O problemach niepamięci refleksja osobista

Jaką postawę zajęła inteligencja wobec zbrodniczego zła dziejącego się podczas okupacji niemieckiej na ziemiach polskich? Chciałbym zabrać głos nie tyle w sprawie, co do której nie ma większych różnic w poglądach - że złu nie przeciwstawiono się dostatecznie skutecznie - ile podzielić się refleksjami świadka epoki, ściśle związanego ze środowiskiem, do którego odnosi się Jan Tomasz Gross.

05.09.2004

Czyta się kilka minut

Spośród dotychczasowych dyskutantów jestem chyba w sytuacji najtrudniejszej i najłatwiejszej zarazem. W tamtych latach żyłem świadomie i sprawy wojny znam z doświadczenia. Wszystkie osoby wymienione przez Grossa znałem osobiście - co więcej, tak się paradoksalnie składa, że w 1943 r. poznałem późniejszą matkę Grossa, łączniczkę Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, Hankę Szumańską. Stykałem się z jej kolegami, najbliższym otoczeniem. Jestem więc uprzywilejowany i skrępowany zarazem.

Fakty potworne i nieznane

We wrześniu 1940 r. trafiłem do obozu koncentracyjnego Auschwitz jako jeden z 20 tys. Polaków represjonowanych w tzw. Akcji AB, przeprowadzanej w Generalnym Gubernatorstwie. “AB", czyli Auserordentliche Befriedungsaktion - nadzwyczajna akcja pacyfikacyjna. Tysiące inteligentów polskich miało być aresztowanych i represjonowanych; kilka tysięcy podejrzanych - rozstrzelanych. Tak też się stało. Akcja trwała od maja do września 1940 r., jej ofiary trafiły do różnego typu więzień i obozów gestapo, z preferencją Oświęcimia, do którego wywieziono kilka tysięcy ludzi. Oświęcim nie był wtedy jeszcze ani obozem międzynarodowym, ani ośrodkiem zagłady. Wprawdzie polskich więźniów w ogromnej większości w ciągu kilku miesięcy wyniszczono, ale nie istniał formalny plan zabicia wszystkich. Obóz był “jedynie" egzemplifikacją pogardy i nienawiści wobec podludzi, jakimi byli Polacy.

W Oświęcimiu mieliśmy poczucie kompletnego odosobnienia. Dochodziły do nas - rzadko i nieoficjalnie - niemieckie gazety wydawane na Śląsku i w Krakowie, np. dziennik “Krakauer Zeitung". Najbardziej utkwiły mi w pamięci nie głupie hitlerowskie artykuły polityczne, które oświetlały sytuację wojenną tak samo jak gazety berlińskie czy drezdeńskie, ale “praktyczne" rubryki, np. ogłoszenia dostępnych również dla Polaków restauracji, kawiarni. Myśleliśmy: “My tu giniemy, a tam są czynne lokale, do których ktoś chodzi". To były ciężkie chwile rozgoryczenia ludzi, którzy poczuli się opuszczeni.

Wróciłem z Oświęcimia do Warszawy w kwietniu 1941 r. w wyniku zabiegów Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (w chwili ujęcia byłem pracownikiem PCK). Zwolniono mnie jako 19-latka, który przeżył śmierć 4/5 ludzi z nim zabranych i miał świadomość, że był wobec tego faktu bezradny; że dzieją się rzeczy potworne, o których świat najpewniej nic nie wie i o których pełnego pojęcia nie ma także moje otoczenie - inteligencka urzędnicza rodzina, znajomi, przyjaciele.

Gdy wywożono mnie do obozu, w Warszawie nie było jeszcze getta dla Żydów. Przesiedlano już ludzi, ale nie było murów odgradzających, dlatego ludzie upokarzani obowiązkiem noszenia opasek z gwiazdą mogli się poruszać po innych ulicach. Tę sytuację dość wiernie pokazał Roman Polański w filmie “Pianista". Wiem z rozmów z Władysławem Szpilmanem i innymi ocalałymi z getta, że nie mieli oni pojęcia o Oświęcimiu i że w gruncie rzeczy nie mogło to ich obchodzić - codziennie walczyli, by mieć coś do jedzenia, zdobyć lekarstwo dla chorego, pogrzebać zmarłego.

