Niemiec z polską mentalnością

Urodził się w niemieckich Prusach Wschodnich, wychował w polskim już Barczewie. Katolicki teolog, tłumacz - ostatnio przełożył na niemiecki papieski “Tryptyk rzymski" - przez lata był znaczącą postacią ambasady Niemiec w Warszawie. I jednym z pionierów pojednania (dziś niepopularne słowo) polsko-niemieckiego. Wielokrotnie pytano go: “Kim pan jest?". Odpowiadał: “Niemcem z polską wrażliwością".

16.11.2003

Czyta się kilka minut

Gwizd lokomotywy przeciął powietrze, wagony zaczęły toczyć się po szynach dworca Olsztyn Główny. Był dżdżysty, listopadowy dzień 1957 r. “Nie mogę sobie przypomnieć żadnej sytuacji w moim życiu, która nosiłaby znamiona takiej ostateczności" - zapisze 35 lat później Winfried Lipscher, który wraz z rodziną i kilkuset innymi przesiedleńcami odjeżdżał tym pociągiem do Niemiec.

- Oczywiście, nie chcieliśmy mieszkać w Polsce. Jeszcze bardziej nie chcieliśmy mieszkać w komunizmie. Ale mimo to w tym wyjeździe nie było radości. Ciężko opuszczać rodzinne strony - opowiada dziś.

Wtedy, jesienią 1957 roku, miał 19 lat. W drodze pomiędzy stacją Olsztyn i stacją Barczewo towarzyszył mu wychowawca ze szkoły podstawowej, który kiedyś namawiał go do wstąpienia do komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Teraz usłyszał od niego: “Zobaczysz, dożyjesz czasów, kiedy komunizm się skończy".

Na pożegnanie wychowawca wręczył mu książkę: “Listy z Afryki" Henryka Sienkiewicza. Książka do dziś stoi w bibliotece Lipschera.

Chłopiec z Wartenburga

Urodził się rok przed wybuchem wojny w Wartenburgu (obecnym Barczewie), Kreis (powiat) Allenstein (Olsztyn). Pięć tysięcy mieszkańców, dworzec kolejowy, dwa hotele, dwa kościoły, więzienie w pobernardyńskim klasztorze. Jego ojciec był wicedyrektorem spółdzielni rolniczej. Nie należał do NSDAP.

Mieszkańcy Wartenburga o wojnie czytali jedynie w gazetach; jej wybuch nie zmienił życia miasteczka. Ktoś dostał powołanie do wojska, obok pracowali jeńcy francuscy. Ale poza tym wojna była daleko. Do Wartenburga i Lipscherów przyszła dopiero z nadejściem Armii Czerwonej.

Winfried miał wtedy 6 lat. Wspomina: - Uciekaliśmy wraz z tysiącami mieszkańców Prus Wschodnich przez Zalew Wiślany i Mierzeję, a stamtąd statkiem do Gdańska i dalej na Zachód. Już bez ojca, którego w Piławie wcielono do Volkssturmu [pospolite ruszenie nastolatków i starszych mężczyzn - red.]. Pod Słupskiem dogoniły nas czołgi sowieckie.

Mieszkali w jednym pomieszczeniu, w kilka rodzin. W sąsiednim pokoju żołnierze Armii Czerwonej zgwałcili kobiety.

W tej miejscowości spędzili dziewięć miesięcy: bez gazet, bez wiadomości, odcięci od świata. Wspomina: - Wiedzieliśmy, że wojna się skończyła, więc postanowiliśmy wracać do domu, bo przecież po każdej wojnie zawsze wraca się do domu. Matka wpadła na pomysł, by napisać do rodziców taty, do Wartenburga. Zaadresowała list po niemiecku i choć miejscowość, o czym nie wiedziała, od kilku miesięcy nazywała się inaczej, list doszedł. Z niego właśnie ojciec, który w tym czasie wrócił pieszo z Królewca z sowieckiej niewoli dowiedział się, gdzie jesteśmy. A przede wszystkim, że żyjemy. “Wracajcie", odpisał.

