Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nieprzypadkowo skojarzyłem te dwa nazwiska - w moim, czytelniczym przekonaniu, twórczość Wiesława Myśliwskiego jest na miarę literackiego Nobla. Każda jego powieść jest nie tylko "pięknym zjawiskiem językowym", lecz także kolejną, w każdym utworze ponawianą, próbą opisu człowieka ("Nie wszerz się żyje, w głąb" - mówi narrator "Traktatu…"), który się jednak zawsze temu opisowi wymyka. Nieistotny jest dla mnie fakt, że wspomniana powieść jest dziełem z dwudziestolecia, o które pytają inicjatorzy "Tygodnikowej" debaty; ważne jest to, że czuję się czytelnikiem - współautorem tej książki, gdyż ze mną ona rozmawia, moje niepokoje nazywa, dzieli moją bezradność wobec świata. Ale nie pozostawia w zniechęceniu, przekonuje, że nie należy ustawać w zgłębianiu wiedzy o człowieku, o sobie. Jeśli utwór powstały w ostatnim dwudziestoleciu przez formę, myśl, obraz, antytezę podejmuje dyskurs ze światem zakreślonym przez moje lektury, niezależnie od czasu ich powstania, jest mi potrzebny. Wykreślam swoją czytelniczą mapę, gdzie nie wiek ani narodowość decydują o usytuowaniu na niej książki, lecz literacka harmonia. Mapa jest pięciolinią. Poszczególne dzieła rozmawiają ze sobą, zaproszone niekiedy - nawet bez intencji autorów - przez czytelnika do tej rozmowy.
Oto jedna z toczących się na Parnasie dysput: Proust, Bernhard i Miłobędzka. Pierwszy jest ogarnięty ideą odzyskiwania rzeczywistości, drugi - jej wymazywania, poetka ma świadomość jej gubienia. Ostatni poemat Miłobędzkiej odczytuję przede wszystkim jako wyznanie świadka i uczestnika procesu obumierania i umierania. Te nadzwyczaj oszczędne w słowa poetyckie frazy co rusz wywołują we mnie wrażenie rozmów gdzieś już słyszanych: Biblia, Miłosz, Szymborska, Herbert, Myśliwski, Iwaszkiewicz, Gombrowicz.
Krystyna Miłobędzka należy do plejady najznakomitszych. Jej drogą jest poezja lingwistyczna, wiedzie też po obrzeżach literatury. Autorka "gubionych" nie ma żadnych powinności; jej poezja jest mi potrzebna jak Swannowi fraza z sonetu Vinteuila ("Owa fraza budziła w nim pragnienie nieznanego uroku, ale nie przynosiła nić określonego, aby zaspokoić to pragnienie" - Proust). Tak jest z każdą dobrą książką, którą mam szczęście czytać. Ostatnie dwudziestolecie to nie tylko epoka olbrzymów: Miłosza, Szymborskiej, Herberta, Różewicza, Myśliwskiego. To również czas znakomitych książek, np. Pawła Huellego, w których gawędzi z Hrabalem ("Mercedes-Benz"), Mannem ("Castorp"), jak wcześniej z Grassem ("Weiser Dawidek"). To czas wydawnictw, do których mam zaufanie, by wymienić przykładowo a5, Biuro Literackie czy Wydawnictwo Literackie. I nie bez znaczenia w doborze lektur są znane nagrody literackie ("Nike", "Angelus", "Gdynia").
Z obfitości współczesnej literatury wybieram utwory, których marką jest nazwisko autora lub nazwa wydawnictwa. Do innych pozycji docieram dzięki recenzjom, zamieszczonym w cenionych przeze mnie pismach. Bywają książki, które odkładam po kilku stronach. Bywają takie, które otwierają się przede mną dopiero przy kolejnej ich lekturze. Zdarza się, że są to te same, które przed laty odłożyłem. Te cenię najwyżej. Nieważny jest rok powstania dzieła. Pierwszorzędna lektura jest zawsze współczesna. Jest co czytać.
Tadeusz Lipski