Coś nie do uwierzenia

Nie jest przypadkiem, że stan świadomości ludzi był nieadekwatny do rzeczywistości. Nie tyle nie było informacji, co nie traktowano ich jako w pełni wiarygodnych. Marek Edelman w wydanej w 1945 r. w Łodzi broszurze “Getto walczy" pisał, że gdy przyszły pierwsze wiadomości o Treblince, ludzie nie chcieli w nie wierzyć. Nie chcieli, bo byli normalni; nienormalny był hitleryzm. Nie chciano wierzyć, że na masową śmierć wysyła się ludzi, którzy mogą pracować. To było nielogiczne, absurdalne, odbiegające od praktycznego myślenia - bo cały system totalny był niewyobrażalny dla normalnych ludzi.

W 1941 r. dowiedzieliśmy się o niemieckiej napaści na Sowiety i o tym, co się dzieje z podbitą ludnością, a co dziś jest m. in. przedmiotem krążącej po Niemczech, szeroko dyskutowanej wystawy “Zbrodnie Wehrmachtu". Wiedzieliśmy, że za Wehrmachtem idą cztery grupy Einsatzkommando, specjalnych oddziałów złożonych z formacji policyjnych i służb bezpieczeństwa. Zajmowały się one oczyszczaniem zdobytego terenu ze zwolenników komunizmu, elementów bezwartościowych, potencjalnych wrogów III Rzeszy i Żydów, którzy stanowili procentową większość ofiar. Te cztery grupy, od krajów bałtyckich do Morza Czarnego, zamordowały 500-600 tys. ludzi.

W Warszawie, Lublinie czy Krakowie ani Polacy, ani Żydzi nie przyjmowali tych faktów do wiadomości w sposób adekwatny do wydarzeń. “Przetrawiały" je nieliczne grupy inteligentów zaangażowanych w komórkach sztabowych Związku Walki Zbrojnej (później AK) i w komórkach Delegatury Rządu, które gromadziły materiały o zbrodniach niemieckich (nie tylko sub specie gett czy konkretnego obozu). Dla takich komórek opracowałem relację o Oświęcimiu, który w ciągu następnych miesięcy ewoluował do czegoś, co nie było porównywalne fizycznie - choć moralnie tak - z wydarzeniami w Radziłowie, Jedwabnem czy kilkunastu innych wioskach.

20 stycznia 1942 r. w berlińskiej willi nad jeziorem Wannsee zdecydowano o wymordowaniu 11 mln Żydów w Europie, także w państwach neutralnych: Hiszpanii, Portugalii, Szwecji, Szwajcarii, w niezdobytej Anglii i tych krajach, które, niestety, były już we władzy III Rzeszy. Przypadki śmierci głodowej czy z chorób w gettach zastąpiło planowe selekcjonowanie i mordowanie - lub zsyłanie do obozu - różnych kategorii ich mieszkańców.

Te fakty, doskonale znane, w świadomości Żydów funkcjonowały jako dopust Boży, tragedia, która dotyka jednak tylko grup ludzi, bo młodzi, zdrowi i silni przeżyją. Trzeba było wielu miesięcy, by w Warszawie i Krakowie powstała Żydowska Organizacja Bojowa, dająca jednoznaczną i bynajmniej nie powszechnie akceptowaną odpowiedź na te wydarzenia: Niemcy nam wszystkim zagrażają, musimy się zorganizować i czynnie przeciwstawić mordowaniu - nie dlatego, że możemy ich pobić, ale dlatego że nie zgadzamy się na bierność. Latem i jesienią 1942 r. głównymi ośrodkami oporu były Warszawa i Kraków; w mniejszym stopniu Zagłębie Dąbrowskie oraz getta i obozy pracy, gdzie jeszcze nie zabijano.

To wtedy właśnie uświadomiono sobie, że wyobrażenia o dalszym przebiegu wojny i stopniu zagrożenia trzeba zmienić. Pisał o tym Marek Edelman, a także uczestnicy żydowskich walk i działań konspiracyjnych, którzy trafili po wojnie do USA, głównie jednak do Izraela. Tam skupili się w kibucu imienia Bohaterów Getta Warszawskiego w Galilei, niedaleko od Hajfy.

Kiedy podnieść larum?

Tekst Grossa traktuje o tym, co wydarzyło się w kilku czy kilkunastu wioskach białostockiego Podlasia i było uważane za kolaborację z Niemcami; objaw wynaturzenia, który Instytut Pamięci Narodowej słusznie nazywa zbrodnią wobec Rzeczypospolitej, nie podlegającą przedawnieniu.

