Nuda w Kiszyniowie

Moja nieobecność w tym miejscu w zeszłym tygodniu nie wynikła wcale z odwetu Romana Giertycha za ostatni felieton, w którym minister - excusez le mot - edukacji pojawił się jako złowrogi cień współczesnej sanacji. Nie wiązała się też z czerwoną kartką, którą mógłbym dostać od księdza Bonieckiego za nadużywanie słowa "pedał, gdyż redakcja słusznie uznała, że wypełniałem jedynie pokorną misję kronikarza tego upadłego świata i słowa, których używałem, kręcą się po nim jak wściekłe pchły w sierści Szarika. Powody nieobecności były znacznie trywialniejsze, choć oświetliły moją nudną egzystencję blaskiem niezrównanym.

14.06.2006

Czyta się kilka minut

Oto odrywając się na chwilę od mętnych wirów politycznej codzienności, udałem się w długą podróż do Rumunii i krajów ościennych. Nie jechałem tam pierwszy raz, choć oczywiście gdzie mi się tam porównywać do Stasiuka, który - gdyby nie musiał czasem czegoś napisać - pewnie by z Rumunii nie wyjeżdżał, zaglądając pod każdą zdezelowaną dacię w poszukiwaniu sensu bezsensu. Gdzie mi też do innego nieokiełznanego rumunofila, Ireneusza Kani, którego od wyjazdów do kraju rodzinnego Ciorana chroni jedynie konieczność nauki nowych języków (z tego, co wiem, w najbliższej kolejce czekają malajski, tadżycki i suahili, a widziałem pana Ireneusza, jak taszczył niedawno w reklamówce słownik synonimów lapońskich). Byłem w Rumunii raz, ale i to wystarczyło, bym stał się wielbicielem kraju, w którym każdy bezdomny pies - czy chce tego, czy nie - ma bezpośredni kontakt z nicością. Nicość jest tego kraju cechą narodową, więc zgodnie z humanistyczną zasadą "ludzkie nic nie jest mi obce" pojechałem do Rumunii odpocząć - jakby powiedział Cioran - od bytu.

Rumuni od bytu umieją odpoczywać, i to jak! Mój kierowca, pan Aleksander, bliski przyjaciel Stefana Chwina, z którym kiedyś na długich pogawędkach spędzał czas na trasie Bukareszt - Kiszyniów, ma na przykład tylko cztery kochanki, bo - jak powiada - spokój ceni sobie nade wszystko. Pan Aleksander nie pije, ale ze sklepu wolnocłowego na granicy z Mołdową wyszedł obładowany flaszkami, bo nicość nicością, ale kobiety rumuńskie są nader wymagające i nie każda zadowoli się dyskusją na temat gnostycyzmu. Zadowolić jednak kobietę rumuńską to sztuka nie lada. Żona wybitnego ontologa rumuńskiego Constantina Noiki poczuła się raz niedobrze i poprosiła męża, żeby nie szedł na prowadzony przez niego kurs języka angielskiego dla hotelarzy. Zakładając kalosze, wielki metafizyk odparł: "Mam te same obowiązki względem wielkiej kultury, co względem lekcji angielskiego dla hotelarzy!". W języku rumuńskiej filozofii słowo ontologia oznacza: moja droga, wybacz, ale jesteś zbyt z bytem związana. Gdy Rumun ma do wyboru zadowalanie bytu i odpoczynek od niego, z miejsca wybiera to drugie, czyli kurs dla hotelarzy.

Ale, niestety, coś za coś. Odpoczynek od bytu musi kosztować i dlatego Rumuni nudzą się na potęgę i w tym nudzeniu mają mistrza niepowtarzalnego, Emila Ciorana. Cioran zaczął się nudzić, jak miał pięć lat, i od tamtej pory nic nie robił poza zanudzaniem czytelników swoją nudą. Jego twórczość jest dobrym argumentem w sporze o prawo do usuwania ciąży, nie wiadomo tylko, po której stronie. Gdy Cioran miał lat dwadzieścia, padł na łóżko z rozpaczliwym jękiem: "już nie mogę wytrzymać!". Jego matka, popadia, spojrzała na niego spokojnie i powiedziała: "gdybym wiedziała, to bym cię usunęła". Pesymiści twierdzą, że całe szczęście, że tego nie zrobiła, bo nie mieliby skąd swojego pesymizmu czerpać. Optymiści zaś uważają, że to wielkie nieszczęście, że matka urodziła Ciorana, bo psuje im to obraz rzeczywistości. Wszystko się już miesza na tym świecie.

O nudzie i ja - uczestnik rozmaitych zebrań, konferencji i kolacji - mam niemało do powiedzenia, więc kiedy zapytano mnie, czym chciałbym się podzielić z moimi mołdawskimi kolegami, natychmiast wybrałem temat "Nuda i ekonomia". Nie mogłem oczywiście wybrać gorzej, choć być może do tak nierozważnego gestu skłonił mnie zeszłoroczny pobyt w Kiszyniowie.

