Odwilż na Wiślnej

Pół wieku temu, na Boże Narodzenie 1956, ukazał się wznowiony "Tygodnik Powszechny. Wznowiony, ponieważ w 1953 r. pismo zostało najpierw zawieszone, a potem zlikwidowane przez ówczesne władze Polski Ludowej.

18.12.2006

Czyta się kilka minut

/www.tpnacd.tygodnik.com.pl /
/www.tpnacd.tygodnik.com.pl /

Bezpośrednim powodem zamknięcia "TP" była odmowa napisania przez zespół redakcyjny tekstu ku czci zmarłego dopiero co Józefa Stalina, a także odmowa wyeliminowania z tegoż zespołu Jerzego Turowicza i Stanisława Stommy. Tytuł wraz z lokalem bezprawnie przekazano po paru miesiącach posłusznemu władzy Stowarzyszeniu ,,Pax", które bezceremonialnie wydawało "Tygodnik" nadal, używając tej samej czcionki i zachowując ciągłość numeracji - oczywiście pod redakcją zupełnie innych ludzi. Trwało to do czerwca 1955 r., kiedy watykańskie Święte Oficjum "potępiło i zakazało" katolikom czytania i rozpowszechniania książki ,,Zagadnienia istotne" Bolesława Piaseckiego, przewodniczącego ,,Paxu", a także wydawanego przez ,,Pax" tygodnika ,,Dziś i Jutro". Chcąc się jakoś wywinąć z tej sytuacji, kierownictwo

,,Paxu" zlikwidowało zarówno ,,Dziś i Jutro", jak wydawany przez siebie pseudo "Tygodnik Powszechny", tworząc na to miejsce tygodnik ,,Kierunki", który jako żywo w watykańskim indeksie ksiąg zakazanych nie figurował.

Tak więc w maju 1956 r. miejsce po "Tygodniku Powszechnym" było puste, a lokal redakcji nadal znajdował się w rękach Stowarzyszenia "Pax".

Czerwone Wierchy i Gomułka

Rok 1956 był rokiem niezwykłym. W lutym Nikita Chruszczow, pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego KPZR, wygłasza słynne "odwilżowe" (choć na razie tajne) przemówienie na XX Zjeździe tej partii, wkrótce umiera prezydent Bolesław Bierut, a w kwietniu rozwiązany zostaje Kominform, którego zadaniem było koordynowanie działań partii komunistycznych krajów satelickich wobec ZSRR. Z władz PZPR usunięto Jakuba Bermana, byłego członka Komisji Biura Politycznego KC PZPR ds. Bezpieczeństwa Publicznego, współodpowiedzialnego za zbrodniczą działalność Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a z rządu odszedł minister bezpieczeństwa Stanisław Radkiewicz. Wkrótce odchodzą najbardziej krwawi prokuratorzy, a aresztowani zostają kluczowi ludzie aparatu bezpieczeństwa: Roman Romkowski i Anatol Fejgin. Ogłoszono amnestię, w wyniku której na wolność wychodzi blisko 30 tys. więźniów politycznych, uchylono wyroki skazanym w pokazowym "procesie generałów", jaki władze wytoczyły czterem oficerom bezpodstawnie podejrzanym o szpiegostwo. Odwilż zataczała coraz szersze kręgi. Szło nowe.

Co robi w takiej chwili asystent na wydziale filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, czyli niżej podpisany? Ano orientuje się błyskawicznie, że poluzowano m.in. drakońskie przepisy obowiązujące na szlakach granicznych. Wreszcie można wejść na nartach na Czerwone Wierchy, Tomanową Przełęcz, Rakoń (to w styczniu). Z początkiem kwietnia idziemy granią polskich Tatr Zachodnich od Długiego Upłazu, z biwakami, pod Raczkową Czubę, i na Pyszniańską. Każdy zatem wykorzystuje sytuację polityczną na swój sposób. Zresztą byłem zakochany, a poza tym lubiłem swoje zajęcia na KUL.

