O rewolucji

Wiek temu opis świata nastręczał najpewniej podobnych naszym trudności i nie bardzo wiadomo było, jak nazwać istotę rewolucji 1917 r.

30.01.2017

Czyta się kilka minut

Wiadomo było plus minus, o co idzie – o likwidację wyzysku, posiadaczy, arystokracji... Owszem, ale czym to tak naprawdę pachniało? Na nazywanie tego, o co szło, używano słów i pojęć starych, z upadającego porządku. Jak się w efekcie okazało, były to pojęcia raczej adaptowane. Na pewno nie wyszły prosto z pieca. Tak jest zapewne i dziś. Jest więc sporym błędem używanie wszelkich historycznych analogii do prób opisania dzisiejszości; począwszy od przywoływania bolszewizmu, faszyzmu, hitleryzmu, po stalinizm czy gomułkowszczyznę... Nie ma się co łudzić, że te terminy załatwią trud doświadczenia z najpewniej nieodległą przyszłością.

Będzie inaczej. To krótkie, a złote zdanie pozwala nam zostawić teraz Czytelnika w tzw. zamyśleniu, w skłonieniu go ku lekturom mnogim i przejść szybko do rozważań natury nieco lżejszej, by nie rzec: praktyczniejszej.

Oto niewątpliwie cechą rozkwitającą dzisiejszej praktyki i teorii politycznej jest rodzaj dawno niewidzianej, wręcz radykalnej surowości obyczajowej. Politycy, naturalnie tylko ci cokolwiek znaczący, posługują się mową kapłańską na każdy temat i w każdej sprawie, są groteskowo poważni, nie żartują, nie folgują sobie, a jeżeli już, to tylko wobec przeciwników. Zważyć też należy, że mowa ich jest gruntownie pozbawiona jakichkolwiek prób niuansowania. Starają się też, by aura wokół nich była odpowiednia, by nie zabrakło chorągwi, munduru, by klimat był z gatunku bardziej zwrotnikowego niźli umiarkowanego. Wiadomo. Nie będziemy tu przytaczać przykładów, bowiem każdy chętny może sobie otworzyć dowolną stronę główną dowolnego portalu informacyjnego, by sobie w zaciszu domowym wszystko to pooglądać. Szokujący jednak jest akompaniament do owych surowizn i nadęć. Otóż jeszcze nigdy w historii spożywca informacji tego typu nie był poddawany tak szalonym, udanym zaznaczmy, próbom nakłuwania jego uwagi i jej rozpraszania.

By przybliżyć, o co nam idzie, weźmy przykład najświeższy, czyli przyznanie tytułu „Człowieka Wolności” Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie będziemy się skupiać nad okolicznościami tego wydarzenia ani jego detalami, nie będziemy takoż wdawać się w znaczenie słowa „wolność”, zaznaczymy tylko, że było ono, owo wydarzenie, w gatunku absolutnie klasycznym w swej prehistorycznej kategorii. Otóż różnica z czasami dawnymi jest taka, że nie sposób obejrzeć tej uroczystości bez wyskakujących okienek z reklamami narzędzi ogrodniczych, elementów bielizny, produktów higieny intymnej, preparatów umożliwiających pokazanie się bliźnim bez koszuli, o innych propozycjach wolnego rynku nie wspominając. Słowem: mamy do czynienia z próbą przykucia uwagi, jako się rzekło, metodą klasyczną, by nie rzec: antyczną, z wszelkimi antycznymi elementami przedstawienia politycznego, takimże ceremoniałem i rytuałem, w świecie antyczność gruntownie ignorującym.

Pytanie stawiające nas w poczuciu bezradności brzmi: czy da się rozmawiać o wolności, jej sensie i ewentualnie jej bohaterach w anturażu świata elektronicznego, zakupów, zniżek, okazji, wobec niesłychanej liczby schudnięć i utyć, w straszliwym opętaniu wszelakich pokazywań, wpadek, obnażeń chcących i niechcących, wobec tak ogromnej oferty biustonoszy, że ludzie tacy jak my, szarzy szarością najszarszą, stają w kompletnym wobec niej osłupieniu? Jakże rozmawiać serio i głęboko o Jarosławie Kaczyńskim, gdy z tła jego rozważań wyjeżdżają co rusz najlepsze sposoby panierowania sznycli?

Wniosek do dyskusji jest z tego taki, że chyba nie da się dziś przykuć uwagi czyjejkolwiek, w sposób porządny, tak jak rewolucjoniści ówcześni przykuli ją sto lat temu, i tych, którzy tamtej rewolucji chcieli, i jej niechętnych. Jak w takiej sytuacji zostać prawdziwym rewolucjonistą z głębokim przygotowaniem ideowym? Na to pytanie nie ma odpowiedzi łatwej, tli się nam we łbie jednakowoż jedno: że mianowicie dzisiejszej rewolucji żadna idea nie jest do niczego potrzebna. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2017