Świadomość, że wrócili już do innego kraju, docierała do nich powoli. Ich Wartenburg stał się obco brzmiącym Barczewem. Ich mieszkanie było zrujnowane, rozgrabione i puste, większość sąsiadów uciekła na Zachód.

Według sprawozdania wydziału osiedleńczego urzędu wojewódzkiego w Olsztynie z 1948 r. w kilkutysięcznym Barczewie mieszkało 916 Mazurów i Warmiaków oraz 30 Niemców. Pojawili się za to nowi sąsiedzi, których zmiana granic wygnała z ich Heimatu: Wilna, Grodna, Brześcia. Osiedlali się w opustoszałych domach.

Nowi sąsiedzi, nowa władza

Lipscherowie zamieszkali w domu po dziadkach. Ojciec, który nie znał ani słowa po polsku, zaczął pracować w wodociągach jako robotnik. Aż do wyjazdu nie nauczył się polskiego. Konsekwentnie powtarzał: Ich bin Deutscher. Zresztą polski nie był potrzebny: większość robotników w zakładzie także była Niemcami. Stosunki autochtonów z nowymi sąsiadami były poprawne: - Zwykle przybysze, którzy poznali smak wypędzenia, nie dawali nam odczuć, że jako Niemcy nie jesteśmy tu mile widziani. Czego nie da się powiedzieć o przedstawicielach nowej władzy - opowiada Lipscher.

Komuniści pojawili się w Barczewie po dwóch-trzech latach. Wcześniej funkcje w administracji (łącznie z burmistrzem) obejmowali po prostu ci, którzy osiedlili się w miasteczku: Polacy-katolicy, repatrianci z Wilna, uchodźcy ze zniszczonej Warszawy.

Dopiero potem rozpoczął się proces weryfikacji narodowościowej. Jednym z kryteriów było wyznanie: ewangelików potraktowano jako Niemców i kazano im się wynosić (jeśli nie uciekli wcześniej sami). Ale Lipscherowie byli katolikami. - Jako katolicy i Warmiacy zostaliśmy uznani za zgermanizowanych Polaków - wspomina. - Wielokrotnie odmawiano nam prawa wyjazdu do Niemiec, uporczywie skłaniano ojca do przyjęcia polskiego obywatelstwa. Po kolejnej odmowie został aresztowany. W areszcie “skruszał" i podpisał dokumenty. W sensie formalnym staliśmy się obywatelami polskimi.

Do końca 1948 r. ponad milion obywateli Niemiec otrzymało polskie obywatelstwo. Ponad 100 tysięcy - jak ojciec Winfrieda - opierało się w różny sposób i z różnym skutkiem. Większość zmuszono do przyjęcia polskich dowodów.

Tymczasem życie Lipscherów koncentrowało się wokół kościoła. W nim Winfried został ochrzczony, otrzymując za patrona św. Winfryda, późniejszego Bonifacego, apostoła Niemiec (rozpoczynając swą misję wśród Germanów mnich angielski Winfryd przyjął łacińskie imię Bonifacy). W tym kościele przyjął Pierwszą Komunię, tu służył do Mszy przed barokowym ołtarzem z obrazem św. Anny. Przez kilka pierwszych lat po wojnie proboszczem był ksiądz Tarnowski - Niemiec mimo polskiego nazwiska - który polskiego nauczył dopiero po wojnie. I on, i jego następcy bywali u Lipscherów, utrzymywali z nimi serdeczne kontakty.

Z powodu tej bliskości z Kościołem nowe władze nie pozwoliły Winfriedowi zdawać matury, a potem wyrzucono go ze szkoły; maturę zdał dopiero w Niemczech.

"Polacken" ze Wschodu

Jako “zgermanizowanym Polakom", Lipscherom przez 10 lat odmawiano zgody na wyjazd do Niemiec. Granica otworzyła się dopiero po Październiku 1956 r. Najpierw z Barczewa wyjechały kobiety z dziećmi (ich mężowie, żołnierze Wehrmachtu, dzięki kanclerzowi Adenauerowi dopiero w połowie lat 50. wrócili z sowieckiej niewoli do RFN). Potem wyjeżdżały całe rodziny. Kulminacja nastąpiła w 1957 r.: z Polski wyjechało ponad 100 tys. Niemców. Wśród nich Lipscherowie (ostatni Niemcy wyjechali z Barczewa w latach 70., na mocy umowy PRL-RFN).

