Niedoszła katastrofa

Pięćdziesiąt lat temu swoją sześciodniową odyseję przeżyła załoga Apolla 13. Co się właściwie stało? I dlaczego o tym ciągle pamiętamy?

13.04.2020

Czyta się kilka minut

Księżyc z pokładu Apolla 13,  kwiecień, 1970 r. / NASA
Księżyc z pokładu Apolla 13, kwiecień, 1970 r. / NASA

W programie Apollo odbyło się sześć lądowań na Księżycu, ale najbardziej znane są dwa loty: Apollo 11 i Apollo 13, czyli pierwsze udane lądowanie oraz to jedno, które się nie powiodło.

Apollo 13 zapisał się w kulturze w dużej mierze dzięki głośnemu filmowi z Tomem Hanksem. Był to pierwszy – i do dziś jeden z niewielu – film kręcony w stanie nieważkości. Film dał Apollu 13 drugie życie, przekręcając zarazem na wieki jedną z kluczowych fraz. Oryginalny dialog brzmiał bowiem tak: „­Houston… we’ve had a problem here”. „This is Houston. Say again, ­please”. „­Houston, we’ve had a problem”. („­Houston… mieliśmy tu problem”. „Tu Houston. Powtórz, proszę”. „Houston, mieliśmy problem”). Scenarzyści uznali jednak, że bardziej dramatyczny będzie prosty czas teraźniejszy, a filmowy Jim ­Lovell, czyli Tom Hanks, mówi: „Houston, mamy problem”.

Powrót w lądowniku

Co właściwie wydarzyło się w czasie tej misji? 14 kwietnia 1970 r. o godzinie 3.07 czasu UTC, gdy statek znajdował się w odległości ok. 330 tys. km od Ziemi (czyli przebył już 85 proc. drogi do Księżyca), w module serwisowym Apolla eksplodował zbiornik z tlenem. Wybuch nie spowodował dehermetyzacji statku, ale pozbawił go większej części zapasu tlenu i zasilania. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to w najlepszym momencie lotu. Gdyby wypadek zdarzył się później, np. po lądowaniu albo w drodze powrotnej, załoga nie miałaby szans na przeżycie. Nie byłoby wtedy pod ręką lądownika, który na Ziemię z Księżyca nie wracał. Na szczęście w chwili eksplozji był – i posłużył astronautom jako szalupa ratunkowa. Zrobili jedyną możliwą rzecz w tej sytuacji. Wyłączyli moduł załogowy i schronili się w lądowniku, korzystając z jego nienaruszonych zapasów tlenu. Cel misji szybko się zmienił. Z ambitnego lądowania na Księżycu w rejonie krateru Fra Mauro zredukował się do powrotu na Ziemię bez strat w ludziach.

Choć przejście załogi do lądownika odsunęło bezpośrednie zagrożenie życia, to pozostawała cała seria krytycznych pytań do rozstrzygnięcia. Przede wszystkim: jak właściwie wracać na Ziemię? Do wyboru było albo zawrócenie statku w miejscu, albo przelot wokół Księżyca i zawrócenie „po ósemce”. Natychmiastowe zawrócenie statku sprowadziłoby astronautów na Ziemię najszybciej, ale wymagałoby użycia potężnego silnika członu głównego. Nikt nie wiedział, czy ten silnik nie został uszkodzony w czasie eksplozji. Druga opcja nie wymagała używania go i to na nią zdecydowało się kierownictwo NASA. Niosła po prostu mniej znaków zapytania.

Znikające zapasy

Powrót wokół Księżyca trwał jednak dłużej, co otwierało inną palącą kwestię. Lądownik miał zapas tlenu, wody i energii obliczony dla dwóch osób na dwa dni, ale nie dla trzech na trzy i pół dnia. Wszystkie więc systemy lądownika, poza niezbędnym minimum, wyłączono. Lot powrotny odbywał się w mało komfortowych warunkach. Kabina miała wielkość dwóch budek telefonicznych. Zamieszkały w niej nagle aż trzy osoby, temperatura zaś spadła do zaledwie kilku stopni powyżej zera. Co więcej, na liczącej setki tysięcy kilometrów trasie nawet wyrzut moczu za burtę mógł spowodować zmianę trajektorii. To była standardowa procedura w tamtych czasach, ale Apollo 13 musiał radykalnie oszczędzać na wszystkim, a więc także na paliwie, które trzeba by zużyć, żeby korygować kurs zaburzony przez fizjologię. Astronautom polecono zatem przechowywać cały mocz na pokładzie w torebkach foliowych. Możemy się domyślać, że nie było ich szczególnie dużo, bo racje wody pitnej drastycznie obcięto. Trzeba było chłodzić systemy statku, a woda pitna i chłodząca pochodziły z tego samego obiegu.

Kolejną trudnością było umieszczenie statku na właściwym kursie. Wszystkich manewrów trzeba było dokonywać przy użyciu silnika lądownika. Był to jednak silnik zaprojektowany do jednorazowego lądowania na Księżycu, a nie do wielokrotnego użytku w głębokiej przestrzeni. Był to nieoczywisty manewr, przeprowadzony pierwszy i jedyny raz w historii. Ale powiódł się dzięki doskonałej pracy (i współpracy) samej załogi, kontroli lotu i zespołów wsparcia.