Jak patrzyliśmy na te zdarzenia w Biurze Informacji i Propagandy AK? Pojęcie ludobójstwa nie było jeszcze prawnie sformalizowane. Badano jednak zjawisko terroru. Gross przytacza szereg faktów rejestrowanych i komunikowanych władzom cywilnym oraz wojskowym w Londynie. Pisze: “Dlaczego nawet ci mili, mądrzy i przyzwoici ludzie - mówię o wymienionych wcześniej pracownikach BIP-u (...) - na wieść o tych potwornych zbrodniach nie podnieśli larum pod niebiosa, nie rwali sobie włosów z głowy, choć to przecież była katastrofa, na którą prasa podziemna i władze powinny natychmiast zareagować?".

Od kiedy należało rwać włosy z głowy i krzyczeć? Czy od rozstrzelania stu niewinnych ludzi w Wawrze w grudniu 1939 r.? Czy po egzekucjach kilkudziesięciu tysięcy polskich inteligentów, w tym księży i nauczycieli, na Pomorzu, w Wielkopolsce i częściowo na Śląsku? To była przecież masowa zbrodnia, nie skrajny obrachunek ad personam z przeciwnikiem czy uczestnikiem walki czy partyzantki, której wtedy nie było. A może krzyczeć należało wtedy, gdy w lesie palmirskim rozstrzeliwano setki ludzi, w tym inteligencję żydowskiego pochodzenia?

Wtedy zginął m.in. major służby stałej Wojska Polskiego pan Lewin, ojciec mojej koleżanki Zofii Lewinówny, z którą wydałem książkę “Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom". Major Lewin zginął jako polski oficer. Podobnie jak, o czym wspomina w tekście prof. Gross, pierwszy mąż jego matki. Wdowa była jedną z wielu tysięcy osób, które w pierwszej fazie wojny straciły najbliższych w wyniku polityki okupanta: ojca jako polskiego adwokata w Oświęcimiu, męża jako z pochodzenia “niearyjczyka".

Czy mieliśmy podnieść larum po zesłaniu do Oświęcimia pierwszych 5 tys. polskich inteligentów, następnych 5 tys., czy w sumie dwudziestu kilku tysięcy? Czy należało krzyczeć, gdy ze Lwowa i Wilna, z Łucka i Wołynia deportowano nie tylko ziemian, oficerów, księży, ale leśników, kolejarzy i osadników, którzy mieli kilka hektarów?

Takie ahistoryczne spojrzenie było obce środowisku, w którym się obracałem od 1942 r. po zaprzysiężeniu w BIP AK. Zostałem podwładnym Jerzego Makowieckiego. Kolegami byli mi m.in. Antoni Szymanowski, Stanisław Herbst, Henryk Woliński, Witold Kula, adwokaci Kazimierz Ostrowski i Adam Dobrowolski, a także późniejszy autor “Rozmów z katem" - Kazimierz Moczarski. W naszej komórce konspiracyjnej zajmowaliśmy się głównie ustaleniem codziennych faktów i alarmowaniem władz polskich w Londynie. Robiliśmy to wspólnie z siatką tysięcy ludzi “na dole", dzięki którym wiedzieliśmy, co się dzieje w każdym powiecie. Nieraz spotykaliśmy się w prywatnym mieszkaniu i mieliśmy tylko takie wiadomości: na Pawiaku rozstrzelano dziś sto osób, a z Krakowa znów wywieziono grupę ludzi.

Karski - jeden z nas

Czy dotknęła nas niepamięć, jak pisze Gross? Nie. Przykład ludzi BIP-u jest tu najbardziej niefortunny z możliwych. Czy można podejrzewać takich ludzi jak Witold Kula czy Stanisław Herbst o brak wystarczającej świadomości nieszczęścia? Aleksander Kamiński, wielki pedagog i działacz harcerski, człowiek szanowany i czczony w środowisku żydowskim, którego sylwetka znajduje się w Encyklopedii Holokaustu, redagował “Biuletyn Informacyjny", organ AK. Henryk Woliński i Stanisław Herbst dokumentowali sytuację Żydów w specjalnym referacie utworzonym zimą 1941 r. w wydziale informacji KG AK. Antoni Szymanowski - możliwie jak najszybciej po tragicznych wydarzeniach z lata 1942 r. - wydał broszurę “Likwidacja getta warszawskiego". Codziennie narażaliśmy życie, by informować sojuszników o wydarzeniach w kraju.

Niektórzy pracownicy BIP-u mieli współmałżonków-Żydów albo sami nie byli Aryjczykami z punktu widzenia rasistowskich ustaw norymberskich. Czy można przypuszczać, że i oni byli nieczuli na los ludzi znajdujących się w podobnej sytuacji?