Osiedlili się koło Dortmundu (Zagłębie Ruhry); tam ciotka Lipschera, której w 1945 r. udało się przedostać na Zachód, przygotowała im mieszkanie. Potem przenieśli się bardziej na wschód, do Paderborn (ze względu na klimat i chorobę ojca; jeszcze w Polsce miał wylew).

Winfried zdał maturę i zaczął studiować teologię na uniwersytecie w Münster. Wspomina: - Właściwie “winny" jest temu Jan XXIII, to on w trakcie Soboru rzucił hasło, że Kościołowi potrzebni są świeccy teologowie. To była zupełna rewelacja i wydział teologii mojego uniwersytetu pełen był takich jak ja entuzjastów.

Ale było coś jeszcze: tych, którzy przyjechali zza “żelaznej kurtyny" w latach 50. czy 60., w RFN traktowano nieufnie. Mówi: - Określano nas mianem “Polacken", podejrzewano o sympatie prokomunistyczne. Dla mnie dodatkową trudnością było odnalezienie się w niemieckim Kościele. To był oczywiście Kościół katolicki, ale zupełnie odmienny od tego, który poznałem i pokochałem w dzieciństwie. To było bardzo wyraźne i problem odnajdywania się trwał przez wiele lat. Kiedy później zastanawiałem się nad tym, doszedłem do wniosku, że jestem jednak człowiekiem Wschodu. A ludzie ze Wschodu jakoś inaczej czują, więc żyję w takim schizofrenicznym rozdarciu. Kiedy idę w Polsce do kościoła, zostawiam za drzwiami mój umysł niemieckiego teologa. A kiedy modlę się w Niemczech, muszę zapomnieć o mojej polskiej wrażliwości.

Studiował jeszcze, kiedy w listopadzie 1965 r. polski Episkopat wystosował do Episkopatu niemieckiego słynny list, w którym przebaczał Niemcom i prosił ich o przebaczenie. Podobnie jak wielu niemieckich katolików, Winfried Lipscher uznał, że odpowiedź, jakiej kilka miesięcy później udzielili biskupi niemieckich, była niewystarczająca.

Kiedy zetknął się ze środowiskiem “Bensberger Kreis" (Krąg z Bensbergu) uznał, że jest to właśnie to, czego szukał w Kościele.

"Zdrajcy" z Bensbergu

5 maja 1966 r. z inicjatywy Waltera Dirksa (wydawcy pisma “Frankfurter Hefte") grupa 60 niemieckich katolików spotkała się w Akademii Katolickiej w miejscowości Bensberg, by przedyskutować drażliwe kwestie w polityce niemieckiej i przyjąć wobec nich wspólne stanowisko; wśród tych kwestii były stosunki z Polską. Choć dalsze spotkania odbywały się w Bonn czy Fryburgu, do środowiska przylgnęło określenie “Krąg z Bensbergu".

Dwa lata później, 5 marca 1968 r., opublikowali dokument, w którym znalazło się zdanie: “Dla nas, Niemców, nieuchronne staje się oswojenie z myślą, że nie możemy już domagać się powrotu obszarów po drugiej stronie Odry i Nysy do państwa niemieckiego". Pod memorandum podpisy złożyły 163 osoby: profesorowie, posłowie do Bundestagu, publicyści. Wśród nich ksiądz prof. Josef Ratzinger (dziś kardynał i prefekt Kongregacji Nauki Wiary) oraz jego ówczesny student Winfried Lipscher: - Powiedzieliśmy wyraźnie to, czego nie powiedzieli biskupi - zaznacza.

Dla wielu sygnatariuszy podpis oznaczał problemy. Memorandum wzburzyło niemiecką opinię publiczną. Choć jego sygnatariusze podkreślali, że jest to wypowiedź pewnego środowiska, uznano, że “bensberczycy" mówią w imieniu niemieckich katolików. A ci nie byli jeszcze na to gotowi. - Odsądzano nas od czci i wiary, zarzucano zdradę, niektórzy z sygnatariuszy otrzymywali anonimowe listy. Potraktowała nas tak nie tylko niemiecka prawica, ale też część hierarchii kościelnej, co było szczególnie bolesne - mówi Lipscher.

