Niedźwiedzia skóra

Obecny kryzys gospodarczy został spowodowany kryzysem zaufania, więc bez przywrócenia zaufania - zwłaszcza do władz publicznych i instytucji finansowych - nie zostanie przezwyciężony.

06.09.2011

Czyta się kilka minut

Napierający drugą falą kryzys gospodarczy budzi liczne kontrowersje i wywołuje rozbieżne opinie, trudno jednak zaprzeczyć, że jego detonatorem stał się kryzys zaufania wobec sektora finansowego, wywołany nadmiernym zadłużeniem. Kilka lat temu pojawiła się, a potem zaczęła narastać wątpliwość, czy te długi zostaną spłacone. Najpierw niepokój USA i zdolność wielu tamtejszych właścicieli domów do spłaty kredytów zaciągniętych na ich kupno czy budowę. Dawniej (a nawet jeszcze całkiem niedawno) zostałoby to uznane za indywidualny problem dłużników i wierzycieli, którym inni nie muszą się przejmować. Niektórzy obserwatorzy i komentatorzy próbowali tak właśnie się do niego ustosunkować, sugerując pozostawienie instytucji kredytowych sam na sam z kłopotami, spowodowanymi lekkomyślnym udzielaniem pożyczek, nawet gdyby to miało oznaczać bankructwo. Gdy jednak upadłość ogłosił bank Lehman Brothers, okazało się, że zamiast oczyszczenia rynku ze złych długów, a tym samym uzdrowienia go, prowadzi to do pogłębienia zamętu.

Dwie były główne tego przyczyny. Po pierwsze, rozległe rozmiary akcji kredytowych oraz przeprowadzone w międzyczasie fuzje w sektorze bankowym spowodowały rozrost instytucji finansowych do rozmiarów grożących wywołaniem potężnych perturbacji przez upadek którejkolwiek z nich - to stąd wzięło się ich określenie jako "zbyt dużych, aby upaść". Po drugie, długi nie oznaczały już prostych kredytów bankowych czy zwykłych obligacji, gdyż rozwój rynków finansowych doprowadził do stworzenia i rozpowszechnienia skomplikowanych instrumentów pochodnych (derywatów), opartych na tych długach, ale niekiedy tak wyrafinowanych, że tylko nieliczni uczestnicy rynku się w nich orientowali, posiadało je natomiast i obracało nimi wiele różnych instytucji finansowych. Okazało się, że problem długu nie dotyczy już tylko konkretnego dłużnika i wierzyciela, bo prawie każdy może być pośrednio jednym lub drugim, a w praktyce trudno nawet jednoznacznie ustalić, kto jest którym (to skądinąd dało asumpt do sugestii, by wszelkie długi "wyzerować", co byłoby rozwiązaniem równie prostym, jak radykalnym, a więc ryzykownym, zatem pogłębiającym niepewność).

Kryzys nie tylko zadłużenia

Ze wskazanych dwóch powodów rządy wielu państw uznały, że nie mogą zostawić rynków i ich uczestników samym sobie. Podjęły działania mające pomóc zarówno wierzycielom (bankom i instytucjom finansowym), jak dłużnikom. Pomoc ta pochłonęła setki miliardów, obciążając budżety tych państw. Niezależnie więc od tego, czy pierwotnym źródłem kłopotów było nadmierne zadłużenie gospodarstw domowych (jak w USA), czy budżetów państw (jak w Europie), ostatecznie obciążyło ono finanse publiczne.

Niektóre państwa, już wcześniej zadłużone ponad miarę, tego obciążenia nie wytrzymały (np. Grecja) lub ugięły się pod nim (jak Irlandia, Portugalia, Hiszpania itd.), wywołując panikę lub co najmniej niepokój na i tak już ogarniętych niepewnością rynkach. Nawet zdolność USA do bezproblemowej spłaty zobowiązań została podana w wątpliwość (obniżenie ratingu przez agencję Standard & Poor’s). W atmosferze pogłębiającej się niepewności posiadacze wszelkich zasobów i aktywów zaczęli je wycofywać z gospodarki, lokując w ostatnich kilku miejscach uznawanych za bezpieczne, zwłaszcza w Szwajcarii (ściślej: jej walucie) oraz złocie, windując ich ceny do niespotykanych poziomów.