Gross pozytywnie kwalifikuje jedynie Jana Karskiego. To miłe, ale Karski nie był ani lepszy, ani gorszy od nas. Poznałem go w 1942 r. przed jego wyjazdem z misją na Zachód. Tak jak ja pracował z Zofią Kossak i uważał ją za wyjątkowo wartościowego człowieka. Po jego wyjeździe założyliśmy Radę Pomocy Żydom “Żegota" - gdyby został w kraju, na pewno pracowałby razem z nami. Gdy po latach spotkaliśmy się po wojnie, powiedział: “No tak, mnie było łatwo, bo tylko o tym mówiłem, a wyście to robili".

Na tym polega różnica między punktem widzenia człowieka, który był daleko, ale miał wiedzę i żył w tamtych czasach, a osobą urodzoną później, która - być może słusznie - rozważa, czy można było zrobić więcej.

Nieczuli czy bezradni?

Przychylam się zarówno do refleksji Pawła Machcewicza i Rafała Wnuka, rozumiejących, że wszelkie ryczałtowe, uogólniające wnioski o postawie polskiej inteligencji są wątpliwej wartości, jak i do toku myślenia prof. Jerzego Jedlickiego, który przypomniał, że “Bartoszewski i Zofia Lewinówna, redaktorzy tomu »Ten jest z ojczyzny mojej«, zdawali sobie sprawę z tego, że pełna poświęcenia, męstwa i współczucia pomoc nie wyczerpuje tematu postaw wobec Zagłady Żydów". Tak było i dlatego daliśmy podtytuł “Polacy z pomocą Żydom", a nie “Stosunki polsko-żydowskie". Wybraliśmy temat, który był możliwy do zrobienia i ważny dlatego, że żyli jeszcze ludzie, którzy ratowali i byli ratowani. To jednak nieprawda, że książka pomija ciemne sprawy; mówi wszak o ludziach, którzy uciekali, zmieniali papiery, ukrywali się, byli ofiarą szantażu, donosu.

Zofia Lewinówna, w rozumieniu hitlerowców Żydówka, ukrywała się z matką w Hrubieszowie, gdzie powszechnie było wiadomo, że to rodzina polskiego oficera zamordowanego przez Niemców. Mało kto wiedział, że są też ukrywającymi się Żydówkami. To jeden z setek przykładów pokazujących, jak różna była świadomość społeczna.

Wielokrotnie twierdziłem, że ludzi żyjących w czasie wojny dotyczy w jakimś stopniu grzech zaniechania, który mógł brać się ze strachu czy braku samokrytycyzmu. Jednak, choć przejawy zaniechania sprzyjały obiektywnie złu, nie były przecież równoznaczne z czynną zbrodnią. Co mogli jeszcze zrobić np. wspomniani pracownicy BIP-u? Jak wiele od nich zależało? To nie oni decydowali, ale alianci. Gdy Karski rozmawiał z Rooseveltem, żyło jeszcze pół miliona Żydów węgierskich i setki tysięcy Żydów polskich, m.in. z getta łódzkiego, którzy zginęli w lecie 1944 r.

Pytania Grossa można zadawać sobie dziś, gdy wiadomo, jaka była nasza ówczesna wiedza, co meldowaliśmy, jakie były reakcje w Londynie, Waszyngtonie i dlaczego. Ale nie można z tych rozważań wyciągać daleko idących wniosków na temat kondycji polskiej inteligencji, np. lekceważenia prostych ludzi.

Gross jest co prawda socjologiem, a nie historykiem czy polonistą, ale nawet jako nie-historyk i nie-polonista wie np. o młodopolskiej chłopomanii, o “Weselu", Rydlach, Tetmajerach, środowisku, dla którego prosty lud był przedmiotem admiracji, choć być może jednostronnej i przesadnej. Powinien też znać historię działalności Towarzystwa Szkoły Ludowej, ruchu ludowego - “Wyzwolenia" i “Piasta".

Inteligencja polska nie uważała chłopów za ciemną masę, choć naturalnie zaborcy prowadzili swoją politykę narodowościową, wygrywając w zaborach rosyjskim i austriackim grupy społeczne przeciwko sobie. Słowo “pogrom" pochodzi z języka rosyjskiego i nie przypadkiem pierwsze grupy, które udały się do Palestyny realizować syjonistyczną utopię Theodora Herzla, przyjeżdżały z terenów pogromów na zachodnich obrzeżach Cesarstwa Rosyjskiego: z etnicznej Ukrainy i Białorusi. Nieprzypadkowo też z zaboru rosyjskiego pochodziło wielu ludzi znaczących dla światowego żydostwa i państwa Izrael.

