Ogarnąłeś mnie chłodem...

Ostatni tom wierszy Joanny Pollakówny, ułożony przez nią przed śmiercią, odczytujemy jako jej słowo ostatnie. Od odejścia poetki nie minął jeszcze rok. Są to wiersze o śmierci, jest w nich perspektywa religijna, a zarówno ten temat, jak i ta perspektywa obecne były w dawniejszych jej wierszach, a także - choć inaczej - w jej książkach o malarstwie.

15.06.2003

Czyta się kilka minut

Na ostatniej stronie okładki mowa jest o krystaliczności tych utworów. Gdy jednak czytam ten tomik, to odnajduję w nim wiedzę o tym, że wszelka krystalizacja jest pozorna, nieo stateczna, forma - nietrwała. Wiersz jest bowiem bezradny wobec śmierci, sztuka jest wobec niej bezradna. A chłód śmierci z tytułu („Ogarnąłeś mnie chłodem” - to słowa skierowane do Stwórcy) nie jest chłodem krystalizacji, doskonałości formy sztuki, lecz właśnie chłodem śmierci, która wszelką dostępną artyście formę unicestwia.

Śmierć jest tutaj dysharmonią, jest odrywaniem: mnie od własnego ciała, od całego świata jawy i także od świata snów. Jest też oderwaniem mnie od wszelkiej sztuki: własnej i cudzej. Trzeba będzie „przeżyć spokojne odrywanie / gdy świat już odjęto” („Stosunki ze światem”). A kiedy już „to zrujnowane, niemieszkalne ciało / zostawisz ziemi. (...) Będziesz już jedną wielka bezdomnością / nie zaczepioną o ziarnko istnienia / ani wiór światła, ani kłaczek cienia” („Przeprowadzka”). A było to ciało trawione chorobą, bólem, wydawać by się mogło: nieprzyjazne.

Jeżeli sztuka jest zadomowieniem, obraz - jest zamieszkaniem, to śmierć jest tego radykalnym przeciwieństwem. W kończącym ten tomik napisanym na dwa miesiące przed zgonem wierszu „Ostatnia choroba” czytamy (cytuję w całości):

Żmudnie ten nowy ląd odkrywasz w sobie.

Nie oswoisz go nigdy, bo nie jest mieszkalny.

Domu tu nie rozkładaj a tylko z mozołem

wbijaj Krzyż - uścisk skrzyżowanych pali.

Ipatrz wen. Patrz aż światłem się zapali.

Można to tłumaczyć: zgadzaj się na cierpienie, „na uścisk skrzyżowanych pali”, a więc na krzyż, na ból miażdżonego ciała. W nim jest zbawienie. Jest to doświadczenie, z pewnością ostateczne, o którym można powiadomić, ale którego nie można pokazać. Dwa skrzyżowane pale płonące światłem to nie jest ani opis istniejącego, ani projekt nowego obrazu. Autorka była tego świadoma, bo jakże by ta właśnie poetka o tym mogła nie wiedzieć. Nie jest więc to kreacja, dzieło sztuki, a tylko komunikat, mający skończoną formę, spięty jednym natarczywym rymem: pali / zapali. I czynność postulowana w tym wierszu nigdy za życia nie będzie dokonana: „z mozołem / wbijaj Krzyż” - przez cierpienie, ból, przez agonię.