Kryzys obecny jest więc kryzysem zaufania, wywołanym niepokojem co do możliwości spłaty wielkiego zadłużenia. Dlatego zmniejszanie rozmiarów tego zadłużenia jest podstawową receptą na kryzys, a skoro dług skumulował się w finansach państw, to głównym polem operacji są państwowe budżety, które muszą przestać ten dług generować swoimi notorycznymi deficytami.

Konsumować czy inwestować

Krytycy - aktywni także w Polsce - twierdzą, że zredukowanie deficytów poprzez zmniejszenie państwowych wydatków obniży poziom konsumpcji, a to jeszcze pogłębi kryzys. Ale obecne wielkie długi zostały wszak zaciągnięte właśnie na cele konsumpcyjne - domy kupowane ochoczo przez Amerykanów, Hiszpanów czy Irlandczyków na kredyt (hipoteczny), tak samo jak wydatki europejskich państw (opiekuńczych) na cele socjalne, finansowane z pożyczek. To były kredyty konsumpcyjne, a nie inwestycyjne, długi pozostały po tym, co zostało skonsumowane, a nie zainwestowane. Kryzys nie został spowodowany brakiem popytu, lecz wręcz przeciwnie - nadmiernym pobudzeniem popytu przez łatwo dostępny i tani kredyt konsumpcyjny (także w Polsce oferowano go w pewnym okresie na dowód osobisty, bez badania zdolności kredytowej). Zastosowane w USA jako reakcja na kryzys tzw. poluzowanie ilościowe (quantitative easing) to w praktyce stymulowanie popytu przez emisję pieniądza. Efekty są mizerne, a koszty ogromne, pośrednim rezultatem zaś wysoka inflacja, okrzyknięta w Polsce "drożyzną" przez tych, którzy chcieli i do naszej gospodarki dosypywać pieniędzy.

Nie można natomiast odmówić racji tym, którzy nawołują rządy państw do pobudzania ogarniętych kryzysem gospodarek inwestycjami publicznymi. Tyle że na sfinansowanie takich inwestycji trzeba byłoby zaciągnąć pożyczki, co mogłoby już i tak niebezpiecznie zadłużone państwa doprowadzić do bankructwa. Aby zdobyć środki na znaczące inwestycje publiczne, trzeba się uwolnić od długów zaciąganych na konsumpcję, a zwłaszcza zobowiązań zmuszających do permanentnego zapożyczania się na te cele.

Zreorientować państwo

Ściśle biorąc, inwestycje publiczne prowadziłyby również do podniesienia poziomu konsumpcji, tyle że zbiorowej. Wszak lepsze drogi i koleje, szkoły i placówki medyczne oraz inne wysoko rozwinięte usługi publiczne podnoszą poziom życia obywateli. Są to także inwestycje w kapitał ludzki, bowiem lepiej wykształceni, zdrowsi, bardziej mobilni, sprawniej i wszechstronniej obsłużeni obywatele to jednocześnie efektywniejsi, bardziej produktywni pracownicy.

Aby te inwestycje zapewnić, trzeba jednak przeorientować aktywność państwa ze wspierania konsumpcji indywidualnej na zbiorową. Aby mieć środki na pożądane inwestycje publiczne, prowadzące do podniesienia poziomu konsumpcji zbiorowej, państwo musi zaniechać wydawania gigantycznych pieniędzy na dotowanie konsumpcji indywidualnej. Trzeba mechanizmy stymulacyjne przekierować z popytu konsumpcyjnego na inwestycyjny. Mówiąc obrazowo: zamiast wypłacania zasiłków, z których bezrobotni czy klienci opieki społecznej kupią sobie telewizor plazmowy wyprodukowany w Chinach, inwestować w infrastrukturę, której rozbudowa pozwoli się rozwinąć wielu firmom dającym pracę i zarobek. To oznacza (zwłaszcza w Europie) reorientację państwa socjalnego, co jest zabiegiem o poważnym wymiarze ustrojowym i ideowym.

