Oskarżony kur

01.02.2021

Czyta się kilka minut

 / COMUGNERO SILVANA / ADOBE STOCK
/ COMUGNERO SILVANA / ADOBE STOCK

Trzysta czterdzieści osiem: tyle mandatów liczy wyższa izba francuskiego parlamentu. Dumne córy i synowie Marianny, wydelegowani przez setkę departamentów, które tworzą najbardziej jednolity w różnorodności kraj Europy. Od dżdżystego Calais przez pachnący lawendą Var aż po terytoria Gujany i Polinezji, resztówki po imperium, cenne jak ostatnie perły turlające się po dnie uratowanej z rabunku szkatułki. Wszyscy ci ludzie zasiedli w zeszłym tygodniu, by ponad podziałami partyjnymi, które są na co dzień treścią ich kariery, zatwierdzić ustawę „o ochronie zmysłowego dziedzictwa wsi”.

Czytam na stronie senatu w uzasadnieniu: „pianie koguta, szelest cykad, zapach obory czy końskiego łajna powodują coraz liczniejsze sąsiedzkie spory na wsi”. Spór o łajno? Trwa od dawna, wyostrzyła go jeszcze pandemia – więcej ludzi niż dotąd zainstalowało się na dłużej w swoich drugich domach albo je dopiero kupiło, żeby popracować zdalnie z widokiem na strumyk i krówki medytujące na wzgórzu. Ale bukoliczny obrazek w ich głowach rozmija się z rzeczywistością. „Częścią naszego dziedzictwa są dźwięki, zapachy, prace i praktyki. Nowi mieszkańcy wsi nie są do tego przyzwyczajeni” – mówił oględnie jeden z ministrów w trakcie procedowania nowego prawa.

Dlatego chodzą do władz i do sądów, żądając spuszczenia wody ze stawu sąsiadów, bo żaby nocami rechoczą. Albo skarżą się na odgłosy i smród kaczek z sąsiedniej hodowli czy na hałas traktora wyjeżdżającego na pole o świcie. W Prowansji zażądali od pewnej gminy wytrucia cykad. Na szczęście włodarze nie tylko posłali ich do (głuchego) diabła, ale w następnym roku postawili cykadzie okazały pomnik, żeby było jasne, kto tu jest u siebie.

Najgłośniejsze były w ostatnim czasie dwa procesy o kura. W Bretanii miastowi zażądali od sąsiadów uciszenia ptaka (doceńcie ten eufemizm), podczas gdy w Alzacji oskarżonym był człowiek, który nie bawił się w pozwy, tylko zatłukł koguta za płotem. W pierwszym przypadku sąd nie rozstrzygał, czy kogutowi wolno piać przed szóstą rano – takie prawo podstawowe zostało już umocowane we francuskim obiegu prawnym od 1995 r. Wydane wówczas przez sąd uzasadnienie owej Deklaracji Praw Koguta i Kapłona jest jednak dość niesympatyczne, zaczyna się od słów: „Z uwagi na to, że kogut jest zwierzęciem tyleż nieszkodliwym, co głupim i nigdy nikomu – nawet chińskim cyrkowcom – nie udało się go wytresować...”. Teraz zadaniem sądu było ustalenie, czy miejscowość, w której kogut dawał upust głupocie, można zakwalifikować jako wiejską, skoro w sezonie grubo ponad połowa mieszkańców to letnicy.

Otóż to. Sednem problemu nie jest po prostu fakt, że wieś generuje specyficzne zapachy i dźwięki. To jest tak oczywiste, że nawet w przypływie zimowej mizantropii, po zjedzeniu talerza płucek na kwaśno, nie zdołałbym wytknąć posłom i senatorom marnowania pieniędzy podatnika na roztrząsanie tego tematu. Chodzi raczej o to, że na coraz większych obszarach już nie da się tak jasno powiedzieć, czy coś jest jeszcze wsią, czy już tylko dalekim odpryskiem miasta.

Sami znacie z Polski takie okolice, gdzie większość gospodarstw należy do ludzi, którzy udają tylko wiejskość, bo swoje utrzymanie zawdzięczają zajęciom wielkomiejskim, które dają się wygodnie zapakować do laptopa i magicznie ożywić iskrą internetu. W przerwach od Zooma zdarzy im się podłubać w warzywniaku, bo własne rzodkiewki i marchew otrzepana z ziemi są kluczowym elementem wizerunku dobrego życia. Ale po świeże jajka i masło wolą jednak podjechać, choćby z kilometr rowerem. Wykluczone, żeby im obora śmierdziała tuż za oknem. Albo kogut budził o szóstej. Nie ma takiej godziny na zegarze.

Nie będę namawiał do nostalgicznego oporu przeciw takim przemianom. To by oznaczało podkręcanie konfliktu wieś–miasto, który i tak jest wystarczająco gorący i stanowi sprężynę wielu napięć społecznych. Podoba mi się ta francuska ustawa, bo nie zawiera sankcji, nie zakazuje nikomu próby negocjowania kształtu swojego otoczenia. Tamtejsze państwo, zgodnie ze swoją porządną paternalistyczną tradycją, po prostu napomina obywatelską trzódkę, że każde miejsce i sąsiedztwo ma swój sens wyrastający z przeszłości, a pracy na roli należy się pokłon, choćby czyniony obłudnie. Jak ojcu i matce, bo stąd – z pola, obory, kurnika i chlewu – nasz miejski, wiejski, ludzki ród. ©℗

Na mojej mapie zmysłowego dziedzictwa polskiej wsi są dwa zapachy dymu, których już nic nie ocali – ten z pieca opalanego drewnem i ten z gospodarskiej wędzarni. Pierwszy jest sprzeczny z zielonym ładem, drugi z unijnymi normami bezpieczeństwa żywności. Tym bardziej trzeba szukać nowych sposobów na surową kiełbasę – w tej materii tradycje włoskiej wsi są bezcenne, nawet jeśli tamtejsza kiełbasa różni się całkiem zestawem przypraw. Na przykład placek górali z okolic Trydentu, smacafam – dosłownie „pogromca głodu”. Zaraz się przekonacie, dlaczego. Rozkrajamy 200 g surowej kiełbasy, połowę z tego rozdrabniamy i rumienimy 10 min. na patelni z garścią pokrojonego boczku, można też dodać cienko pokrojoną cebulę. Rozkłócamy w misce 2 jajka, dolewamy powoli 0,5 l mleka i dwie łyżki stopionego masła. Wsypujemy garść startego parmezanu, potem stopniowo, ciągle pracując trzepaczką, 250 g mąki pszennej i 100 g mąki gryczanej (część pszennej można zastąpić kukurydzianą). Kiedy osiągniemy gładką masę, dodajemy wystudzoną kiełbasę, wylewamy wszystko do nasmarowanej masłem formy, na wierzch kruszymy resztę kiełbasy. Pieczemy w 180 stopniach przez ok. godzinę, aż ładnie się zrumieni. Można jeść przez parę dni, także na zimno.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2021