekim kraju.

Zorganizowane demonstracje ruszyły w Niemczech dopiero następnego dnia i maszerowały przez kolejne dni ulicami wielu miast, także Berlina Zachodniego. Ulotki, wydrukowane pospiesznie, wzywały berlińczyków do "solidarności z Solidarnością", do "obrony polskiego narodu przed wojskową dyktaturą". I rzeczywiście, ponad tysiąc osób zebrało się w auditorium maximum zachodnioberlińskiej Politechniki.

Potem tłum rozpłynął się po okolicznych "kultowych" lewackich knajpkach, aby spierać się, na ile po 13 grudnia światowy socjalizm jest jeszcze reformowalny. Do tej jeszcze bardzo spontanicznej demonstracji w obronie polskiego związku zawodowego wezwały bowiem nie niemieckie związki zawodowe - te włączą się w akcję pomocy dla Polaków w kolejnych dniach - i nie wielkie partie polityczne. Protest na zachodnioberlińskiej Politechnice zorganizował konglomerat lewicowych partyjek i stowarzyszeń, które w tym momencie historycznym dostrzegły prawdziwe oblicze socjalizmu - jak "Alternatywna Lista" (poprzedniczka późniejszej Partii Zielonych), Komunistyczny Związek Niemiec Zachodnich (KBW) czy "Międzynarodowi Marksiści" - a także miejscowy "Klub Polski".

***

Na wieści z Warszawy dwa państwa niemieckie zareagowały, rzecz jasna, odmiennie. Władze NRD świętowały zwycięstwo nad "kontrrewolucją"; jak się okazało po 1989 r. i otwarciu archiwów, to przywódca NRD Erich Honecker należał do najgorętszych zwolenników militarnej inwazji na Polskę, według "wzoru" czechosłowackiego z 1968 r. Reakcja władz RFN była inna, ale trudno ją zaliczyć do szczególnie chwalebnych momentów w historii Niemiec Zachodnich. Właściwie trzeba by nawet powiedzieć, że rządząca wówczas SPD nie zdała egzaminu. Dla przypomnienia: akurat tego dnia, 13 grudnia, kanclerz Helmut Schmidt przebywał z oficjalną wizytą w NRD i w zasypanym śniegiem meklemburskim miasteczku Güstrow debatował ze swym "kolegą" Honeckerem o przyszłości tzw. polityki odprężenia. Gdy przekazano mu wieść o tym, co dzieje się w Polsce, Schmidt nie uczynił nic, nie przerwał wizyty, ale spokojnie kontynuował rozmowy o odprężeniu międzynarodowym z polakożercą Honeckerem. Dopiero powróciwszy do Bonn, ówczesnej stolicy RFN, zabrał oficjalnie głos i oświadczył, że "zdławienie wolności w Polsce jest poważnym moralnym wyzwaniem dla tych wszystkich na świecie, którzy angażują się na rzecz dobra ludzkości i wolności". W obliczu tego, co Schmidt zrobił (albo raczej czego nie zrobił) wcześniej, zabrzmiało to nieco obłudnie.

Najpóźniej w tym momencie stało się jasne, w jak wielką konfuzję wprowadziło zachodnioniemieckich polityków powstanie "Solidarności": obawiali się, że polska walka o wolność zagrozi "pokojowej koegzystencji" na linii Wschód-Zachód; poczucie zwodniczego bezpieczeństwa, jakie dawała "polityka odprężenia" z ZSRR, wydawało się im ważniejsze niż wolność (czytaj: zniewolenie) ludzi z krajów Europy Wschodniej.

Co nie znaczy, że myśleli tak wszyscy. W tamtych dniach Niemcy kłócili się o Polskę - także między sobą. Wielu zachodnioniemieckich polityków i intelektualistów postrzegało Jaruzelskiego jako "mniejsze zło", obawiając się, że alternatywą są sowieckie czołgi, jak w 1953 r. w Berlinie Wschodnim, w

1956 r. w Budapeszcie czy w 1968 r. w Pradze. "Dokąd byśmy doszli, gdybyśmy chcieli wprowadzać sankcje przeciw wszystkim dyktaturom z Ameryki Środkowej i Południowej, gdzie życie ludzkie znaczy jeszcze mniej niż w Polsce?" - pytał z kolei Erhard Eppler (przedstawiciel "lewego skrzydła" SPD), nawiązując do sankcji, które prezydent USA Ronald Reagan wprowadził wobec PRL i ZSRR.

