Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poprzednia Rada składała się prawie wyłącznie z osób desygnowanych przez SLD, Ordynacką i Aleksandra Kwaśniewskiego. Taki też cechował ją pluralizm i z takiego też partyjnego klucza owa Rada wybrała rady nadzorcze mediów publicznych, a te - podobne zarządy. Z tą rzeczywistością miała skończyć nowa KRRiT, wybrana dzięki błyskawicznej i jak się okazało w części niekonstytucyjnej nowelizacji ustawy medialnej. Miała, ale jedynie ugruntowała zasadę partyjnego podziału łupów. KRRiT, rady nadzorcze i zarządy podzielono między koalicjantów. Część ludzi z "przystawek" straciła te posady, gdy dwukrotnie rozpadała się koalicja. Miejsca we władzach mediów publicznych stawały się też kartą przetargową, jak w przypadku potrzeby uzyskania większości sejmowej dla wyboru szefa NBP.
Przewodnicząca Kruk nie widziała w tym nic nagannego. Nie dostrzegała również medialnych doniesień o ręcznym sterowaniu w programach informacyjnych TVP, czystek wśród dziennikarzy Polskiego Radia ani antysemickich wypowiedzi w Radiu Maryja. Nie dostrzega też konfliktu interesu, jaki zrodziło jej posłowanie, później przewodniczenie Radzie, a teraz ponowne ubieganie się o miejsce w Sejmie. Uważa bowiem, że przewodzenie Radzie jest polityczne z natury rzeczy. I owszem, lecz KRRiT ma realizować politykę państwa w dziedzinie mediów, a nie politykę partii w mediach.
Pytanie, czy po zawodzie, jaki sprawiła nam obecna Rada, możemy liczyć na pozytywne zmiany po wyborach? Chyba nie bardzo. Jak rozumieją ład medialny PiS, Samoobrona i LPR właśnie widzimy. Jak rozumie to lewica, która obiecuje, że przyszła Rada będzie składała się jedynie z artystów i ludzi mediów (bez polityków) widzieliśmy niedawno. Jak zamierza rozwiązać ten problem PO? Likwidując KRRiT. Tyle że do tego potrzeba większości wymaganej do zmiany konstytucji, a tej PO mieć nie będzie.