Dla "sprawy" poświęciłem się raz tylko: w maju moi znajomi, skądinąd redaktorzy nieistniejącego "Tygodnika Powszechnego", doszli do wniosku, że skoro potępiono Stalina, przez którego zamknięto pismo, polecili mi złożyć na dziennik podawczy kancelarii premiera Józefa Cyrankiewicza wniosek o wznowienie "Tygodnika", podpisany przez liczne grono ojców założycieli. Brakowało tylko podpisu Zygmunta Kubiaka, więc ganiałem po Grochowie, bezskutecznie próbując go znaleźć. Wniosek poszedł z pustym miejscem, ale i tak nie miało to żadnego znaczenia, jako że władza nie zwykła jeszcze odpowiadać na pisma obywateli. Natomiast zezwoliła na wyjazd w Saską Szwajcarię (NRD) grupie taterników. Po raz pierwszy w życiu byłem naprawdę za granicą, choć kosztem wspinania się po wyjątkowo obłych skałkach piaskowcowych. W NRD doszły nas wieści o wydarzeniach w Poznaniu i jedyny raz w życiu rozważałem, czy nie dać drapaka przez Berlin (jeszcze nie było muru) na Zachód.

Tak to już było, że ilekroć coś się w kraju działo, to ja w górach. W sierpniu rehabilitowano Władysława Gomułkę, Zenona Kliszkę i Mariana Spychalskiego, milion pielgrzymów składało w Częstochowie Śluby Jasnogórskie, a ja wspinałem się w Morskim Oku. Potem odważniej, bo na lewo, w Tatrach Słowackich, a wreszcie tak się rozzuchwaliliśmy, że pojechaliśmy bez żadnych papierów na kilka dni do przyjaciół do Koszyc. Potem zaś szukałem po Polsce, na prośbę przyjaciela mego ojca, pana Władysława Englichta - którego dopiero co zwolniono po latach z więzienia - jego syna. Sam był schorowany, nie znał adresu syna, więc szukałem i w wiejskiej chałupie pod Białymstokiem, i na przedmieściach Zabrza. Państwo było policyjne, ale znaleźć kogokolwiek nie było łatwo (odnalazłem go, odcyfrowując zamazany stempel pocztowy na widokówce).

"Z rewolucyjnej Warszawy..."

We wrześniu premier Cyrankiewicz nadal milczał, ale za to ożywił się Bolesław Piasecki i zaprosił Jerzego Turowicza z gronem ,,Tygodnikowców" na rozmowy. Proponował powrót "starej" redakcji z domieszką niektórych ludzi z pisma paxowskiego - oczywiście pod egidą Stowarzyszenia "Pax". Dyskusja zaczęła grzęznąć w niebezpiecznych szczegółach i wówczas Jacek Woźniakowski, sekretarz redakcji "TP" sprzed zamknięcia, wykazał refleks: obraził Piaseckiego i tym samym zerwał negocjacje. Bogu dzięki, bo w trzy tygodnie później, 16 października, w dniu zwołania przełomowego VIII Plenum PZPR, tenże Piasecki ogłasza w "Słowie Powszechnym" głośny wówczas artykuł "Instynkt państwowy", w którym otwarcie grozi polskim antystalinowcom stanem wyjątkowym i interwencją sowiecką. Wojska radzieckie rzeczywiście podchodzą pod Warszawę, przywódcy ZSRR lądują w naszej stolicy, ale, jak to zwykle w Polsce, wygrywa na krótko nadzieja. Wydaje się, że przynajmniej w pewnej mierze interesy społeczeństwa zbiegają się z interesami nowego kierownictwa PZPR, a wiwaty tłumów na cześć Gomułki nie mają sobie równych od czasów powrotu Józefa Piłsudskiego w maju 1920 r. do Warszawy po zajęciu Kijowa.

Jan Nowak Jeziorański musiał wówczas rozstrzygać w Monachium, czy to wszystko razem uznać za dworską intrygę, czy za nacisk społeczny. I potem historycy różnych orientacji raczej omijają "polski Październik": niewygodny tak dla komunistów, jak dzisiejszych badaczy, którzy chętnie sprowadzają rok 1956 do poznańskiego Czerwca i rewolucji węgierskiej. Tymczasem faktycznie walił się stalinizm i choć na demokrację trzeba było jeszcze czekać trzydzieści kilka lat, to jednak minęły czasy terroru. To była doprawdy ogromna zmiana. Nie dziwmy się więc, że zawsze skory do emocjonalnych wzruszeń Jerzy Zawieyski dzwonił do przyjaciół zgromadzonych w krakowskim mieszkaniu Antoniego Gołubiewa, wołając: "Telefonuję do was z rewolucyjnej Warszawy". Zawieyski był naturalnym łącznikiem między zrastającym się z różnych odłamów katolickim środowiskiem warszawskim, tworzącym za chwilę KIK i zespół miesięcznika "Więź", a krakowską grupą "Tygodnika Powszechnego" i "Znaku".