Problemem była też nawigacja, czyli właściwe zorientowanie statku. Wyrzucone przez eksplozję fragmenty statku, otaczające go w postaci migotliwej chmury, utrudniały nawigację według gwiazd. Jeden z kluczowych manewrów astronauci musieli więc wykonywać orientując się na Słońce, jedyną gwiazdę nie do pomylenia z żadną inną. Systemy nawigacyjne lądownika też trzeba było później wyłączyć, punktem odniesienia dla jeszcze innego manewru stał się wobec tego tzw. ziemski terminator, czyli linia oddzielająca dzienną i nocną część naszej planety. I z tym również poradzono sobie doskonale, znów dzięki doskonałej pracy, współpracy i wsparciu z Ziemi.

W czasie zaledwie trzech dób trzeba było także wymyślić, przetestować i przeprowadzić procedurę uruchomienia modułu załogowego Apolla, który należało zreaktywować przed wejściem w atmosferę. Nigdy wcześniej nie robiono tego w locie. Dramatyczną walkę trzeba było też stoczyć ze stężeniem dwutlenku węgla w powietrzu, który mógł udusić astronautów. W końcu inżynierowie NASA przedyktowali astronautom przepis na improwizowane urządzenie oczyszczające powietrze, wykonane m.in. z okładek instrukcji obsługi pojazdu i taśmy klejącej. Zadziałało. Osobną kwestią było pytanie, czy osłona termiczna nie została uszkodzona w czasie eksplozji. Gdyby tak się stało, statek spłonąłby w ziemskiej atmosferze (jak Columbia w 2003 r.). Z tym akurat nic się nie dało zrobić – pozostało trzymać kciuki. Ostatecznie, po 5 dniach, 22 godzinach i 54 minutach lotu Apollo 13 wodował na południowym Pacyfiku w odległości 3,5 mili morskiej od okrętu odbiorczego USS Iwo Jima.


Czytaj także: Piotr Stankiewicz: Sygnał zetknięcia


Chciałoby się dodać, że astronauci żyli później długo i szczęśliwe. Niestety nie wszyscy. Jack Swigert zmarł na raka w wieku zaledwie 51 lat (zdążył zostać wybrany do Kongresu w 1982 r., ale zmarł na tydzień przed objęciem urzędu). Fred Haise, niedoszły szósty człowiek na Księżycu, skończył w listopadzie zeszłego roku 86 lat, Jim Lovell zaś, niedoszły piąty, w wieku 92 lat jest dziś drugim najstarszym amerykańskim astronautą.

Spalony termostat

Wiemy już, co zaszło na pokładzie. Dlaczego jednak w ogóle doszło do awarii? Śledztwo wykazało, że była to spirala drobnych błędów i nieszczęśliwych okoliczności.

Po pierwsze, na skutek zamieszania w specyfikacji termostaty, stanowiące część oprzyrządowania feralnego zbiornika z tlenem, były przystosowane do napięcia 28 woltów, co zgadzało się z napięciem podawanym przez ogniwa Apolla, ale nie zgadzało się z napięciem, którym zasilano statek przed startem. To wynosiło 65 woltów.

Po drugie, kiedy 21 października 1968 r. przeinstalowywano ten zbiornik z Apolla 10 (gdzie był oryginalnie umieszczony) do Apolla 13, wydarzył się mały wypadek – nie odkręcono jednej ze śrub mocujących i kiedy dźwig podnosił panel ze zbiornikiem, ów wyślizgnął się i opadł z powrotem na miejsce. Niedużo, zaledwie kilka centymetrów. Oczywiście wszystko sprawdzono i wydawało się, że nie ma uszkodzeń… ale były. Rozkalibrował się system przewodów do próbnego opróżniania zbiornika. Wyszło to na jaw dopiero na kilka tygodni przed startem, gdy okazało się, że testowo napełniony zbiornik nie chce się opróżnić. Awaria nie wydawała się krytyczna, bo najważniejsze przewody, a więc te, które w trakcie lotu miały dostarczać tlen do ogniw paliwowych i płuc załogi, działały bez zarzutu. Problem dotyczył tylko dokończenia samej próby i spuszczenia ze zbiornika tego tlenu, który był używany do testu.

Inżynierowie wpadli na pomysł: uruchomiono podgrzewanie zbiornika, tak by odparować z niego cały tlen. Niestety, wspomniany termostat otrzymał zbyt wysokie napięcie (65 woltów, zamiast 28), zapiekł się i nie wyłączył grzania wtedy, kiedy powinien. Zamiast do maksimum 27 stopni Celsjusza zbiornik nagrzał się do kilkuset stopni… o czym nikt nie wiedział, bo – kolejny błąd – czujniki temperatury były wyskalowane tylko do tych 27 stopni. Był to wszak zbiornik z ciekłym tlenem i projektanci czujników spodziewali się, że będą one rejestrować odpowiednie temperatury. Wysoka temperatura zniszczyła wewnętrzną izolację zbiornika, odsłaniając przewody elektryczne. Nikt o tym nie wiedział. Przygotowując Apollo 13 do startu napełniono zbiornik ponownie ciekłym tlenem – i bomba była gotowa. Wystarczyło później, że przeskoczyła iskra i zbiornik eksplodował.