Wieś poddana takiej indoktrynacji była inna od tej, którą “podnoszono" ku poziomowi inteligencji miejskiej przez małżeństwa i relacje rodzinne. Trudno też powiedzieć o ludziach zakorzenionych w tradycji, jak choćby Podhalanie opisywani przez ks. Tischnera czy Papieża, że to ciemni chłopi. Często nie było problemów etnicznych, ale np. problem polsko-pruski jako pozostałość ponad stuletniej okupacji niemieckiej. Na Wschodzie mieszały się problemy białoruskie, ukraińskie, litewskie, żydowskie.

Wszystko to - o czym socjolog wie - nie przekłada się na jednoznaczną ocenę inteligencji.

Dalekie skutki sprawy Dreyfusa

Wydaje się, że dyskusja wywołana przez Grossa - którego znam i nie przypisuję mu żadnych niskich ani ukrytych pobudek - jest poszukiwaniem sensacyjnej wersji wydarzeń, posuniętym trochę za daleko. Jeżeli uznamy, że nasze elity inteligenckie były ślepe i głuche, możemy zapytać: czy tylko polskie? Węgierskie, rumuńskie, słowackie, czeskie, francuskie też?

Rozważania można zakończyć dość paradoksalną refleksją. W ostatnich tygodniach Europę obiegają doniesienia prasowe o ostrych wypowiedziach premiera Izraela Ariela Szarona pod adresem Francji i Francuzów. Ukazały się już odpowiedzi polityków francuskich, przedstawicieli państwa, intelektualistów. Młodzi ludzie zapewne o tym nie pamiętają, ale uczestnicy tej dyskusji wiedzą, w jakich okolicznościach zrodziła się myśl syjonistyczna i idea stworzenia państwa Izrael (w którym też dochodzi do różnych zjawisk, podlegających krytyce jako metody działania normalnego państwa). Przyczyną był proces Alfreda Dreyfusa, wdeptanego w ziemię francuskiego oficera żydowskiego pochodzenia [kapitan sztabu generalnego aresztowany w 1894 r. pod fałszywym zarzutem szpiegostwa na rzecz Niemiec; skazany w 1895 r. na dożywotnie zesłanie, po kilku latach ułaskawiony i zrehabilitowany - przyp. red]. Theodor Herzl, młody wiedeński dziennikarz sprawozdający ten proces, doszedł do wniosku, że we Francji nie ma przyszłości dla Żydów i z rozmachem sformułował doktrynę syjonizmu oraz potrzebę stworzenia państwa Izrael. Wyartykułował ją pod wpływem obserwacji zachowania opinii publicznej, struktury państwowej, sędziowskiej i wojskowej Francji. Sto kilka lat później do podobnego przeświadczenia doszedł Szaron.

Czy z tego powodu socjolog francuski miałby napisać artykuł, w którym od czci i wiary odsądziłby inteligencję francuską z lat II wojny? Czy mimo rządu w Vichy, mimo śmierci matki i siostry Jean-Marie Lustigera, arcybiskupa Paryża, w Oświęcimiu (aresztowali je i wydali Niemcom Francuzi), byłby zasadny tekst francuskiego profesora osądzającego elity francuskiego ruchu oporu jako bezduszne, ślepe, nieskuteczne? Rezygnuję z odpowiedzi na to pytanie.

Pamiętajmy jednak, że tylko Polska reprezentowana jest sześcioma tysiącami nazwisk w “ogrodzie Sprawiedliwych" Yad Vashem, na Górze Pamięci w Jerozolimie. To oczywiście nie usprawiedliwia w żadnej mierze sprawców czy współsprawców czynów niegodnych. Ale może powstrzymywać od formułowania sądów czarno-białych, pogrążających czytelnika w beznadziei.

Notował: MF

WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKI (ur. 1922) jest historykiem i pisarzem, autorem ponad 800 publikacji o historii najnowszej PRL. Współzakładał Radę Pomocy Żydom, walczył w Powstaniu Warszawskim. Więzień polityczny PRL-u. Wykładowca m.in. uniwersytetów w Lublinie i Monachium. Jako jeden z pierwszych Polaków, w 1966 r., otrzymał tytuł “Sprawiedliwego wśród Narodów Świata"; w 2001 r. odznaczono go Wielkim Krzyżem Zasługi RFN za pracę na rzecz pojednania między Niemcami, Polakami i Żydami. Członek zespołu “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2004