Ginie wszystko. W wierszu „Osoba”: „T a wewnętrzna - / z głębokiej odczuwana strony / roztłucze się jak dzbanek / z ręki wypuszczony”. A zewnętrzna „strwoni się” w „stu źrenicach”, w cudzych spojrzeniach. Czytaliśmy o tym już we wcześniejszych wierszach Joanny Pollakówny, zwłaszcza w wydanej w roku 1999 „Skąpej jasności”.Modliła się tam: „Jak ze szkła wodną parę / nagle wszystko zetrzesz” („Tyleś zamknął...”). Jeśli jest coś, co można zobaczyć, a co może prowadzić do innej rzeczywistości, to jest tym światło, ale cząstkowe, porcjowane. Nieuchwytne i chłodne („W szczelinę / między bólem i tobą / wiotka jasność wpłynie, / niby czegoś lub kogoś chłodne rozumienie” - „Co mówi ból”, luty 95). Gdzie indziej to „blada poświata”, tytułowa „skąpa jasność”. Albo najczęściej zupełnie inaczej: jest to światło przenikające, ostre jak strzał: „rozedrzeć by to życie jak sinawą chmurę, / przez której nagły otwór / z nad-dartym konturem / strzeli promień - i ostrzem / nakaże kierunek” („Od zmęczenia matowe...”, luty 92).

Pollakówna była poetką bólu, jak Aleksander Wat. Po opuszczeniu „zrujnowanego, niemieszkalnego” ciała zostawia się razem z nim wszystko inne: urodę świata, dzieła sztuki wraz z zawartymi w nich przeczuciami metafizycznymi (w blaskach na przedmiotach, rysach portretowanych osób, w czarnych tłach), bliskich ludzi, nasze postrzegania zmysłowe. Granica śmierci jest bowiem dla tej poetki radykalna, umieramy w pełni ogołoceni, kończy się nasze mieć, zostaje tylko być. Niczego przez śmierć nie przeniesiemy. To męczyło już innych polskich poetów. Wracał do tego w swoich wierszach Herbert. Jastrun (za Rilkem) sądził, że widzi blask z tamtej strony i przenosi go w poezji na tamtą stronę - jakby z powrotem.

Nie mamy już form, formy sztuki (naszej sztuki) także przestają być naszymi, również wtedy, gdy światło ukazujące urodę ziemi, jawi się w kłamliwym majestacie alegorii: królewskim, klasycystycznym wjazdem „szczęścionośnego słonecznego blasku” („Cud słońca”).

A jeśli:

(...) jest wiecznie ponawiany znak
że za rozpaczą
śmierciami i grozą

jest coś jak słońca spoza chmur eksplozja
milcząca świętość wylana na świat

- to jest owa świętość właśnie milcząca, pozbawiona kształtów i barw, choć to jej blaskiem zostają w pełni wydobyte kolory i formy naszego przemijalnego świata.

Jest więc w tym zwłaszcza ostatnim tomie coś, co nie tylko nie wyraża dumy z krystalizacji wiersza, lecz podkreśla niedoskonałość, jeśli nie swoisty fałsz poetyckiej miniatury. Dlatego znajdują się w tym tomie chropowatości rytmiczne, spotkamy rym niedokładny, gdy właśnie oczekujemy dokładnego. A czasem przeciwnie: rym potoczyście porywa i mówi się wtedy do swojej duszy „przejrzystej i biednej” rytmicznym dystychem, by zapomniała o ciele, nie pytała „o skryte” i popłynęła „w szafir nieba czysty bez granic i bez dna” („Ze ta uroda śmiercią jest podszyta...”).

Ale takie łagodne wizje ustępują innym, tym, w których światło jest ostre, „Nieubłagane piękno świata” brata się z bólem (pod pędzlem wielkiego Wenecjanina - „Pieta Belliniego”). A to, co widzialne, „zestrzeli się” w „strzałę żywego ognia”. Zycie dopełnia się w milczeniu, widocznym w oczach starzejącego się, ufryzowanego, drewnianego i smutnego aniołka na okładce.

Milczenie jest wymowne, ale tylko wtedy, gdy rozciąga się pomiędzy wypowiedziami. Krótkimi, bo poezja liryczna i w ogóle sztuka - przy całym swoim bogactwie, przepychu, różnorodności - ma bardzo mało możliwości wypowiadania intuicji, odczuć przeczuć, przeświadczeń czy rozpoznań tego, co ostateczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (24/2003)