Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obojętnie, czy to zlot rodzinny, czy spotkanie zarządu Volkswagena, cel jest ten sam: ujarzmienie przyszłości i uczynienie jej przewidywalną. Nie dziwi zatem, że Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) ma już swojego kandydata na kanclerza, choć wybory do Bundestagu odbędą się dopiero za ponad rok. Politycy SPD chcieliby, aby następcą Angeli Merkel został Olaf Scholz. To polityk, który od dawna zdobywa społeczne uznanie. W tym roku pomaga mu, paradoksalnie, pandemia: Scholz, który w wielkiej koalicji CDU/CSU-SPD jest wicekanclerzem i ministrem finansów, stał się twarzą ogromnych i sprawnie uruchomionych programów antykryzysowych.
Z charakteru Scholz przypomina Merkel. Także on nie grzeszy charyzmą, jest stonowany i otwarty na kompromisy. To ostatnie to styl lubiany w Niemczech, choć ostatnio mocno wyeksploatowany przez samą Merkel. Młodsi wyborcy chcą zmiany, a to szansa dla Zielonych. Ta partia nie musi nawet wiele robić w nadchodzącej kampanii: większość pracy wykonują za nią aktywiści z ruchu Fridays for Future, którzy na demonstracjach krytykują ospałą politykę klimatyczną obecnych koalicjantów.
W sondażach Zieloni od dawna zajmują drugą pozycję, z mniej więcej 20-procentowym poparciem. Możliwe więc, że po 2021 r. po prostu zastąpią SPD w roli młodszego koalicjanta chadecji, której słupki poparcia zbliżają się dziś do 40 proc. Jednak chadecy wciąż stoją przed wyborem nowego szefa i kandydata na kanclerza. Jeśli chcą dalej rządzić, muszą pokazać, że mają ludzi i plan na nowy etap w historii Niemiec. Ten zacznie się zaraz po wyborach, gdy Angela Merkel odejdzie na zapowiedzianą emeryturę. ©