Wbrew zacietrzewionym obrońcom państwa opiekuńczego nie oznacza to bynajmniej "przerzucania kosztów kryzysu na najuboższych" czy "zdrady ideałów sprawiedliwości społecznej". Oznacza przywrócenie sprawiedliwości przy obniżeniu kosztów. Dobrą ilustracją są doskonale znane Polakom przywileje emerytalne. Za takowe państwo polskie płaci potrójnie: emerytowanemu młodemu policjantowi wypłaca emeryturę, zatrudnionemu po jego odejściu ze służby nowemu funkcjonariuszowi wypłaca pensję, a dodatkowo płaci zasiłek bezrobotnemu, który mógłby pracować w agencji ochrony czy innej firmie, gdzie miejsca pracy zajmują młodzi emerytowani policjanci. Gdyby podnieść absurdalnie niski wiek emerytalny policjantów, państwo mogłoby im nawet znacząco zwiększyć wynagrodzenia, a i tak by per saldo zaoszczędziło.

Podatki, furtki i reputacja

Ostatnio pojawiły się pomysły, by środki na inwestycje publiczne pozyskać przez zwiększenie opodatkowania najbogatszych. Propozycje takie zyskały na rozgłosie, gdy podobną zgłosił jeden z najbogatszych ludzi świata Warren Buffet, a w ślad za nim poszły francuskie elity finansowe. Bez systemowej reorientacji państwa i struktury jego finansów nie ma jednak pewności, czy te nowe wpływy zostaną przeznaczone rzeczywiście na inwestycje publiczne, a nie transfery socjalne, czyli wsparcie konsumpcji prywatnej - kontynuowanie polityki, która doprowadziła do kryzysu lub go pogłębiła.

Przede wszystkim jednak to dzielenie skóry na niedźwiedziu. Narzucanie wyższych obciążeń fiskalnych może spowodować przemeldowanie się najbogatszych do Monte Carlo i reszta obywateli państwa żadnych pieniędzy od nich nie zyska. Podstawowy problem tkwi w samym systemie fiskalnym i nie polega na zbyt niskich stawkach podatkowych, lecz zbyt wielu rozmaitych ulgach, przywilejach i innych furtkach, pozwalających na wymknięcie się fiskusowi lub zaniżenie powinności wobec niego. Oczywiście, znaczna część tych luk i dziur fiskalnych została wprowadzona w intencji ulżenia biednym i zaniedbanym. W gąszczu tym jednak najlepiej poruszają się właśnie najbogatsi, korzystający z pomocy przebiegłych prawników i obrotnych księgowych. To właśnie dlatego wielkie koncerny i ich menedżerowie płacą niższy (procentowo) podatek niż zatrudnione przez nich sprzątaczki, co wywołuje takie (zrozumiałe) oburzenie. Znacznie skuteczniejszym niż podnoszenie nominalnych stawek sposobem na zwiększenie wpływów podatkowych, a przy tym usunięcie niesprawiedliwości, byłoby zatkanie dziur i zamknięcie furtek, którymi one się wymykają.

Obecny kryzys gospodarczy został spowodowany kryzysem zaufania, więc bez przywrócenia zaufania - zwłaszcza do władz publicznych i instytucji finansowych - nie zostanie przezwyciężony. Tym bardziej że zaufanie jest, jak wskazywało wielu teoretyków, podstawą sprawnego i efektywnego funkcjonowania społeczeństwa. Jeszcze bardziej dotyczy to gospodarki.

Odzyskiwanie zaufania nie jest procesem łatwym i szybkim, ale możliwym do przeprowadzenia dzięki odważnym decyzjom. Nie podejmą ich jednak kunktatorzy, oportuniści i koniunkturaliści. Potrzebni są decydenci innego formatu albo przemiana tych, którzy dotychczas zawodzili.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2011