W wyniku ożywionych kontaktów (głównie telefonicznych) już 23 października ukazuje się w "Życiu Warszawy" wspólne warszawsko-krakowskie oświadczenie "działaczy katolickich", nawołujące do demokratyzacji życia w kraju, a zatem wspierające Gomułkę. Dzień wcześniej uczestniczę w burzliwym wiecu na KUL-u,­ który przenosi się na ulice miasta. 26 października uwolniony zostaje Prymas Polski, nazajutrz ks. Prymas spotyka się z "tygodnikarzami" z Jerzym Turowiczem na czele, a 31 października Władysław Gomułka przyjmuje redaktora naczelnego "TP", Antoniego Gołubiewa, Stanisława Stommę, Jerzego Zawieyskiego i Jacka Woźniakowskiego. Gomułka nie ukrywa przed gośćmi, że "wszystko wisi na włosku", ale zgadza się na reaktywowanie "Tygodnika" i utworzenie Klubu w Warszawie. Rozmówcy nie żądają zresztą od niego zbyt wiele, hołdując niezrozumiałej chyba dzisiaj zasadzie, że w chwilach wyjątkowych i dramatycznych nie należy zabiegać o swoje. Rozmawiano więc o sytuacji w kraju. Nic nie zostaje sformułowane na piśmie, a tylko bliski Gomułce Władysław Bieńkowski zostaje m.in. "pełnomocnikiem" do spraw katolickich.

5 listopada dochodzi do otwarcia w Warszawie Ogólnopolskiego Klubu Postępowej Inteligencji Katolickiej - to ,,postępowej" miało obłaskawić władze, pozbyto się zresztą tego przymiotnika dość szybko. Równocześnie, jak grzyby po deszczu, wyrastały Kluby poza Warszawą - ostatecznie z około trzydziestu zarejestrowano zaledwie pięć. Trzeba pamiętać, że inteligencka aktywność społeczna wyrażała się wtedy głównie w działalności klubowej różnej maści, tak jak aktywność w zakładach pracy przybierała formę Rad Robotniczych.

Postulat wielopartyjności dość powszechnie uznano za zbyt daleko idący. Próbowano bowiem zrozumieć położenie Gomułki, wierzono w jego dobre intencje i chęć stopniowego, ale konsekwentnego demokratyzowania Polski. Pamięć terroru stalinowskiego, a nade wszystko krwawa agonia rewolucji węgierskiej nakazywały umiar i realizm. Stąd duże zapotrzebowanie na "neopozytywizm polityczny", jak to formułowano za Stommą i Stefanem Kisielewskim. Naprawdę jednak Gomułka już w listopadzie zaczął się wycofywać z obietnic i z tego, co sądzono, że obiecał. Myśmy jednak długo jeszcze chcieli wierzyć, żyć nadzieją, że to dopiero pierwszy etap demokratyzacji. Polacy lubią zaklinać rzeczywistość. Środowisko "Tygodnika" dobrze odzwierciedlało nastroje.

Stary adres, nowa ekipa

Wciąż jednak nie było pisma, bo nie było komu go redagować. "Stara gwardia" albo niebawem poszła do polityki, albo wróciła do pióra.

Z tego to powodu w końcu listopada Jacek Woźniakowski w stołówce KUL-u, między zupą a drugim daniem, zaproponował mi pracę w "Tygodniku". Rzuciłem wszystko i wróciłem do Krakowa. Zacząłem robić coś, czego nie umiałem, no i mam umowę o pracę w "Tygodniku" wystawioną z datą 1 grudnia 1956 r. Najlepszy dowód, że nie nadawałem się na naukowca.

Lokal na Wiślnej był nadal zapieczętowany, pierwszy, wydany na Boże Narodzenie numer rozrysowywaliśmy na podłodze w mieszkaniu Jerzego Turowicza przy Lenartowicza. Nieoceniony okazał się ściągnięty z Warszawy Maciej Malicki, redaktor techniczny, reportażysta, autor opowiadań. Nie było pionu administracyjnego, nikt z nas oczywiście nie znał się na finansach, więc wrócił na swoje stanowisko dyrektor Tadeusz Nowak, który kierował administracją do 1953 r., a potem, jako jedyny, przeszedł do ekipy ,,Paxowej". Przyjęcie syna marnotrawnego było błędem (mimo że nigdy nie ufaliśmy mu do końca).

