Nigdy niekończąca się historia

Drugi tydzień strajkują szpitale. We wtorek strajk mają zacząć nauczyciele. Wrze w służbach mundurowych, policjanci masowo zwalniają się z pracy. Mamy zatem, wydawałoby się, dziwną sytuację. Wzrost gospodarczy jest wysoki i rząd jest z siebie bardzo zadowolony. Pracownicy, zwłaszcza sfery budżetowej, zadowoleni są jakby mniej i domagają się podwyżek. Mają rację, ale szansa na zaspokojenie ich oczekiwań jest niewielka.

05.06.2007

Czyta się kilka minut

Ile zarabia budżetówka?

To, że zarobki w sferze usług publicznych (poza administracją) są niższe niż w sektorze przedsiębiorstw, jest prawidłowością występującą w Polsce od lat. Powody do upominania się o podwyżki i strajkowania przez pracowników "budżetówki" istniały zatem zawsze. Paradoksalne - na pozór - jest to, że nasilenie sytuacji strajkowej nastąpiło w sytuacji, kiedy pracownicy dwóch najbardziej tradycyjnie pokrzywdzonych gałęzi - służby zdrowia i edukacji - dostali więcej pieniędzy. Co więcej, były to - w porównaniu ze zmianami wynagrodzeń w poprzednich latach - podwyżki dość spore. W 2006 r. przeciętne wynagrodzenie (wg GUS - źródło danych jest ważne) w ochronie zdrowia wynosiło 2123 zł, a w edukacji 2578 zł. Stanowiło to odpowiednio: 86 i 104 proc. średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Dla porównania, przed sześciu laty wskaźniki te wynosiły 78 i 97 proc. Co więcej, owa relatywna poprawa sytuacji nastąpiła głównie w dwóch ostatnich latach. Można zatem przyznać trochę racji rządowi, który uważa, że robi bardzo wiele dla poprawy sytuacji materialnej lekarzy i nauczycieli. Zwłaszcza że dane stosownych ministerstw (zdrowia i edukacji narodowej) wskazują na jeszcze wyższą dynamikę wynagrodzeń.

Według Ministerstwa Zdrowia, tylko w ostatnim kwartale ubiegłego roku ordynatorzy i ich zastępcy dostali 1433 zł podwyżki, lekarze specjaliści (II stopień) 1002 zł, a lekarze bez specjalizacji 724 zł. W każdym przypadku było to blisko 30 proc. ich poprzednich wynagrodzeń.

Z kolei Ministerstwo Edukacji Narodowej twierdzi, że przeciętne wynagrodzenie nauczycieli wzrosło w ubiegłym roku z 2536 do 2658 złotych, a po zrealizowaniu tegorocznych planów podwyżkowych osiągnie 2856 złotych (wzrost w ciągu roku o 7,5 proc.). Podaje także, że wynagrodzenie nauczyciela dyplomowanego wynosiło w ubiegłym roku 3479 złotych (140 proc. średniej krajowej), dyplomowanego - 2706 złotych (109 proc.), a stażysty - 1546 złotych (62 proc.; opracowanie "Podstawowe dane dotyczące wynagrodzeń nauczycieli w 2007 r.", www.men.gov.pl/nauczyciele/wynagradz/wynagrodzenia2007.pdf).

Posiłkując się tymi danymi (które związki zawodowe kwestionują), rząd postrzega protesty lekarzy i nauczycieli jako skrajną niewdzięczność, zapowiada twardą postawę i chwilami przebąkuje o "rozwiązaniach siłowych" ("w kamasze ich!"). Z tą niewdzięcznością nie ma racji o tyle, że sam do podgrzania nastrojów strajkowych się przyczynił, a co gorsza nie ma interesujących pomysłów na systemowe rozwiązanie kwestii wynagrodzeń w sferze usług publicznych.

Stanowisko "pokrzywdzonych"

Z kolei "pokrzywdzeni" mają sporo mocnych argumentów za swoimi żądaniami. Ich praca jest - niewątpliwie - społecznie ważna, odsetek osób z wyższym wykształceniem jest w opisywanych zawodach najwyższy z wszystkich profesji, wynagrodzenia w sferze produkcji rosną bardzo szybko, a jednocześnie budżet bez trudu znajduje pieniądze na wysokie podwyżki dla pracowników IPN, administracji NFZ czy nowo tworzonych służb specjalnych.

Ponadto zarobki ich odpowiedników w krajach UE są istotnie wyższe. I jest to argument bardzo ważny w przypadku lekarzy i pielęgniarek, którzy mogą swoje zawody wykonywać za granicą. Według danych ministerstwa, tylko do czerwca ubiegłego roku zaświadczenia o kwalifikacjach zawodowych potrzebne do podjęcia pracy za granicą pobrało 5114 lekarzy i 5912 pielęgniarek. Uwzględniając dynamikę tego zjawiska, można szacować, że aktualnie jest to już po blisko 8 tys. zaświadczeń - liczba horrendalna zwłaszcza w przypadku lekarzy, których na etatach w służbie zdrowia (a ci przede wszystkim wyjeżdżają) jest 75 tys. (można więc wnosić, że już wyemigrowało lub przymierza się do emigracji ponad 10 proc. zatrudnionych lekarzy!).