Dla niego podpis pod memorandum oznaczał coś jeszcze: zamykał drogę do zatrudnienia w Kościele, i to w czasie, gdy świeccy teologowie obejmowali nawet administrowanie parafiami. Wspomina: - U arcybiskupa Degenhardta w Paderborn, gdzie ubiegałem się o pracę, pracował w kurii pewien prałat rodem z Olsztyna. Znał moją rodzinę i wiedział, jaki mieliśmy stosunek do komunizmu, ale polecił odrzucić moją kandydaturę. “To komunista", tak miał powiedzieć. Dla niego było oczywiste, że przeszedłem na drugą stronę. Byłem załamany. Wprawdzie nigdy nie chciałem uważać się za wypędzonego, bo wyjechaliśmy dobrowolnie. Ale wtedy poczułem się wypędzonym ze swojego Kościoła.

W polskiej prasie, nie licząc entuzjastycznego tekstu Jerzego Turowicza w “Tygodniku Powszechnym" i tekstu Tadeusza Mazowieckiego w majowym numerze “Więzi" z 1968 r., memoriał przeszedł bez echa. - Nasze środowisko przyjęło tę deklarację z uznaniem. To było więcej niż napisali niemieccy biskupi, to był sygnał, na który czekaliśmy - wspomina Mazowiecki, ówczesny redaktor naczelny “Więzi".

I tak Winfried Lipscher trafił między “fronty" zimnej wojny. Gdy chciał pojechać do Polski (a starał się o to wielokrotnie), władze PRL - te, które kiedyś nie chciały go z niej wypuścić - teraz odmawiały mu wizy.

Pomógł przypadek, o którym Lipscher opowiada z rozbawieniem: - W Niemczech kupowałem pismo “Radar". To był w Polsce tygodnik, który raz w miesiącu przygotowywał “eksportową" wersję po niemiecku. Pewnego razu wziąłem udział w konkursie i jako nagrodę wygrałem 10-dniową wycieczkę po Polsce. W tej sytuacji w konsulacie nie mogli odmówić mi już wizy. Potem nawet opublikowałem kilka tekstów w tym “Radarze"...

Za to już nie przypadkiem jechał do Polski w kwietniu 1970 r.: z grupą “bensberczyków", na zaproszenie Klubów Inteligencji Katolickiej z Warszawy, Krakowa, Poznania i Wrocławia. - Wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy - opowiada Mazowiecki. - Lipscher był tłumaczem “bensberczyków", jego znajomość polskiego była nadzwyczajna. Przy dłuższej rozmowie okazało się, że za znajomością języka idzie znajomość polskiej kultury, niezwykła u gości z Niemiec w tamtym czasie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że mieszkał w Polsce.

Wizyta zaczęła się od nieprzyjemnego incydentu: “bensberczycy", nie orientując się w polskich stosunkach zostali podjęci w Warszawie kolacją przez działaczy prokomunistycznego Stowarzyszenia PAX. Nazajutrz zdjęcia z przyjęcia pojawiły się PAX-owskim dzienniku “Słowo Powszechne" - i prymas Wyszyński odwołał zaplanowaną audiencję. Podobnie zareagował arcybiskup Karol Wojtyła. I choć zrozpaczonych gości z Niemiec serdecznie przyjął Jerzy Turowicz z redakcją “Tygodnika", początek nie był zachęcający.

Lody przełamał arcybiskup wrocławski Bolesław Kominek: przyjął Niemców i powiedział: “To wy jesteście prawdziwą odpowiedzią na nasz list".

W czasie tej podróży do Polski, w “Tygodniku Powszechnym" ukazał się pierwszy tekst Lipschera. Był to zapis jego przemówienia, wygłoszonego w Paderborn (“Pojednanie z Polską jako zadanie polityczne"). “Chodzi o to, aby zrozumieć, że nie możemy oczekiwać przebaczenia czy go żądać, tylko musimy o przebaczenie prosić" - pisał Lipscher.