Z trudem, bo z trudem - numer bożonarodzeniowy ukazał się, i to w nowym, dorównującym partyjnej "Gazecie Krakowskiej" formacie (42/59 cm), kosztował 3,5 złotego (cena utrzyma się do czerwca 1971 r.!), a także z wyjaśnieniami dotyczącymi ciągłości numeracji, nawiązującej do dawnego "Tygodnika". W grudniu 1956 r. opublikowaliśmy, po prostu, kolejny numer po tym, jaki władze pozwoliły wydać w marcu 1953 r. Przy numerze wydania przez trzy lata umieszczaliśmy gwiazdkę dla odróżnienia naszego "TP" od pisma "Paxu".

Pierwszym niepokojącym sygnałem była rozmowa w cenzurze, gdzie usłyszałem, że artykuł Zygmunta Kubiaka "Natura i obłęd", zamieszczony na pierwszej stronie, w zasadzie powinien być skonfiskowany, ale ponieważ jest to pierwszy numer, więc w drodze wyjątku... Na przyszłość jednak tego rodzaju teksty będą, jak podkreślano, niedopuszczane do druku.

Po wyborach do Sejmu w styczniu 1957 r. powstał pięcioosobowy Klub Posłów Katolickich "Znak", do którego - o zgrozo! - doszlusowało sześciu posłów bezpartyjnych, czego partia nie przewidziała. Wszyscy jednak mieli kaca po apelu Gomułki, wspartym przez Prymasa, by głosować bez skreśleń (liczba mandatów była mniejsza niż liczba kandydatów na posłów). Rozwiała się jeszcze jedna nadzieja na względną swobodę wyboru.

Redakcja na Wiślnej powoli zapełniała się nowymi ludźmi. Kubiak ściągnął z warszawskiej Biblioteki Narodowej Marka Skwarnickiego, prof. Irena Sławińska przysłała z Lublina Jerzego Kołątaja, z ludzi współpracujących z "Tygodnikiem" wydawanym przez "Pax" przyjęto Jacka Susuła i Bronisława Mamonia (który debiutował jeszcze w pierwszym "Tygodniku", w styczniu 1953 r.). Długo powstawał z tego zgrany zespół. "Starsi" patrzyli na nas z niepokojem, a Jerzy Turowicz chyba się zastanawiał, z kim mu przyszło na co dzień pracować i jak się to ma do czasów, gdy redakcja składała się ze Stefana Kisielewskiego, ks. Jana Piwowarczyka, Stanisława Stommy, a także Zbigniewa Herberta, Pawła Jasienicy, Jana Józefa Szczepańskiego czy Leopolda Tyrmanda. Pozostali jeszcze, na szczęście: Józefa Hennelowa, ks. Andrzej Bardecki, Jacek Woźniakowski, Tadeusz Żychiewicz.

***

Najzabawniejsze było jednak to, że wszystko - razem ze wznowionym miesięcznikiem "Znak" - funkcjonowało "na słowo" Gomułki. Przez dwa lata "Tygodnik" nie miał osobowości prawnej (do 1953 r. wydawcą była Kuria Metropolitalna), bo nie chciano nas zarejestrować jako stowarzyszenia prowadzącego działalność gospodarczą. Nie chcieliśmy być spółdzielnią, więc w końcu stanęło na egzotycznej w PRL formule "spółka z ograniczoną odpowiedzialnością" (wciąż obowiązywał przedwojenny, zapomniany kodeks handlowy). Ale do czasu rejestracji właściwie każdy milicjant mógł nas rozpędzić na cztery wiatry. Byliśmy więc prekursorami kapitalizmu w Polsce, choć, żeby było śmiesznej, w statucie wpisano, że udziałowcy nie mają prawa do zysku.

KRZYSZTOF KOZŁOWSKI (ur. 1931) jest doktorem filozofii. Związany z "TP" od 1956 r., w latach 1965-2005 był zastępcą redaktora naczelnego, obecnie jest kierownikiem działu krajowego i prezesem zarządu Fundacji Tygodnika Powszechnego, wydawcy pisma. Był ekspertem NSZZ "Solidarność", uczestniczył w negocjacjach Okrągłego Stołu w zespole ds. reform politycznych i podzespole ds. środków masowego przekazu. Od lipca 1990 do stycznia 1991, w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, był ministrem spraw wewnętrznych. W latach 1989-2001 senator RP.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2006