Świat doskonały

Analiza przyczyn tego wypadku prowadzi do pierwszej z refleksji wykraczającej już poza dział astronautyki i technologii. Katastrofy nie zdarzają się na skutek jednej przyczyny. To zawsze kumulacja małych błędów. Nie dotyczy to tylko lotów w ziemskiej atmosferze i ponad nią – to ogólna prawda o wszelkich działaniach człowieka. Branża astronautyczno-lotnicza jest szczególna o tyle, że tutaj tę prawdę dobrze widać, bo wypadki są analizowane bardziej drobiazgowo niż gdzie indziej.

Nasza powszechna fascynacja astronautyką nie bierze się, rzecz jasna, tylko z analizowania kosmicznych katastrof. Kilka powodów tej fascynacji jest oczywistych – to w końcu nowe horyzonty ludzkości i śniegi odległych planet. Przed tysiącleciami podziwialiśmy śmiałków, którzy pierwsi podnieśli ludzki żagiel na ziemskim morzu, nic więc dziwnego, że dzisiaj wszyscy pamiętamy o Gagarinie i Armstrongu. Apollo jest opowieścią o wytrwałości i niezłomności ludzkiego ducha, który nie daje się złamać przeciwnościom. Oto przesłanie zawsze w cenie, wiara w sens wspólnej pracy, solidarności i solidności, optymizm, że jeśli my, ludzie, zabierzemy się za coś, to pokonamy problemy, jakkolwiek straszne by one nie były. Lekcja, chciałoby się powiedzieć, szczególnie aktualna dla nas dzisiaj.

Sięgając zaś jeszcze głębiej, można powiedzieć, że astronautyka, ze swoimi ultraprecyzyjnymi nazwami na każdy przedmiot i procedurę, z drobiazgowością planowania, z poczuciem, że za każdym ruchem astronauty czy manewrem statku stoi sztab ludzi, gotowy wesprzeć na zawołanie, to przecież ucieleśniona fantazja o świecie doskonale racjonalnym, zorganizowanym i sproceduralizowanym.

W doświadczeniu człowieka te towary są zawsze deficytowe – i właśnie dlatego fascynacja sterylną racjonalnością lotów kosmicznych nie będzie słabła w przewidywalnej przyszłości. Zakończymy więc z metafizycznym rozmachem. Apollo fascynuje, bo jest zarazem jednym ze szczytów ludzkiego ducha – przecież to wieczny sen o lataniu i kamień podniesiony z powierzchni Księżyca – jak i dokładną odwrotnością zwykłego ludzkiego doświadczenia, pełnego chaosu, nieprzewidywalności i głębokiej irracjonalności. ©

SZCZĘŚLIWE POWROTY

MERCURY 4 

Suborbitalny lot Gusa Grissoma na pokładzie statku Mercury (21 sierpnia 1961 r.) trwał – zgodnie z planem – piętnaście i pół minuty. Kłopoty zaczęły się po wodowaniu. Mercury kołysał się już na powierzchni Atlantyku, a Grissom przygotowywał do ewakuacji, gdy nagle otworzył się właz. Do środka zaczęła się wlewać woda i statek tonął. Grissom wskoczył do wody i pływał w oczekiwaniu na helikopter ratunkowy. Mimo ­rozmaitych komplikacji astronautę udało się uratować. Statek wydobyto z dna oceanu w 1999 r., do dziś nie rozstrzygnięto, co właściwie spowodowało awarię włazu.

 

SOJUZ 18A 

5 kwietnia 1975 r. z ­kosmodromu Bajkonur wystartował statek kosmiczny Sojuz z Wasilijem ­Łazariewem i Olegiem Makarowem na pokładzie. Celem misji było połączenie ze stacją Salut-4 i dwumiesięczny na niej pobyt. Lot potrwał jednak tylko dwadzieścia jeden i pół minuty. W piątej minucie po starcie doszło do awarii silników. Statek Sojuz oddzielił się od rakiety i ­powrócił na Ziemię po stromej trajektorii balistycznej. Kosmonauci doświadczyli potężnego przeciążenia 21G. Na szczęście przeżyli, choć nie bez uszczerbków na zdrowiu. Statek wylądował w śniegu w górach Ałtaju, w pobliżu granicy ZSRR z Chinami. Potoczył się ku przepaści, ale zatrzymał się nad nią, bo – szczęśliwie nieodstrzelone – spadochrony ugrzęzły w roślinności. © PSt

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, pisarz, opublikował m.in. „Sztukę życia według stoików”, a ostatnio „21 polskich grzechów głównych”. Prowadzi blog myslnikstankiewicza.pl. Kontakt z autorem: mikolaj.piotr@gmail.com więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2020