Z tym przesłaniem półtora roku później jechał znowu do Polski, już na dłużej.

Powroty

Był wrzesień 1971 r., kiedy Winfried Lipscher rozpoczął pracę tłumacza w ambasadzie RFN w Warszawie. Zadecydował (znowu) przypadek: - Jesienią 1970 r., gdy w Warszawie toczyły się rozmowy na temat późniejszego traktatu, uczestniczyłem z ramienia “Bensberger Kreis" w pewnej konferencji polsko-niemieckiej. Podczas kolacji poznałem ludzi z bońskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Kiedy powiedziałem, że jestem teologiem i tłumaczem, zainteresowali się. “Potrzebujemy dobrego tłumacza, wkrótce w stosunkach polsko-niemieckich wiele się zmieni", powiedzieli. Już wtedy wiedziałem, że w grę wchodzi wyjazd do Warszawy.

W Warszawie osiadł na dobre. Z czasem okazało się, że ze względu na swoją przeszłość i dobre kontakty w polskich środowiskach niezależnych i w Kościele potrafi załatwić wiele spraw, których nie mógł przeprowadzić nikt inny. Gdy prymas Wyszyński nie przyjmował zachodnich dyplomatów i dziennikarzy, dla Winfrieda Lipschera drzwi pałacu na Miodowej były zawsze otwarte. Był pośrednikiem w kontaktach pomiędzy kanclerzem Helmutem Schmidtem a prymasem Wyszyńskim, m.in. w sprawie planowanej wizyty polskiego Episkopatu w Niemczech Zachodnich. Doszło do niej w 1978 r.; być może jej przebieg miał wpływ na to, co stało się wkrótce potem podczas konklawe: podczas tej podróży świetne wrażenie na niemieckich biskupach - tworzących silne “lobby" w Kościele powszechnym - zrobił arcybiskup z Krakowa...

Z tych czasów pochodzi przyjaźń Winfrieda Lipschera z Tadeuszem Mazowieckiem, Władysławem Bartoszewskim, Stanisławem Stommą. Oraz nieżyjącymi już Jerzym Turowiczem, Anną Morawską, Mieczysławem Pszonem.

Mazowiecki: - Spotykaliśmy się wielokrotnie, często u mnie na Kopernika. Pamiętam rozmowy o idei Spotkań Oświęcimskich, realizowanej przez Annę Morawską. I to, że mogłem być z Lipscherem absolutnie szczery. Oczywiście nie wtajemniczał mnie w szczegóły swej pracy w ambasadzie, choć wiedziałem o jego bliskich kontaktach z biskupami.

Lipscher wspomina: - W ambasadzie uważaliśmy, że utrzymywanie kontaktów z tymi środowiskami jest równie ważne, jak oficjalne kontakty międzyrządowe.

Przeżył euforię, kiedy Karol Wojtyła został papieżem. Dziś twierdzi, że od tego wyboru wszystko się w Polsce zaczęło: że gdyby nie Papież, nie byłoby “Solidarności". Kibicował jej z Niemiec (1980-84 był rzecznikiem Deutsches-Polen Institut w Darmstadt). Potem wrócił do Polski. Pamiętał słowa nauczyciela z Barczewa: “Dożyjesz czasu, kiedy komunizm się skończy". Nie sądził, że stanie się to tak szybko.

Z polską mentalnością

Przez wszystkie te lata tylko kilka razy odwiedził Barczewo. Zachodził pomodlić się w kościele swego dzieciństwa. Odnalazł dom, w którym mieszkali. Deprymowała go jednak ciągła “obstawa" Służby Bezpieczeństwa. I prozaiczny fakt, że w Barczewie nie było nawet gdzie napić się kawy.

Pewnego dnia w jego ręce wpadła książka: antologia polskiej poezji. Przeczytał, że jeden z jej autorów, Kazimierz Brakoniecki, urodził się w Barczewie. “Ja urodzony w Niemczech, on urodzony w Polsce, choć obaj w tej samej miejscowości" - pomyślał i postanowił go odszukać.