Także Günter Grass, wszystkowiedzący i wszystko komentujący lider lewicowych intelektualistów, zabrał wówczas głos - i zgromił, jakżeby inaczej, Stany Zjednoczone: "Ludzie, którzy są wrogami rodzimych związków zawodowych i u siebie w kraju mają ruch związkowy w ogóle w pogardzie, wołają na całe gardło o swojej solidarności z polskim związkiem zawodowym »Solidarność«. To oni, przyjaciele i beneficjenci środkowoamerykańskich dyktatur - na czele z Ronaldem Reaganem - odgrywają rolę strażników cnoty i czują się powołani do potępiania bezprawia, popełnianego na narodzie polskim". Oczywiście Grass wzywał wówczas także do organizowania akcji pomocy dla polskiego społeczeństwa. Tyle tylko że jego apele mijały się cokolwiek z realiami: pisarz wysunął abstrakcyjny pomysł stworzenia ogólnoniemieckiego (tj. RFN-NRD) funduszu pomocowego, aby "skoordynować naszą pomoc z pomocą z NRD" - nie wyjaśniając wszelako, jak miałaby funkcjonować taka kooperacja z rządem NRD, który nie kiwnął palcem, żeby w czymkolwiek pomóc Polakom.

W przeciwieństwie do wahań wielu polityków i intelektualistów, zwykli Niemcy zareagowali wówczas błyskawicznie: niezliczone szkoły, parafie, stowarzyszenia, wreszcie osoby prywatne z Republiki Federalnej i Berlina Zachodniego zaczęły - pod hasłem "paczki do Polski" - zbierać żywność i ubrania, i wysyłać je. Nie tylko pocztą (która zwolniła te przesyłki z wszelkich opłat): ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z Polską, organizowali transporty samochodowe i sami siadali za kierownicą [patrz tekst poniżej - red.].

***

A ci Polacy, których stan wojenny uwięził w Niemczech Zachodnich? Oni powoli otrząsali się z szoku. Jedni - ci, których na Zachód pchnęło pragnienie lepszego życia - starali się budować własną, apolityczną egzystencję; inni zakładali emigracyjne organizacje, wydawali pisma, starali się pomagać "Solidarnościowemu" podziemiu w kraju. Jednych i drugich przyciągał Berlin Zachodni, do którego - na mocy powojennych ustaleń między aliantami - Polacy mogli wjeżdżać bez wiz. Poza tym już w 1966 r. rząd RFN podjął decyzję, że obywatele krajów Europy Wschodniej, którzy zechcą pozostać za "żelazną kurtyną", nie mogą być odstawiani z powrotem.

Przezimować i zobaczyć, co dalej stanie się w kraju - takie były nastroje wśród berlińskich Polaków na przełomie 1981 i 1982 r. Liczni poprosili o azyl polityczny. Rodakom w kraju mogli wydawać się szczęściarzami, ale to było złudzenie: wielu na obczyźnie cierpiało. To prawda, mogę codziennie kupić czekoladę - mówili - ale czekolada nie pomoże na samotność i tęsknotę. Smutne były święta roku 1981, podczas tradycyjnych polskich nabożeństw kościół św. Ludgerusa był jeszcze szczelniej wypełniony wiernymi niż zwykle. I jeszcze bardziej ściśnięte były gardła, śpiewające "Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie!".

Nie wszyscy popadali w przygnębienie. Wkrótce po 13 grudnia w Berlinie Zachodnim ukonstytuowała się pierwsza "Grupa Robocza Solidarność"; założycielami byli członkowie "Solidarności", których stan wojenny zastał w Berlinie; dziennikarz z Gdańska; rysownik z Łodzi (twórca filmów animowanych), artysta-malarz z Warszawy i inni - w sumie dwunastu. Ich cele miały początkowo charakter socjalny: pomoc dla samopomocy. Później, gdy powstał emigracyjny magazyn literacki "Archipelag", doszły do tego cele kulturalne. Pismo z ambicjami i na wysokim poziomie, wzorowane na paryskiej "Kulturze", istniało do 1986 r.

Inne ugrupowanie, pod nazwą "Towarzystwo Solidarność", miało charakter bardziej polityczny i wydawało początkowo biuletyn informacyjny "KOS" (Komitet Obrony Solidarności), a później ukazujący się co dwa miesiące magazyn polityczny "Pogląd". Powstawały też inne grupy: Polska Rada Socjalna, Związek Polskich Uchodźców (to w Monachium) itd.; z biegiem lat prawie wszystkie zanikły.

Niektórzy z ówczesnych protagonistów powędrowali później dalej, do USA czy Kanady. Inni wrócili do Polski po 1989 r. Jeszcze inni pozostali w Niemczech, integrując się, mniej czy bardziej szczęśliwie, w niemieckim społeczeństwie, działając (lub nie) w różnych stowarzyszeniach czy towarzystwach polsko-niemieckich.

Ich ówczesne cele są dziś, 25 lat po tragedii stanu wojennego, od dawna rzeczywistością. Bo także oni walczyli, mimo pozostawania na obczyźnie, o Polskę wolną, demokratyczną i zintegrowaną w Europie.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (51/2006)