"Pokrzywdzeni" domagają się nie tylko podwyżek, ale także prawnej regulacji określającej ich zarobki w odsetkach średniej krajowej. I tak, Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy chce, by lekarz bez specjalizacji zarabiał dwie średnie krajowe, a specjalista II stopnia trzy takie średnie. Z kolei związki zawodowe pielęgniarek chcą zarobków na poziomie 1,2 (pielęgniarka) i 1,7 średniej krajowej (starsza pielęgniarka).

Dlaczego strajkują - interpretacja złośliwa

Nie jestem etatowym rzecznikiem interesów lekarzy czy nauczycieli (choć oczywiście chciałbym, aby obydwa te działy funkcjonowały jak najlepiej) i nie mogę traktować ich wyłącznie jako biedne dzieci głodzone przez niedobrą macochę. Dlatego chcę zwrócić uwagę na wyraźną prawidłowość strajkową ostatnich 17 lat. Fala strajkowa przybiera nie wtedy, kiedy sytuacja w jakiejś branży (patrz dane dotyczące zarobków w 2000 r.) jest zła i się pogarsza. Strajki nasilają się wtedy, kiedy sytuacja się poprawia i gdy protestujący mają świadomość, że dodatkowe pieniądze można wyrwać. Po drugie, obydwie te grupy zawodowe rzeczywiście mają dość niskie oficjalne wynagrodzenia, ale poza nimi korzystały ze sporych (formalnych i nieformalnych) przywilejów. W przypadku nauczycieli są to uprawnienia wynikające z Karty Nauczyciela, a zwłaszcza najkrótszy z wszystkich zawodów czas pracy i prawo do wcześniejszych emerytur, w przypadku służby zdrowia - cicha zgoda na funkcjonowanie szarej strefy. Jak nietrudno zauważyć, strajki nasiliły się wtedy, kiedy władza w sposób mniej (szkolnictwo) czy bardziej (lekarze) brutalny na owe przywileje się zamachnęła.

Perspektywa rozwiązania

Strajkujący, skoro strajkują, coś na pewno wystrajkują. Będzie to jednak rozwiązanie doraźne, które uspokoi sytuację tylko na pewien czas. Za kwartał, rok, dwa - sytuacja się odtworzy i strajki wybuchną ponownie. Tak będzie na pewno, bo przy uznaniowym stanowieniu płac w budżetówce jest to "nigdy niekończąca się historia". Stąd racjonalne pytanie, czy na taki model stanowienia płac, polegający na "ciągnięciu postawu sukna czerwonego" jesteśmy skazani?

Rozwiązanie proponowane przez związki (polegające w istocie na stałej indeksacji płac) jest czasem stosowane w świecie. Posługiwano się nim także w Polsce (w przypadku szkolnictwa) na przełomie lat 80. i 90. Wszędzie jednak, przy pierwszej nadarzającej się okazji, starano się z niego wycofać. Jest to bowiem model, przy którym niesłychanie rosną tzw. wydatki sztywne budżetu i maleje pole manewru polityki fiskalnej.

Z kolei powrót do dyskrecjonalnego ustalania płac kończy się tym, czym musi się skończyć, czyli upośledzeniem płacowym tej części sfery budżetowej, która świadczy usługi dla ludności (dla części działającej na rzecz władzy: wybrane elementy administracji państwowej, służby specjalne itd. - pieniądze, rzecz jasna, zawsze się znajdują).

Jest także model trzeci. Nie palą się do niego bynajmniej związki zawodowe. Przeciwna jest mu też - powołując się na koncepcję solidaryzmu społecznego, a w istocie uwielbiająca manipulatorski system rządzenia - obecna ekipa. To urynkowienie. Usługi medyczne czy edukacyjne mają wymierną wartość, którą rynek potrafi wycenić. Są bowiem one warte tyle, ile faktycznie ludzie chcą za nie zapłacić. Projekty takich reform: system bonów i refundowane czesne w oświacie oraz współpłacenie i system ubezpieczeń w służbie zdrowia są znane od lat. Nie dość, że zdaniem przygniatającej większości ekonomistów zapewniają wyższą efektywność, to jeszcze w sposób sprawiedliwy rozwiązują kwestię wynagrodzeń (także dlatego, że likwidują "urawniłowkę" podwyżkową, sprawiając, że lepiej zarabiają ci, którzy lepiej pracują) oraz zmniejszają presję strajkową (przeciwko rynkowi strajkuje się trudniej!).

Reformy takie od lat jednak blokują dwie silne grupy: politycy, którzy lubią rozdawać pieniądze podatnika, i związkowcy, którzy chcieliby większych przywilejów przy niekoniecznie większym wysiłku. Cała nadzieja w tym, że w swoich zapędach dojdą do takiego punktu, w którym dalsze rozdawnictwo w ramach obecnego systemu będzie niemożliwe. Bo - jak wiadomo - kiedy sytuacja staje się nierozwiązywalna, ludzie potrafią sięgnąć po najprostsze i od lat znane rozwiązania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007