- Ten telefon obudził we mnie wspomnienia z dzieciństwa - opowiada Brakoniecki o pierwszym spotkaniu z Lipscherem. - Bo w gruncie rzeczy Barczewo było w moim życiu niewiele znaczącym epizodem: tam się urodziłem i spędziłem pierwszy rok życia. Miastem mojego dzieciństwa i młodości był Olsztyn. Na mojej ulicy mieszkało wielu Warmiaków i Mazurów, większość z nich od dawna jest w Niemczech. Ale okazało się, że w biografii mojej i biografii Winfrieda jest niesamowita zbieżność: na świecie witała nas ta sama położna, chrztu udzielał nam ten sam ksiądz Tarnowski, w tym samym kościele. I choć nie ma to żadnego dowodu - zastanawia się Brakoniecki - jest prawdopodobne, że kiedy moi rodzice w Boże Narodzenie 1953 zanieśli mnie do kościoła, Winfried służył do Mszy...

Kiedy w 1990 r. Brakoniecki wraz z Robertem Trabą postanowili zająć się wielonarodowym dziedzictwem tej ziemi, zakładając stowarzyszenie “Borussia", zaprosili Lipschera do współpracy. Jej efektem po wielu latach było wydanie czterojęzycznej antologii: po polsku, niemiecku, rosyjsku i litewsku (w językach dawnych Prusach Wschodnich).

Ks. Marian Subocz, dziś proboszcz w Słupsku, były zastępca sekretarza Episkopatu Polski (w czasie, gdy był nim bp Tadeusz Pieronek), wspomina: - Winfrieda poznałem w czasie prac nad listami Episkopatów Polski i Niemiec w 30. rocznicę posłania z 1965 r. Ujął mnie tym, że jako Niemiec jest tak zakorzeniony w polskiej kulturze, a jako katolik tak zaangażowany w sprawy swojego Kościoła. Gdybym miał scharakteryzować Winfrieda jednym zdaniem, powiedziałbym: Niemiec z polską mentalnością.

- Wszystkie jego działania wypływają z głębokiej wiary - mówi Mazowiecki.

- Kim jest dla mnie Lipscher? - zastanawia się Brakoniecki. - Jednym z ludzi, których przypadek stawia nam na drodze, abyśmy lepiej zrozumieli swoje miejsce na ziemi. I dowodem, że życie zaskakuje. I że nie jesteśmy zdani na porywy historii.

Heimat z wyboru

We wtorek 30 września Winfried Lipscher odebrał z rąk nuncjusza apba Józefa Kowalczyka Order Św. Sylwestra, przyznany przez Jana Pawła II; prezydent Kwaśniewski przyznał mu Krzyż Zasługi RP (gdyby chciał skorzystać z przysługującego mu jako rycerzowi św. Sylwestra przywileju, mógłby konno i ze szpadą wjechać do Bazyliki św. Piotra).

Kiedy w czerwcu Lipscher, formalnie tylko radca ambasady Niemiec, przechodził na emeryturę, Mszę w jego intencji odprawiał prymas Glemp. Homilię wygłosił nuncjusz Kowalczyk; mówił: “Swoją służbę dyplomatyczną rozumiał w perspektywie pojednania i pokoju. Pojednanie jest kategorią teologiczną, kategorią wiary i dlatego inspiruje chrześcijańską dyplomację. Kategorie traktatów, układów i porozumień uzyskują właściwy wymiar, gdy są wyrazem i znakiem pojednania".

Kilka miesięcy temu Winfried i Brigitte Lipscherowie “zlikwidowali" służbowy dom w podwarszawskim Aninie, w którym przez lata prowadzili salon towarzyski, miejsce spotkań polityków i dyplomatów, Polaków i Niemców. Teraz są w trakcie przeprowadzki do Berlina. Ale kupili sobie mieszkanie w Warszawie.

Winfried Lipscher: - Nigdy nie zapuściłem korzeni w Niemczech. Ale też nie mogę powiedzieć, by Wartenburg-Barczewo był moją “małą ojczyzną". W Berlinie mieszkam ze względów praktycznych, ale mam przecież mieszkanie w Warszawie. I chyba w Warszawie jest dziś moja Heimat... W żadnym innym miejscu nie mam tylu przyjaciół.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2003