Było to pod koniec listopada, ciemno i zimno nadchodziło nieubłaganie, zaś automobilistę zjeżdżającego w dolinę Kiszyniowa witały egipskie mroki. Okazało się bowiem, że batiuszka Putin podwyższył ceny energii przysyłanej z Rosji i miasta nie stać na oświetlenie, podobnie jak jego mieszkańców, ze średnią pensją miesięczną w wysokości 100 dolarów, na ogrzewanie. Odczyt o Witoldzie Gombrowiczu miał się odbyć w miejskiej bibliotece, gdzie o ogrzewaniu zapomniano najprędzej. Nie wystraszyło to jednak dzielnej bibliotekarki, która nie zastanawiając się wiele zaniosła do tamtejszego MPEC-u dwie flaszki wódki, żeby włączono ciepło na dwie godziny, podczas których pisarz Markowicz miał mówić o pisarzu Gombrowskim, który - jak się potem okazało - był także bohaterem narodowym Mołdowy, mającym niebagatelny wkład w odzyskanie autonomii przez dawną republikę sowiecką. Znany rachunek ontologiczny księdza Tischnera ("Co to jest nic? Pół litra na dwóch") został poddany radykalnej korekcie ("Co to jest coś? Dwa litry dla dyrektora") i spotkanie przebiegło w niespotykanie gorącej atmosferze.

Tym razem wystąpienie moje wśród członków mołdawskiego PEN-Clubu traktowało - jak się łatwo domyśleć - o Cioranie. Obserwowałem kątem oka, że przynajmniej pierwszy człon tytułu ("Nuda i ekonomia") moim słuchaczom trafia mocno do przekonania. Prezes PEN-Clubu siedział przy mnie, więc nie mógł spać, poza tym nie pozwalał mu na to młody wiek, natomiast już wiceprezesi traktowali tytuł bardzo dosłownie, skarbnik zaś olśniewał wprost jego literalną interpretacją inkrustowaną miarowym chrapaniem.

Z dna nudy, w którą wpadłem na własne życzenie, wyczołgałem się przypadkiem. Oto moją uwagę wzbudził jegomość niewielkiej postury, w nylonowej koszulince, siedzący na boczku bibliotecznej izby. Oczy żywe, błyszczące, zaciekawione, wsłuchane w potoczysty szum wesołych cytatów wyjętych z dzieł klasyka rozpaczy. Cioranista jak nic, myślę sobie podniesiony na duchu, więc dalej jeszcze dokładam do ognia, dalej wypuszczam fajerwerki nieoczekiwanych egzegez, intensywniej jeszcze zestawiam niezestawialne. Powoli jednak miny słuchaczy zmuszają mnie do konkluzji, zamykam wykład zgrabną pointą, wytrenowaną na czytaniu błyskotliwych felietonów Smecza, pointa wzbudza dziki aplauz obudzonej publiczności, oklaski nie milkną przez dobry kwadrans, prezes PEN-Clubu rozpływa się w lansadach, młode kiszyniowianki w rumieńcach proszą o autografy, ale ja tylko ukradkiem łypię na boki, gdzie mój cioranista wybrany, gdzie moja ostoja tego wieczoru, fundament radości, skała niewzruszona nadziei.

Ach, widzę go, jak zaczyna krążyć nieśmiało, coraz bliżej i bliżej, ale jednak dyskretnie. Dobrze, myślę, dobrze, widać wierny uczeń Mistrza, przezroczysty jak powietrze, ale jednak obecny, więc - z żalem, z żalem - żegnam uczestniczki wieczorowych kursów filozoficznych i przesuwam się do mojego wiernego słuchacza, żeby sprawdzić siłę rażenia moich argumentów i pospierać się na temat wpływu późnego Bazylidesa na wczesnego Ciorana. On wreszcie ośmielony, podsuwa mi karteczkę, o autograf prosi, ale coś jakoś nie umie się wysłowić, coś tam gada, ale co, to nie wiadomo, rozumiem tylko słowo "ekonomia", powtarzane kilka razy we wszystkich tonacjach. Mój rosyjski jak jego francuski, więc tłumaczka od zaraz potrzebna, żeby zbliżyła nas do siebie, dwóch członków tej samej wspólnoty, wspólnoty spod znaku niedogodności narodzin. Tłumaczka zjawia się szybciutko i tłumaczy. Co tłumaczy? Oto co tłumaczy:

"Ja, wie Pan, zajmuję się biznesem. Zobaczyłem w tytule słowo »ekonomia« i myślę sobie, świetnie, wreszcie dla ludzi coś. Pomyślałem od razu, że profesor z Polski o kapitalizmie będzie gadał. A kapitalizmu u nas jak na lekarstwo i nawet lekarstw brak. Więc przyjechałem z daleka. A co, Pan nie zajmuje się ekonomią? O, jaka szkoda. A czym to się Pan zajmuje? Literaturą? Nie szkodzi. Nic nie szkodzi. Proszę, tu jest 5000 euro, niech Pan weźmie. Z jakiego powodu? Bez powodu. Może tak, po prostu, ja przyjadę do Polski, tylko widzi Pan, ja muszę mieć zaproszenie, żeby wypuścili, żeby wizę dali. I co, nie weźmie Pan? Dlaczego? Pana wykład taki ciekawy. O czym to było? Zaraz, zaraz, a ten Cioran to kto? Bo wie Pan, ja po francusku nie umiem".

No i masz. Człowiek chce od bytu odpocząć i nawet w Mołdowie mu nie dadzą. Nawet tam, gdzie diabeł generałowi Lebiedziowi mówi dobranoc, człowiek od bytu nie może się uwolnić. Był to wyraźny sygnał, żeby szybko wracać do Rumunii. Wskakujemy do samochodu, pan Aleksander pewną ręką łapie kierownicę i zaczyna snuć barwne opowieści erotyczne. Ani to nudne, ani z wymianą nic wspólnego nie ma. Sześć godzin mija jak z bicza strzelił. Byt omijamy szerokim łukiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2006